Friday, April 1, 2022

Kolejne adresy: Piotrków Trybunalski, .........., "Nasz Dom" na Bielanach; Narodowość: Żyd, Wygląd: Zły - Dzieci wołają na nią "Żydówka" - Żydowskie dzieci w Naszym Domu.

Hanna Fiszgrund (Gdalewicz): Narodowość: Żyd, Wygląd: Zły. Tutaj prawdopodobnie w Piotrkowie Trybunalskim, 1942 rok.

Opis Szpitala polowego AK w Naszym Domu. Sierpien 1944. Wg. innych relacji "Helenka Falkowska" prała tam i prasowała zakrwawione bandaze.

Hanna Fiszgrund (Gdalewicz): Narodowość: Żyd, Wygląd: Zły. Tutaj w domu dziecka w Zakopanem. Pierwsza zima po wojnie.

Hanna Fiszgrund (Gdalewicz): Narodowość: Żyd, Wygląd: Zły. Tutaj w domu dziecka w Zakopanem po wojnie.

Biografia:  Hanna Fiszgrund (Gdalewicz) Gdalewicz Hanna
Urodziła się w niezamożnej rodzinie urzędniczej. Ojciec Salo Fiszgrund był działaczem Bundu, matka Malka z domu Waksberg nie pracowała. Miała starszego o 6 lat brata Julka. Przed wojną zdążyła skończyć 3 klasy. Po wybuchu wojny ojciec, poszukiwany przez gestapo, ucieka do Rosji. Po pewnym czasie wraca do Polski do Warszawy. Dzieci z matką ukrywają się u znajomych rodziców. Towarzysze ojca Hani z Bundu zabierają ich do Piotrkowa Trybunalskiego do getta. Tam czeka ich bieda i głód. 16-letni Julek, który pracuje w tamtejszym Judenracie a pózniej w hucie Hortensja i fabryce na Bugaju nie jest w stanie utrzymać trzyosobowej rodziny. Dzięki poznanemu synowi dozorcy po aryjskiej stronie, Bolkowi Smykowi, załatwia papiery aryjskie. Hania jest odtąd Helenką Falkowską a ich mama Teklą Szpigel.
Mama Hani drze swoje aryjskie dokumenty. Wie że swoim "złym wyglądem" może się przyczynić do śmierci córki. Gdy wsiada do bydlęcego wagonu w Piotrkowie Trybunalskim jej syn Julek postanawia pojechać z nią razem na śmierć. Wszyscy wiedzą że to na śmierć gdyż w październiku 1942 roku znana już była likwidacja Warszawskiego Getta i los mieszkanców. Niemcy i Ukraińcy wyrzucaja jednak Julka z wagonu. Jako młody ma jeszcze pracować! Hania dobrze pamięta głód w getcie i Niemca, gestapowca który szczuł swojego psa, wilka na dzieci, taka niby krwawa zabawa. W Piotrkowie mieszkają w pokoju w budynku na Placu Piotrkowskim w którym mieści się piekarnia i cukiernia. Męczący widok dla Hani. Jej marzenie to ciastko eklerka. Nigdy nie kupiła eklerki z wystawy i również nigdy po wojnie! Bolek odwozi jako pierwszą Hanię do Krakowa. Gdy wraca po jej mamę jest już po deportacji do Treblinki i matki Malki nie ma już wsród żywych. Jedyną pamiątką po mamie który ma Hania jest talizman zrobiony przez mamę Hani - 1 cynowy grosz zaszyty w małej torebeczce.

Jedyną pamiątką po mamie Malce który ma Hania jest talizman zrobiony przez mamę Hani - 1 cynowy grosz zaszyty w małej torebeczce.

Jedyną pamiątką po mamie Malce który ma Hania jest talizman zrobiony przez mamę Hani - 1 cynowy grosz zaszyty w małej torebeczce.

W Krakowie pracuje dawna pomoc domowa rodziny Gdalewicz, Aniela Krzysztonek, która poprzednio był z nimi w Piotrkowie. Za zarobione pieniądze ukrywa Hanię w suterenie. Po zdekonspirowaniu, obie wyruszają w kilkumiesięczną podróż pociągami, bezradne, bez pomocy. Przyjeżdżają w końcu do Warszawy. Na dworcuu kolejowym łąpią je polscy szmalcownicy i prowadza na komisariat policji granatowej. Pobita Aniela i ztruchlala Hania zostają w koncu zwolnione. Na ulicy nowi polscy szmalcownicy. Ubrani elegancko, buty z cholewami. Tym nowym chodzi jednak o pieniadze. Jada za Anielą i Hanną az na Zoliborz gdzie je ograbują i biją! Nowi szmalcownicy prawdopodobnie po informacji z hotelu w którym sie zatrzymują nachodzą je w nocy. Hania i Aniela ucieka. Hania ma adres łączniczki ojca w Warszawie, Krystyny Mucznik. Odnajduje ojca, mieszka zamknięta w jego pokoju na Senatorskiej przez pewien czas. Miejsce jest niebezpieczne, ojciec w konspiracji, w ŻOBie. 

