Pisałem kilkanaście lat temu o poszukiwaniach głosu Korczaka - o płytach z archiwum Polskiego Radia na których były nagrane jego prelekcje. Niestety nagrania audycji radiowych Korczaka się nie zachowały. Nie zachowały sie tez teksty jego prelekcji w Polskim Radiu oprócz tych zachowanych w pismie tygodniku Antena.
Nie znamy głosu Korczaka, i jego systemu wygłaszania. Sam Korczak uważał sposób wygłaszania jako bardzo ważny element audycji, szczególnie by dotrzeć do najmłodszych słuchaczy. Poprzez intonację głosu Korczak chciał docierać do dzieci, specjalnej i trudnej grupy odbiorców. Takie myśli miałem dzisiaj gdy się obudziłem. Próbowałem w myślach a potem w realu imitować głos Korczaka czytając jego zachowane Gadaninki. I głos i jego może przedłużane przerwy w prelekcji kiedy to co poniektórzy radiosłuchacze myśleli że Korczak mówi pod wpływem alkoholu. Tak używałem właśnie Korczakowskich przerw, aż tak długich by odczuć "z drugiej strony" głos dziecka "i co dalej" i wtedy z uśmiechem (chyba podobnie do Korczaka) że osiągnąłem te zaciekawienie, czytałem dalej. Pamiętam, podobnie mój Tata czytajac swoje Korczakowskie zapiski ze pierwszych spotkan z Korczakiem w Domu Sierot w jakis sposób zmieniał troche glos i obniżał tempo prelekcji. W ten sposób cytował Korczaka wypowiedz gdy przedstawil mu moja mame - Panie Misza - (przerwa kilkusekundowa), zawsze mówiłem że ma Pan dobry smak.
Te elementy czytania były chyba przyczyna że Korczak nie chciał by jego audycje były drukowane.
U „STAREGO DOKTORA"
„Stary"? Hm. Tegobym nie powiedział. Zwłaszcza, gdyby zgolił tę „przedwojenną"
bródkę w klin. I włosy ma tylko lekko, leciutko przyprószone siwizną. Parę srebrnych nitek i już. A jednak, sam nie wiem jak się to dzieje, że chociaż mam głowę już prawie biatą („pieprz i sól", jakby powiedział Francuz), to kiedy patrzę w duże, rozumne, gtębokie oczy „Starego Doktora",
doznaję czasami przedziwnego wrażenia, jakbym patrzył w oczy mego Ojca. Jest istotnie coś ojcowskiego w słowach, myślach i tonie „Starego Doktora". Coś z ojcowskiej troskliwości, nawet ojcowskiego niepokoju. Jeżeli mowi do dzieci, mówi do nich trochę, jakby do dorosłych, a w każdym'razie nigdy nie ośmieli się lekceważyć ich drobnych (a może właśnie bardzo wielkich i bardzo ważnych,) kłopotów. A kiedy rozmawia z dorosłymi, mówi do nich trochę, jakby do dzieci.
W każdym razie nie mogłem sobie inaczej wyobrazić „Starego Doktora", jak na tle dorastających synów i. córek, a nawet takiego cudnego' maleństwa, które lożowymi rączkami ciągnie tatusia za
bródkę w klin.
No i nic z tego. Okłamała mnie wyobraźnia. „Stary Doktór" nigdy nie miał żony i nie ma własnych dzieci. Podobno już dawniej, jeszcze za Moskala, tak sobie postanowił. „Zeby nie rodzić moskiewskich
niewolników..." Może właśnie w tym- niewyżytym instynkcie ojcowskim leży źródło
jego nawskroś ojcowskiego stosunku do dzieci i do dorosłych?
Nie odrazu i nie tak łatwo dostałem się do „Starego Doktora". Kiedy w odpowiedzi na mój list zadzwonił do redakcji, na propozycję odwiedzin nastroszył się nieufnie. Że niby po co, dlaczego, że to przecież dla nikogo nie ciekawe. Więc, kiedy już natrętnie przemogłem jego opór i znarlazłem się w przedpokoju mieszkania, w którym zajmuje skromny, niewielki pokoik, uspokoiłem go na samym wstępie:
— Proszę zwrócić uwagę, że zostawiam tutaj moje kalosze...
Przymrużył krótkowzroczne oczy, myszkując nimi po podłodze. Nie było nigdzie żadnych kaloszy.
Zrozumiał — i uśmiechnął się.
— Proszę zwrócić uwagę, że zostawiam tutaj moje kalosze...
Przymrużył krótkowzroczne oczy, myszkując nimi po podłodze. Nie było nigdzie żadnych kaloszy.
Zrozumiał — i uśmiechnął się.
Zasiedliśmy na „wiedeńskich" krzesełkach przy biurku (chociaż to był może tylko prosty, zwyczajny stół?) i rozpoczęliśmy rozmowę na tematy radiowe.