Dzięki Stefanii Sępołowskiej udaje się umieścić Hannę Fiszgrund (Helenkę Falkowską) w domu dziecka "Nasz Dom", prowadzonym przez Marynę Falską na Bielanach. Hania zostaje tam przez 2,5 roku. Ze względu na wyraźny semicki wygląd nie chodzi do szkoły, co wzbudza podejrzenia. Ale personel zna jej pochodzenie i ukrywa ją przy częstych kontrolach niemieckich. Inna ukrywana dziewczynka Irena Jakubowicz jak również Rysiek Próchnik uczęszczają normalnie do polskiej szkoły. Hanię próbuje uczyć Irena Dębska, księgowa w Naszym Domu, ale dziewczynce w stresie i depresji, niewiele wchodzi do głowy. Nie ma wiadomości o matce, Anieli i bracie, martwi się o ojca, który czasami ją odwiedza. Przy którejś wizycie widzi że ktoś za jej ojcem idzie, truchleje czy ojciec (jako wujek) przyjdzie za 2 tygodnie. Przez cały okres pobytu w Naszym Domu nie wychodzi na zewnątrz. Uwielbia noc w Naszym Domu. Uważa że wielkiej sali dla dziewcząt nikt nie może rozpoznać wtedy że jest Żydówka... Jedna z wychowawczyń, Cesia Kosobucka, siadała często w nocy przy Hani łóżku by w ten sposób dodać jej otuchy. Gdy przyjeżdżało Gestapo do Naszego Domu była zamykana w osobnym pokoju z napisem na drzwiach Tyfus.

Starsze dziewczęta w Naszym Domu coraz bardziej dokuczają Hani. Każa jej pokazywać ręce i mówią że takie ręca może mieć tylko Żydówka. Pewnego dnia Maryna Falska przychodzi wieczorem do sypialni tych starszych dziewczynek i mówi Wy gubicie wasza koleżankę! Ona nie jest Żydówką! Jej zmarła mama była Francuzką i dlatego Hanna/Helenka nie może chodzić do szkoły i to tłumaczy dlaczego ma takie rysy i ciemne włosy.

Gdy wybucha Powstanie w Getcie Warszawskim w kwietniu 1943 roku wszyscy o tym wiedzą. Luny i dym widać z Naszego Domu. Jednej nocy gdy Hania wychodzi na dach/taras łączący przednią cześc domu z tylną widzi tam stojąca, ubrana w czerni Maryna Falska. Patrzy na płonące Getto. Płacze!

W czasie Powstania warszawskiego w 1944 roku, w budynku mieścił się szpital powstańczy. Hania zgłosiła się do pomocy i prała bandaże rannych powstańców. Po kapitulacji przyszedł rozkaz ewakuacji, Maryna Falska zmarła na zawał. Dzieci pojechały do Pruszkowa, później do Sokolnik w woj łódzkim. Mieszkali w szkole, cierpieli głód. Dzieci chodziły żebrać na wieś, ale Hani nie puszczano. W Sokolnikach była do końca wojny. Przyjechała po nią tam łączniczka Bundu, Krystyna Mucznik i zabrała ją do Warszawy do swojego domu. Z Warszawy jedzie Hania do brata do Lodzi. Brat buduje swoja przyszłosc i nie za bardzo ma czas dla siostry która mimo wielkich braków zaczyna 1 klase gimnazjalna. Po roku ojciec Hani umieszcza ja w zydowskim domu dziecka w zakopanem.

Po wojnie Hania i Anielcia stały się rodziną. Wyjechały razem z Polski do Izraela na emigrację w 1969 roku. Anielcia Krzysztonek zmarła w Izraelu w podeszłym wieku i jest pochowana na cmentarzu katolickim w Jaffie. Hanna Fiszgrund Gdalewicz mieszka w Tel-Avivie (2022).

Hanna Fiszgrund (Gdalewicz) po prawej z córka przed emigracja do Izraela, 1969 rok, Warszawa.


Historia Ireny Jakubowicz - Żydówki z Naszego Domu która chodziła do polskiej szkoły. Oprócz Hanny Gdalewicz mieszkała w Naszym Domu Irena Jakubowicz. Irena miała "Dobry wygląd". Jednak jej polski nie był najlepszy! Ze wzgledu na "Dobry wygląd" chodzila z innymi dziecmi do polskiej szkoly w pobliżu. Któregos dnia nauczyciel oznajmil Irenie że nie chce miec jej w swojej klasie i że musi opuscic szkołe. Irena opusciła i szkołe i Nasz Dom. Znalazła swoja ukrywajaca matkę. Po niedługim czasie kierowniczka Naszego Domu Maryna Falska dostała wiadomosc że matka i córka Irena zostały rozstrzelane.

Gdy wybucha Powstanie w Getcie Warszawskim w kwietniu 1943 roku wszyscy o tym wiedzą. Luny i dymy nad Gettem widać z Naszego Domu na Bielanach. Jednej nocy gdy Hania wychodzi na dach/taras łączący przednią cześc domu z tylną widzi tam stojąca, ubrana w czerni Maryna Falska. Patrzy na płonące Getto. Płacze! Ten taras jest historyczny. Tam odbywaly sie dyskusje miedzy Januszem Korczakiem a Igorem Newerlym.

Płeć: Kobieta
Imię: Hanna
Nazwisko: Gdalewicz
Z domu: Fiszgrund
Wariant nazwiska: Helenka Falkowska
Data urodzenia: 1929-11-05
Miejsce urodzenia: Kraków
Przeżyła: Tak
Adres: Spoza Warszawy
Dokładny adres: Tarnów
Kolejne adresy: Piotrków Trybunalski; Kraków; Warszawa ul. Senatorska; dom dziecka "Nasz Dom" na Bielanach; Pruszków, Sokolniki koło Jędrzejowa. Tel-Aviv, Izrael.
Narodowość: Żyd
Wygląd: Zły

Biografia: Tamara Lubliner
Ojciec, Władysław Lubliner, jest adwokatem, Matka – Tatiana (Tauba) z Lisserów (1913 – 1942). Wybuch wojny zastaje rodzinę w Warszawie. Wyprowadzają się z Kredytowej do getta. W 1942 ojciec wyprowadza Tamarę z getta i umieszcza ją w Domu Dziecka „Nasz Dom” na Bielanach, kierowanym przez Marię Falską. Dzieci wołają na nią „Żydówka”. Przenosi się pod opiekę dra Dąbrowskiego, prowadzącego Instytut Higieny Psychicznej w Miedzeszynie. Mieszka w dworku dra Dąbrowskiego w Zagórzu. Domem opiekują się siostry zakonne tzw. skrytki. Tamara zostaje ochrzczona i przystępuje do komunii. Opiekuje się nią Halina Nowa, dawniej sekretarka znajomych rodziców Tamary. Rodzice giną w getcie. Po wyzwoleniu Tamara mieszka w Krakowie. Rozpoczyna studia medyczne w Warszawie. W 1958 wyjeżdża do Izraela. Jej mąż, Issalski, studiuje medycynę na uniwersytecie w Jerozolimie.

Płeć: Kobieta
Imię: Tamara
Nazwisko: Lubliner
Wariant nazwiska: Maria Kowalska
Data urodzenia: 1935-01-20
Przeżyła: Tak
Adres: Z Warszawy
Dzielnica: Bielany, miejscowość podwarszawska, Śródmieście
Dokładny adres: Warszawa – ul. Kredytowa 5
Kolejne adresy: Getto, Dom Dziecka "Nasz Dom" – Bielany, Zagórze, Kraków, Izrael – Kiriat-Jowel, Bait 6, Jerozolima
Narodowość: Żyd

Ryszard Kazimierz Próchnik urodzony w Piotrkowie Trybunalskim (1926), syn znanego dzialacza żydowskiego, Adama Próchika. Mieszkał w Naszym Domu. Zginął w Powstaniu Warszawskim w 1944 roku. 

Olek Margolis, lat 8. Brat Aliny Margolis.  Mieszkał w Naszym Domu. Był w Pruszkowie i Zakopanem.

Children in the Jewish orphanage outside of Krakow. Those pictured include (bottom row) Salomon Lichtman, Emie Lichtman, Eva Weicher, Tania Barmat and Hanka Grodkiensta. Second row: Pola Zoberman; Third row: Rozia Adler, Salomon Elbert, Tamara Lubliner, and Tamara Rudnik; Top row: Wladka, Rudolf Zelazko, Perla Kuzcer, Jadwiga Tenebaum, Hanka Federman, Hanka Reich and Tadeusz Bober.

Opis z www.new.getto.pl. Gadlewicz Hanna: Narodowość: Żyd, Wygląd: Zły. 

Nasz Dom na Bielanach wg. architekta Terasina i Korczaka.

Nasz Dom na Bielanach. Janusz Korczak. 1930.

Kierownictwo Naszego Domu w Pruszkowie to Maryna Falska i Janusz Korczak. W 1921 roku powstało Towarzystwo „Nasz Dom”, którego celem głównym było organizowanie pomocy materialnej dla zakładu i zebranie funduszy na nowy budynek w Warszawie. W 1928 roku Dom przeniósł swą siedzibę na Bielany do nowo wybudowanego, specjalnie przystosowanego budynku.
 
W czasie II wojny światowej warunki materialne Naszego Domu były bardzo ciężkie; liczba wychowanków wzrosła do 170 (i 20 osób personelu). Choć szczególną wagę przywiązywano do bezpieczeństwa (była grupa dzieci żydowskich), większość młodzieży uczestniczyła w konspiracji, a później w powstaniu warszawskim. Podczas Powstania Warszawskiego na terenie Domu istniał szpital powstańczy.

Po upadku Powstania Warszawskiego, 7 września 1944 roku zmarła Maryna Falska. Podobno tego dnia dostala rozkaz ewakuacji Naszego Domu do obozu przejsciowego w Pruszkowie. Wtedy kierownictwo „Naszego Domu” objęła jej długoletnia współpracownica Aleksandra Staszewska. 2 października 1944 roku zakład ewakuowano z Pruszkowa do wsi Sokolniki koło Jędrzejowa. 

Maryna Falska i dzieci. Nasz Dom. Okres miedzywojenny.

5 marca 1945, po wyzwoleniu, roku grupa starszych wychowanków i część personelu powróciła do Warszawy. Dzieci młodsze umieszczono w zakładzie wychowawczym w Smoszewie koło Warszawy, którego kierownikiem została Aleksandra Staszewska (Pani Olenka). 