— W pogadankach pańskich, panie doktorze, uderza wszystkich rzadka i tak bardzo cenna bezpośredniość podejścia do słuchacza. Czy pan go widzi, przemawiając do niego? I jaka jest pańska wizja słuchacza?
I znów zaskoczenie, niespodzianka:
— Nie, nie widzę go. Nawet staram się go nie widzieć, kiedy mówię przed mikrofonem. Przecież zapomniałbym na pewno języka w gębie, gdybym nagle ujrzał te olbrzymie, milionowe tłumy słuchaczy przed sobą. Więc mówię tylko sam do siebie. Albo, czasami, myśle o jednej osobie, lub o jednym liście, który otrzymałem od określonego słuchacza.
— Ba, milionowe tłumy słuchaczy! Jest w tym pewne nieporozumienie, panie doktorze. Prawda, że może nas słuchać jednocześnie milion lub nawet kilka milionów słuchaczy, ale nie słuchają nas przecież w zwartym tłumie. Stając przed mikrofonem mamy przed sobą milion pojedyńczych słuchaczy. A to przecież wielka różnica. „Stary Doktór" kręci trochę powątpiewająco głową:
— Kazdy prelegent ma inne podejście do tych spraw. Mnie osobiście przeszkadza świadomość, *że ktoś mnie słucha, czy podsłuchuje. I właśnie ten mały j pusty pokoikstudia odczytowego, na którego bezbarwność tak uskarżają się inni prelegenci, mnie w zupełności odpowiada. Niczego mi nie narzuca i niczym nie grozi.
— Ale wówczas, kiedy pan przygotowuje się do swej pogadanki?
— O, wtedy, naturalnie, myślę o radiosłuchaczach. I staram się jak najbardziej rozszerzyć zasięg mej pracy. Niejedną audycję przerabiałem po kilka razy, aby ją możliwie najwięcej skondensować, aby nie
było w niej „gadania". Często długo szukam jednego, najodpowiedniejszego wyrazu. takiego, który mógłby zastąpić parę minut „gadaniny". Każdy słuchacz ma swoich prelegentów. Uczuciowcom wystarczy jeden wyraz, aby już sami poszli dalej i dosnuli sobie resztę. Zdarza się jednak nie
rzadko, że słyszą zupełnie co innego od tego, co im się mówi. Otrzymałem np. kiedyś list, w którym ktoś mi zarzuca, "że w pogadance dla dzieci użyłem wyrazu „smarkacz". A ja właśnie wprost nienawidzę tego wyrazu .i nigdy go nie stosuję, nawet do... dorosłych. Po prostu ów słuchacz spotykał się często z tym wyrazem gdzie indziej, a potem przypiął go do mojej pogadanki.
„Stary Doktór" pobłażliwie kiwa głową i co chwili dodaje:
— Bardzo wielkie znaczenie mają nie tylko same słowa, aie również i ton, w jakim są wypowiadane. Słuchacz rządzi się wiele instynktem, podobnie, jak to może my zaobserwować w świecie zwierzęcym,
albo u małych dzieci. Proszę np. powiedzieć psu miłym, ciepłym tonem: „Podły pies. zły pies. gniewam się na psa" — a pies na pewno ucieszy się i zacznie się łasić. Natomiast, gdy usłyszy: „Kochany pies, dobry pies, grzeczny pies", wypowie dziane tonem gniewnym i opryskliwym,
skuli ogon pod siebie. To samo z niemowlętami. Można je usypiać albo doprowadzać do płaczu jedną i tą samą piosenką, zależnie od głosu i modulacji.
— Czego, pańskim zdaniem, powinno- radio dawać najwięcej swoim słuchaczom? —. Skala słuchaczy jest olbrzymia. Wszystkie więc rodzaje audycyj są potrzebne. I naturalnie, rozmaici prelegenci. Mnie osobiście najwięcej interesują sprawy wychowawcze. A przyszłość radia? Olśniewająca. Głęboko wierzę, że uda nam się kiedyś dotrzeć bezpośrednio do przeszłości i wyławiać z niej najwspanialsze wydarzenia. Radio uczyniło dla nas niemal dotykalnie zrozumiałym, że nic nie ginie, że wszystko trwa i wszystko jest nieśmiertelne, że każdy krok człowieka naprawdę zmienia wagę ziemi. Tak samo nie mogą ginąć nawet myśli nasze, wszystkie myśli, a tym bardziej szczytowe. Czytałem o tym kiedyś w „Antenie", nawet wyciąłem sobie ten artykuł... Jestem głęboko przekonany, że znajdujemy się u progu bardzo ciekawego okresu, który zapoczątkowuje między innymi radio. I nie wierzę, aby mogło komuś rozbić samotność. Najwięcej, naturalnie, radio może wpływać na najmłodsze pokolenie. Nigdy jednak ani dzieciom, ani dorosłym nie zastąpi książki. Radio przynosi inne wartości. Często zastanawiałem się nad tym, czy takie radiowe pakowanie ludziom do głowy wiadomości z całego świata jest potrzebne. I przyszedłem do wniosku, że tak. Niech każdy człowiek dzięki radiu zdobędzie możność wyjścia poza swój mały kurnik!