Po wojnie nowym kierownikiem Naszego Domu został Zdzisław Sieradzki, wychowawca z okresu okupacji. Sieradzki był wtajemniczony w schowanie, wmurowanie Pamiętnika Korczaka na terenie Naszego Domu. Pamiętnik przeniósł na teren Dużego Getta, Pan Misza, Michał Wasserman Wróblewski, jedyny wychowawca który przeżył deportacje 5 sierpnia 1942 gdyz tego dnia pracował poza Gettem. Pamiętnik Korczaka znalazł się zaraz po wojnie natomiast reszta dokumentów ze schowka "znalazła się" w mieszkaniu Sieradzkiego po jego śmierci (1981) i oddana siedem lat pózniej delegacji izraelskiej przebywajacej w Warszawie na obchodach 75-lecia powstania Domu Sierot, w maju 1988 roku.

Marysia Heller pseudonim Teresa 1928-03-02 - 2008-01-24
II Obwód "Żywiciel" (Żoliborz) Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej - sanitariat - Punkt Opatrunkowy nr 203 ul. Kasprowicza -"Nasz Dom" pl. Konfederacji 42/44 (al. Zjednoczenia)

Nadszedł dzień 1 października. Na teren wjechały niemieckie karetki, do których załadowano najpierw dzieci i pracowników Naszego Domu. Przywiezieni zostaliśmy do Pruszkowa i umieszczeni w Hali nr. 11 na terenie Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego, który Niemcy przeznaczyli na obóz przejściowy dla wysiedlonych warszawiaków. Następnego dnia do Pruszkowa dowieziono tymi samymi karetkami wszystkich rannych i obsługę szpitala, których umieszczono w innym baraku. Tak zakończyła się nasza epopeja Powstania Warszawskiego. Wraz ze szpitalem przywieziono starców i niedołężnych z ul. Lisowskiej. Oczywiście zginęły po drodze dwa samochody wypełnione zapasową odzieżą i medykamentami.

Opuszczając Nasz Dom pozostawiliśmy około 30 mogił i Dom ziejący pustką, który dawał nam schronienie w najgorszym okresie okupacji, w którym byliśmy bezpieczni i tworzyliśmy 200-osobową rodzinę – Dom, z którego wyszło wielkie grono ludzi przygotowanych do samodzielnego życia. Wierzyliśmy, że wkrótce do niego wrócimy.

Część II Nasz Dom na wygnaniu
Teren całego obozu pruszkowskiego był ogrodzony murem betonowym na wysokość trzech metrów, który na zewnątrz był pilnowany przez żandarmów, celem nie dopuszczenia do ucieczek i możliwości jakiegokolwiek kontaktowania się z osobami postronnymi. Transporty piesze, konwojowane przez Ukraińców i żandarmów przybywały z Warszawy bez przerwy.

W hali nr 11 przebywaliśmy przez dwie doby. Sypialiśmy na betonie, nie było żadnych prycz, a o łóżkach nie było nawet co marzyć. Niemcy nie interesowali się sprawą wyżywienia wysiedlonych. Działy się dantejskie sceny. Na każdym kroku człowiek stykał się z konającymi, pozbawionymi jakiejkolwiek pomocy lekarskiej. A PCK, które starało się pomóc ludziom, nie było w stanie nawet w setnej części otoczyć opieką potrzebujących pomocy. Kuchnię prowadziło RGO. Gotowano zupy w niesamowitych ilościach, ale jej wciąż było za mało, wobec ciągłego napływu nowych transportów. Zupy te był bezwartościowe kalorycznie, ale dawały możliwość rozgrzania się, tym bardziej, że rozpoczęły się chłody i padał nieustannie deszcz. Ludzie, gnani z Warszawy, nie mieli ciepłej odzieży, wszystko zostało pod zgliszczami.

RGO poza zupami wydawało dużo kawy zbożowej, a od czasu do czasu chleb. Miejscowa ludność z okolic podwarszawskich dostarczała do kuchni, co tylko miała. Dzięki tej pomocy wielu wygnańców przeżyło to piekło. W pierwszym rzędzie posiłki gorące otrzymywały dzieci i starcy, a potem pozostali. Dla najciężej rannych Niemcy przeznaczyli osobny barak, tak zwany barak śmierci. Dużo rannych, znajdujących się tam, za wszelką cenę i różnymi sposobami starało się uciekać. Dużą pomoc okazał rannym znowu ks. Leon, który wynosił z tego baraku chorych i umieszczał ich w hali, gdzie przebywali chorzy z naszego szpitala, którzy po paru dniach zostali ewakuowani do Witowa koło Koniecpola (w dystrykcie częstochowskim).

W obozie pruszkowskim byliśmy świadkami niejednej tragedii ludzkiej. Każdy nowy transport po przekroczeniu bramy obozu, był natychmiast oblegany przez wcześniej przybyłych. Szukano swoich, pytano o najbliższych i znajomych, proszono o nowe informacje. Często zdarzało się odnaleźć kogoś bliskiego, z kim miało się kontakt w czasie walk powstańczych, jednak częściej słyszało się, ze ten ktoś, o kogo pytano, zginął. Transportów takich przybywało w ciągu dnia kilkanaście, można więc sobie wyobrazić, jakie było zatłoczenie na terenie obozu. Ale również każdego dnia do podstawianych wagonów Niemcy ładowali ludzi, ile tylko się dało, i wywozili w różnych kierunkach. Robiono miejsce dla innych. Zdarzały się czasem wypadki ucieczek z obozu dzięki ofiarności pracowników PCK. Wiele osób dzięki temu uniknęło dalszej deportacji.

Czwartego października powiadomiono nas, że mamy szykować się do transportu, dokąd – nie wiadomo. Przed załadowaniem Niemcy zapowiedzieli, ze możemy zabrać tylko tyle rzeczy, ile każdy z nas udźwignie. Ale co mieliśmy brać, skoro nie mieliśmy nic, poza drobiazgami, które miały dla nas, dzieciaków, wartość.

Nieco inaczej jednak przedstawiała się sytuacja pracowników szpitala. Ksiądz Leon, chcąc im pomóc, przenosił ciężko rannych na własnych plecach. Trzeba się było spieszyć. Marysia Heller, odpowiedzialna za narzędzia chirurgiczne, którymi opiekowała się przez cały czas pobytu w Pruszkowie, dźwigała ciężką skrzynię do wskazanego wagonu nie zwracając uwagi na drwiny obserwujących ją Niemców. Około półtorej godziny trwało załadowanie całego transportu. Niemcy pospiesznie zaplombowali wagony. Były to odkryte węglarki. Tymi wagonami ruszyliśmy w nieznane. W czasie jazdy nie mogliśmy się zorientować, jaką trasą jedziemy. Często transport zatrzymywał się na krótko na bocznicy lub w polu. Cisza panująca wokół przerywana była czasem serią z broni maszynowej, co świadczyło o ucieczce kogoś z transportu. Najczęściej wykorzystywano do ucieczki teren z wysokim nasypem, po którym w pozycji leżącej turlano się w dół. W ten sposób wielu ludziom udało się uciec z transportu. Bywały jednak wypadki śmiertelne.

Na dworcu czekała już grupka ludzi Czerwonego Krzyża. Skierowano nas do Gminnego Domu Ludowego, gdzie dostaliśmy gorący krupnik. Szpital zajął sąsiednie pomieszczenie, a ranni otrzymali gorący rosół. Najedliśmy się do syta. Ponieważ był późny wieczór, o dalszej drodze nie było już mowy. Spaliśmy spokojnie, najedzeni i pod troskliwą opieką miejscowych ludzi. Następnego dnia już od rana pod budynek zaczęły zajeżdżać podwody chłopskie, na których zajęliśmy miejsca. Przed wyjazdem zjedliśmy jeszcze śniadanie i pełni wiary ruszyliśmy w drogę. Około południa zatrzymaliśmy się w Lelowie. Była to mała mieścina, ok. 22 km. od Koniecpola. Oddychaliśmy świeżym, czystym powietrzem. Niejeden z nas pierwszy raz w życiu zetknął się z prawdziwą wsią. Tutaj podano nam obiad. Byliśmy witani jak bohaterowie, obrońcy Warszawy. Ludzie dziwili się, że przetrwaliśmy piekło podczas powstania. Nie znali wszystkich szczegółów, docierały do nich tylko pewne wiadomości, nie zawsze prawdziwe. W każdym razie wyobrażali sobie powstanie warszawskie zupełnie inaczej niż my, którzy byliśmy w jego centrum. Ludność miejscowa starała się zrekompensować nasze przeżycia, okazują nam wiele życzliwości, troski i serca.

Przyszedł wieczór, a pociąg powoli szedł dalej. Około godz. 10.00 zatrzymał się na bocznicy w Stradomiu pod Częstochową. Staliśmy na deszczu aż do rana. Transport ruszył dalej około 7.00, ale znowu się zatrzymał na stacji w Częstochowie. Byliśmy zmoknięci, głodni i zmęczeni. Nad dworcem był przerzucony wiadukt, po którym ludzie śpieszyli do pracy. Wielu z przechodzących zatrzymywało się, patrząc na ludzi skulonych wewnątrz wagonów i rzucali im paczki z żywnością. Niemcy na to nie reagowali. Również i tu RGO pracowało za zgodą Niemców, przechodzili od wagonu do wagonu roznosząc gorącą kawę i zupę. Szczęśliwi byli ci, którzy wcześniej zaopatrzyli się w naczynia, puszki po konserwach itp. Wypijano kawę czy zupę w pośpiechu, aby mogli skorzystać inni, którzy naczyń nie mieli. Ludzie patrzący z wiaduktu dodawali otuchy życząc nam jak najszybszego powrotu i złorzeczyli Niemcom konwojującym transport. Postój w Częstochowie trwał około pół godziny, po czym pociąg ruszył dalej, podążając na zachód. Opuszczając Częstochowę byliśmy nieco pokrzepieni zarówno ciepłym posiłkiem, jak i życzliwością ludzką.