— O, wtedy, naturalnie, myślę o radiosłuchaczach. I staram się jak najbardziej rozszerzyć zasięg mej pracy. Niejedną audycję przerabiałem po kilka razy, aby ją możliwie najwięcej skondensować, aby nie
było w niej „gadania". Często długo szukam jednego, najodpowiedniejszego wyrazu. takiego, który mógłby zastąpić parę minut „gadaniny". Każdy słuchacz ma swoich prelegentów. Uczuciowcom wystarczy jeden wyraz, aby już sami poszli dalej i dosnuli sobie resztę. Zdarza się jednak nie
rzadko, że słyszą zupełnie co innego od tego, co im się mówi. Otrzymałem np. kiedyś list, w którym ktoś mi zarzuca, "że w pogadance dla dzieci użyłem wyrazu „smarkacz". A ja właśnie wprost nienawidzę tego wyrazu .i nigdy go nie stosuję, nawet do... dorosłych. Po prostu ów słuchacz spotykał się często z tym wyrazem gdzie indziej, a potem przypiął go do mojej pogadanki.
„Stary Doktór" pobłażliwie kiwa głową i co chwili dodaje:
— Bardzo wielkie znaczenie mają nie tylko same słowa, aie również i ton, w jakim są wypowiadane. Słuchacz rządzi się wiele instynktem, podobnie, jak to może my zaobserwować w świecie zwierzęcym,
albo u małych dzieci. Proszę np. powiedzieć psu miłym, ciepłym tonem: „Podły pies. zły pies. gniewam się na psa" — a pies na pewno ucieszy się i zacznie się łasić. Natomiast, gdy usłyszy: „Kochany pies, dobry pies, grzeczny pies", wypowie dziane tonem gniewnym i opryskliwym,
skuli ogon pod siebie. To samo z niemowlętami. Można je usypiać albo doprowadzać do płaczu jedną i tą samą piosenką, zależnie od głosu i modulacji.
— Czego, pańskim zdaniem, powinno- radio dawać najwięcej swoim słuchaczom? —. Skala słuchaczy jest olbrzymia. Wszystkie więc rodzaje audycyj są potrzebne. I naturalnie, rozmaici prelegenci. Mnie osobiście najwięcej interesują sprawy wychowawcze. A przyszłość radia? Olśniewająca. Głęboko wierzę, że uda nam się kiedyś dotrzeć bezpośrednio do przeszłości i wyławiać z niej najwspanialsze wydarzenia. Radio uczyniło dla nas niemal dotykalnie zrozumiałym, że nic nie ginie, że wszystko trwa i wszystko jest nieśmiertelne, że każdy krok człowieka naprawdę zmienia wagę ziemi. Tak samo nie mogą ginąć nawet myśli nasze, wszystkie myśli, a tym bardziej szczytowe. Czytałem o tym kiedyś w „Antenie", nawet wyciąłem sobie ten artykuł... Jestem głęboko przekonany, że znajdujemy się u progu bardzo ciekawego okresu, który zapoczątkowuje między innymi radio. I nie wierzę, aby mogło komuś rozbić samotność. Najwięcej, naturalnie, radio może wpływać na najmłodsze pokolenie. Nigdy jednak ani dzieciom, ani dorosłym nie zastąpi książki. Radio przynosi inne wartości. Często zastanawiałem się nad tym, czy takie radiowe pakowanie ludziom do głowy wiadomości z całego świata jest potrzebne. I przyszedłem do wniosku, że tak. Niech każdy człowiek dzięki radiu zdobędzie możność wyjścia poza swój mały kurnik!
Zamyśla się „Stary Doktór". I po chwili:
— To jednak jest ogromna, wprost straszliwa odpowiedzialność, to wkradanie się głosów radiowych do wszystkich domów, do intymnego życia, do duszy i serca człowieka...
— To jednak jest ogromna, wprost straszliwa odpowiedzialność, to wkradanie się głosów radiowych do wszystkich domów, do intymnego życia, do duszy i serca człowieka...
Stary Prelegent
Janusza Korczaka, wedle której „każdy krok zmienia
ciężar gatunkowy ziemi. Radio zmieni ciężar gatunkowy człowieka”1
* J. Korczak, Kino – radio – program dla dzieci, „Radiofon Polski” 1926, nr 51, s. 4.