Następny postój wypadł w Koniecpolu. Patrząc w górę widać było czubki świerków z prawej strony i dach niedużego budynku dworcowego. Ciszę panującą wokół przerwał zgrzyt odsuwanych drzwi. Wszyscy patrzyliśmy na dworzec, który pierwszy raz podczas transportu dane nam było oglądać. Po jakimś czasie podszedł do nas Niemiec starszy rangą, widocznie komendant transportu. Sprawdził, czy jest to właściwy wagon, po czym kazał szybko go opuścić. Zobaczyliśmy, że z dwóch wagonów z lewej strony wychodzą ranni i personel naszego szpitala. Po opuszczeniu wagonu zostaliśmy odprowadzeni do budynku dworcowego. Transport niebawem ruszył dalej, ale już bez nas.

Na całej trasie witano nas serdecznie i gorąco, kobiety z dziećmi na ręku stały skupione i ze łzami w oczach. Po obiedzie czekały na nas już nowe podwody chłopskie, które przewiozły nas na miejsce przeznaczenia, którym miała być wieś Sokolniki. Tutaj umieszczono tylko Nasz Dom, natomiast szpital dojechał do Iządz, a stamtąd do Witowa.



Nagrobek Anieli Krzysztonek w Jaffie.


Kilkanaście to zaimek liczebny zbiorowy oznaczający w sposób przybliżony liczbę w przedziale od 11 do 19. Kilkoro lub kilka to zaimki liczebne zbiorowe oznaczające w sposób przybliżony liczbę w przedziale od 2 do 10. Liczba dzieci żydowskich była 4.


Jarosław Górski w Wesoły jasny dom smutnej czarnej pani (Maryna Falska) napisał:
"Jednak Nasz Dom stał się schronieniem dla kilkanaściorga dzieci żydowskich, którym dyrektorka wyrobiła „aryjskie” papiery i fałszywe życiorysy, zadbała o to, by inni wychowankowie – w końcu także dzieci – w żaden sposób nie zdradzili się ze swoją wiedzą lub podejrzeniami".
Kilkanaście to zaimek liczebny zbiorowy oznaczający w sposób przybliżony liczbę w przedziale od 11 do 19.
Kilkoro lub kilka to zaimki liczebne zbiorowe oznaczające w sposób przybliżony liczbę w przedziale od 2 do 10.


Źródła
Opisy z www.new.getto.pl, 2022.
Benjamin Anolik, Pamięć przywołana, 1996.
Materiał o Powstanczych i popowstanczych dziejach Neszego Domu zostal udostępniony na sieci przez Pana Antoniego Chojdyńskiego ps. "Kruk".
Jarosław Górski w Wesoły jasny dom smutnej czarnej pani (Maryna Falska) http://lewicowo.pl/wesoly-jasny-dom-smutnej-czarnej-pani-maryna-falska/

Wednesday, March 30, 2022

Aby to przedpiekle zmienić w dom dziecka - Misza Wasseman Wroblewski o jedzeniu w Domu Sierot Korczaka w Getcie warszawskim


Słowo "Przedpiekle” używane w kontekście ciężkich przeżyć jest niestety tutaj bardzo prawidłowo użyte. Wiadomo było że w sytuacja w Getcie Warszawskim stale się pogarsza a Piekło które czekało Korczaka, dzieci i wychowawców to uduszenie gazem w obozie śmierci Treblinka.

Tuesday, March 29, 2022

Janusz Korczak "przybył do Szwecji" w lipcu 1945 roku z misją UNRRA Białe Statki i z trzema siostrami Kalkopf z Będzina.

Lille Kung Mattias czyli Król Macius Pierwszy

Janusz Korczak przybył do Szwecji w lipcu 1945 roku z misją UNRRA Białe Statki i z trzema siostrami Kalkopf z Będzina.

Dlaczego tak piszę? Poprzednio gdy polski Komitet Korczakowski został zlikwidowany przez władze polskie w 1968 roku i jego lokal na ulicy Jasnej w Warszawie zaplombowany ucichł głos Korczaka w Polsce, po raz drugi po wojnie. Jednocześnie powstało w Szwecji "Stowarzyszenie Korczakowskiego Dziedzictwa" po szwedzku - "Föreningen för Janusz Korczaks levande arv". Właściwie, kontynuacja zamkniętego w Warszawie Komitetu Korczakowskiego. Ostatnim przewodniczącym polskiego Komitetu Korczakowskiego, po Igorze Newerlym był mój ojciec. Szwedzkie stowarzyszenie powstało z inicjatywy moich rodziców, wtedy pracujących w Wyższej Szkole Nauczycielskiej (Lärarhögskolan) w Sztokholmie. Moi rodzice wraz z innymi pracownikami naukowymi szybko zarazili Szwecję Korczakiem. Miejac wykłady o Korczaku i jego pedagogice często używali zwrotu że Korczak przyjechał z nimi na emigrację do Szwecji w pazdzierniku 1969 roku.


Ja myślałem ze Korczak przyjechał do Szwecji poprzez kontakty Korczaka ze szwedzką Ellen Key (1849-1926) . Była ona bowiem pionierką jeżeli chodzi o jej poglądy na prawa dziecka. Wywarła zreszta w Szwecji duży wpływ na szkołę i autorytarną pedagogikę. Wcześnie była przeciwna pracy i maltretowaniu dzieci. Opowiadała się za prawami wyborczymi kobiet i za tym, aby dzieci samotnych matek urodzonych poza związkiem małżeńskim miały takie same prawa jak dzieci żonatych rodziców. Takie korczakowskie, trochę późniejsze idee. Czując że jej myśli zainspirowały Korczaka wybrałem się do Królewskiej Biblioteki w Sztokholmie gdzie jest m.in. archiwum Ellen Key zawierające jej olbrzymia korespondencję w różnych językach). Niestety, nie znalazłem korespondencji między Korczakiem a Key. Pamietajmy że to Ellen Key, szwedzka pedagożka, ogłasza wiek dwudziesty (XX) Stuleciem dziecka (wydanie szwedzkie 1900 a polskie dopiero 1928).

Wracając do tego co napisałem w tytule, że Janusz Korczak przybył do Szwecji w lipcu 1945 roku z misją UNRRA Białe Statki i z trzema siostrami Kalkopf z Będzina musze krótko opisac tą drogę z Będzina do Szwecji. Siostry Kalkopf były sierotami, jeszcze przed wojnę....
Karta DP-2 Dorotki Kalkopf z 29 czerwca 1945 roku. Wypełniona w szpitalu w Lubece na kilka dni przed transportem Białym statkiem M/S Kronprinsessan Ingrid do Szwecji.


Lista z Getta z Będzina. Dwie siostry Kalkopf są zanotowane na ulicy Sienkiewicza 19 w Domu Sierot.

Podróż sióstr Kalkopf z Będzina do Szwecji zawiera wiele wspólnych wydarzeń z innymi „ocalałymi siostrami” które w czasie gett, obozów koncentracyjnych, wyzwolenia, a potem podróży do Szwecji w ramach akcji UNRA trzymały się razem. Kiedy w Bergen-Belsen, siostra Dorotki, Ester zachorowała umieszczono ją w osobnym baraku z piętrowymi pryczami. Dorotka żeby móc porozmawiać z najstarszą siostrą na górnej pryczy musiała stać na stołku. W końcu Dorotka osłabła tak bardzo, że nie mogła ani wspiąć się na stołek, ani stanąć na nim bez podparcia. Pomagali jej współwięźniowie i była podtrzymywana podczas rozmów z siostrą. Więźniarki były tak osłabione chorobami i niedożywieniem, że nie zauważyły nawet, gdy obóz przejęły wojska brytyjskie. Dorotka pamięta, że widziała przez okno mężczyznę niosącego mydło i innego który niósł chleb. Cos bylo w tym nienormalnego. Dopiero jednak gdy dwóch brytyjskich żołnierzy weszło do baraku i powiedziało po polsku „siostry”, zrozumiały że zostały wyzwolone.

Wspomniałem o niedożywieniu i chorobach w obozie Bergen-Belsen. Ponadto brakowało wody pitnej. Wielu cierpiało na biegunkę. Biegunka powodowała jeszcze większe odwodnienie i zaburzenia równowagi elektrolitowej oraz niedożywienie. Dorotka opowiadała, że ​​kiedy spadł deszcz, więźniowie czołgali się na czworakach i pili wodę z kałuży. Wielu jednak nie miało siły i świadomości, by wydostać się z koszar. Po prostu siedzieli w czymś w rodzaju śpiączki, czekając na śmierć.

Tytuł dzisiejszego bloga, to o powiązaniu Dorotki, jej starszej o trzy lata siostry Gitli Kalkopf i Korczaka. Spotkali się w 1937 r., kiedy Janusz Korczak odwiedził sierociniec w Będzinie. Dorotka miała 7 lat, a Gitla 10. Podobnie jak w warszawskich sierocińcach, Korczak został natychmiast otoczony przez dzieci. Usiadł i zaczął z nimi rozmawiać. Gitla wspięła się i usiadła Korczakowi na kolanach. Wszystkie dzieci, łącznie z siostrą Dorotką, były o to bardzo zazdrosne.

Niedawno córka Dorotki, Michelle, napisała do mnie informację: Ester, najstarsza siostra Kalkopf urodzona w 1922 roku była z wykształcenia pielęgniarką i pracowała w szpitalu w Będzinie. Dyrektorka domu dziecka prawdopodobnie współpracowała z dr Korczakiem, gdyż dzieci były traktowane bardzo dobrze i w duchu Korczaka. Niestety moja mama nie pamietała, jak nazywa się „kierowniczka” – dyrektorka sierocińca, pamiętała tylko to, że pochodziła z Warszawy i była prawdopodobnie jedną ze studentek bursy w Korczakowskim Domu Sierot. Mama opowiedziała mi o sierocińcu w Będzinie, o ładnej sali tanecznej z piękną podłogą, jeśli dobrze pamiętam.


Dorotka Kalkopf była aktywna w szwedzkim "Stowarzyszenie Korczakowskiego Dziedzictwa" do samej smierci. Będę zawsze pamiętał że to ona, Dorotka i jej siostra Gitla były te pierwsze z którymi "Korczak przyjechał do Szwecji".


* Konwencja ONZ o Prawach Dziecka.


** Mój ojciec, Michał Wasserman-Wróblewski (Pan Misza) pracował w Domu Sierot od czasów studenckich (1931) do ostatniego dnia w getcie - 5 sierpnia 1942.

Monday, March 28, 2022

Afikoman in Janusz Korczaks Orphanage "Dom Sierot" - Children the choice to repair of our broken world.

 


Janusz Korczaks's creative solution was to make a very special afikomen by asking kitchen staff to hide a hazelnut in one of the matzo balls in the chicken soup that was served to all the children on that day. The child that found it was given a prize. Of course, all the matzo balls were immediately eaten and the soup was left to be eaten at the end.

Szlomo Nadel, one of the children in the Korczaks Orphanage told me that one of his favorite memories was from Passover. He thinks it was Pesach in the year 1933 or 1934. The festive Pesach meal with the reading of Hagadah would be held in the dining room. During the Pesach, it is a custom that a child in the family is searching and thereafter brings Afikoman to the adults at the Pesach table. But with more than 100 children, Korczak had to find an innovative way to have them search for the “afikoman, The afikoman is usually the half of the middle matzah that was hidden away to be eaten at the conclusion of the Seder meal and the hidden piece of matzo redeemed for a prize by the child who finds it.

Korczaks creative solution was to make a very special afikomen by asking kitchen staff to hide a hazelnut in one of the matzo balls in the chicken soup that was served to all the children on that day. The child that found it was given a prize. Of course, all the matzo balls were immediately eaten and the soup was left to be eaten at the end.

Normally, as we approach the end of the Seder within the family, when we come to the section Tzafun (Hidden) in which we find and eat the afikoman. The implication is that the afikoman represents something inaccessible, something not available to us in our everyday lives—complete and ultimate freedom, true redemption. So by eating afikoman we finally act out the repair of our broken world. 
This is actually the secret of the Afikoman ritual. Of course the children, the next generation is to be trusted and therefore are asked to find the afikoman, the missing part of the matzo as only the children can taste the future.

Sunday, March 27, 2022

Powojenne dary od dzieci Korczaka dla swojego wychowawcy z Domu Sierot.

Twój oddany wychowanek - napisał Szmulek Gogol. Tak, zawsze był Szmulek i Jakubek i inne imiona dzieci.

Szmul Gogol, dziecko w Domu Sierot tak opisał powrót Korczaka z więzienia. Wtedy Dom Sierot był na ulicy Chłodnej 33.
"Po powrocie Doktora z Pawiaka nastąpiły w nim wielkie zmiany - był teraz bezradny jak dziecko, często przygnębiony, a może po prostu zmęczony, przygiął się trochę. Jego zachowanie się było inne niż przedtem, a nawet wyraz jego oczu zmienił się. Wydawało się, że jakby coś skrywał."

Sz. Gogol, Byłem wychowankiem Domu Sierot, Archiwum Korczakowskie, w Izraelu 3742 (KR VII) 109
 


Twój oddany wychowanek - napisal Szmulek Gogol. Tak, zawsze byl Szmulek i Jakubek i inne imiona dzieci. Na zdjeciu harmonijka na której gral Szmulek Gogol podczas swoich powojennych koncertów.

Szmul Gogol urodził się w Warszawie. Jego matka Brońcia (siostra Felka Grzyba?) pianistka pochodząca z Przasnysza, zmarła trzy i pół roku po urodzeniu chłopca. Jego ojcu z powodu komunistycznej działalności groziło więzienie, uciekł więc? na Kubę, gdy mały Szmuel miał pół roku. Chłopiec został zatem bez rodziców. Babka Myndl Grzyb, pod której opiekę trafił, zadecydowała wówczas, że odda wnuka do sierocińca prowadzonego przez Korczaka. Z pewnością istotne znaczenie dla podjęcia tej decyzji miał fakt, iż był tam już jej syn, Fajwel Grzyb i młodsza córka Helenka.
W sierocińcu obowiązywał niecodzienny zwyczaj: kiedy dziecku wypadał ząbek, Stary Doktor zapisywał na konto jego dotychczasowego właściciela 50 gr. Gdy Szmuel Gogol pozbył się w naturalny sposób pierwszego garnituru uzębienia i obchodził czternaste urodziny, (było to 14 września 1939 roku) zebrała mu się pewna sumka pieniędzy. Mały Szmuel marzył od dawna o ustnej harmonijce. No i ją otrzymał. Szybko nauczył się gry na organkach. Gdy Niemcy zajęli stolicę, trafił wraz z całym sierocińcem do getta. Warunki życia pogarszały się tam z dnia na dzień. Babka Grzybowa przyjechała z Przasnysza, aby ratować wnuka. Wyprowadziła go poza mury. Niedługo jednak cieszyli się wolnością. Trafili niebawem do getta w Makowie Mazowieckim, a stamtąd do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.
Tam za kawałek chleba Szmuel odkupił od współwięźnia ustną harmonijkę. Gdy kiedyś grał na niej, usłyszał to jeden z SS-manów i przydzielił Szmula do słynnej obozowej orkiestry, która koncertowała w pobliżu komór gazowych, bo zgodnie niemieckim planem muzyka miała oszukać i uśpić czujność setek tysięcy ofiar, jakie prowadzono tędy na śmierć. Szmuel widział tych ludzi. Dostrzegał wśród nich także bliskie sobie osoby. Nie mógł patrzeć na niekończący się taniec śmierci i gdy grał, zamykał oczy.