Moja "Ciocia Zagładowa" - Irena Śliwińska była wychowanką Naszego Domu na Bielanach. Dużo i chętnie mi opowiadała o Korczaku i Naszym Domu. W roku Korczakowskim Nasz Dom został "troszeczkę zapomniany" , bo jednocześnie świętowano 100 rocznicę otworzenia Domu Sierot na Krochmalnej.
W Naszym Domu, podobnie jak w Domu Sierot istniała bursa dla młodzieży, która pragnęła zdobyć kwalifikacje pedagogiczne. Na moim blogu zamieszczam kilka zdjęć z Pruszkowa i Bielan, na których jest Janusz Korczak i Maryna Falska.
Ciocia Irena Śliwińska mieszkała po wojnie w Szwecji w Uppsali. Pamiętam, jak w roku 2007 zadzwoniłem pod jej numer telefonu 018253739 i usłyszałem już tylko suchy komunikat firmy telekomunikacyjnej o zamknięciu subskrypcji abonamentu dla tego numeru…
Ciocia Irka była przyjacielem rodziny. Razem spędzaliśmy wakacje nad polskim morzem. Jej rodzina wynajmowała przez wiele lat jeden z trzech domków letniskowych w Dziwnowie, koło strzelnicy wojskowej na tamtejszym poligonie. Oprócz Śliwińskich mieszkała tam też rodzina Baczko i nasza. Dzieci Wróblewskich, Baczków i Śliwińskich bawiły się wspólnie podczas kolejnych nadmorskich wakacji. Ciocia Irka szyła dla wszystkich chłopców specjalne bawełniane slipki kąpielowe. Materiał pochodził ze starych prześcieradeł, a fason slipek opierał się na oryginalnej idei trzech sznurówek na bokach, takich zwykłych tasiemek do wiązania. Dzięki tej „zmyślnej konstrukcji” można było włożyć i zdjąć slipki, nie zdejmując publicznie zwykłych majtek! Bez konieczności zasłaniania się ręcznikiem! Mankamentem tego genialnego wynalazku był fakt, że po kąpieli podczas przebierania „powrotne” majtki nabierały wilgoci od slipów kąpielowych… Ale czego się nie robi dla zachowania kultury i przyzwoitości. To były czasy ...
W Naszym Domu, podobnie jak w Domu Sierot istniała bursa dla młodzieży, która pragnęła zdobyć kwalifikacje pedagogiczne. Na moim blogu zamieszczam kilka zdjęć z Pruszkowa i Bielan, na których jest Janusz Korczak i Maryna Falska.
Ciocia Irena Śliwińska mieszkała po wojnie w Szwecji w Uppsali. Pamiętam, jak w roku 2007 zadzwoniłem pod jej numer telefonu 018253739 i usłyszałem już tylko suchy komunikat firmy telekomunikacyjnej o zamknięciu subskrypcji abonamentu dla tego numeru…
Ciocia Irka była przyjacielem rodziny. Razem spędzaliśmy wakacje nad polskim morzem. Jej rodzina wynajmowała przez wiele lat jeden z trzech domków letniskowych w Dziwnowie, koło strzelnicy wojskowej na tamtejszym poligonie. Oprócz Śliwińskich mieszkała tam też rodzina Baczko i nasza. Dzieci Wróblewskich, Baczków i Śliwińskich bawiły się wspólnie podczas kolejnych nadmorskich wakacji. Ciocia Irka szyła dla wszystkich chłopców specjalne bawełniane slipki kąpielowe. Materiał pochodził ze starych prześcieradeł, a fason slipek opierał się na oryginalnej idei trzech sznurówek na bokach, takich zwykłych tasiemek do wiązania. Dzięki tej „zmyślnej konstrukcji” można było włożyć i zdjąć slipki, nie zdejmując publicznie zwykłych majtek! Bez konieczności zasłaniania się ręcznikiem! Mankamentem tego genialnego wynalazku był fakt, że po kąpieli podczas przebierania „powrotne” majtki nabierały wilgoci od slipów kąpielowych… Ale czego się nie robi dla zachowania kultury i przyzwoitości. To były czasy ...
Ciocia Irka była nieco młodsza od innych matek. Szczupła, wysoka i bardzo piękna. Miała charakterystyczny cichy, głęboki głos. Zachowała ten piękny głos do samego końca, a kiedy zadzwoniłem do niej po raz ostatni w marcu 2007 powiedziała cicho do mnie: Romeczku!, w taki sposób, w jaki tylko moja matka potrafiła.
Ciocia zmarła na raka. Ja byłem wtedy w Stanach Zjednoczonych na jakimś kongresie. Dowiedziałem się o jej śmierci, albo właściwie się jej domyśliłem, słysząc automatyczny głos komunikatu na linii telefonicznej… To był szok! Pamiętam, że zadzwoniłem wtedy pod jej numer w Uppsali, bo chciałem ją dopytać o coś więcej na temat naszych wspólnych letnich wakacji w Dziwnowie…
Jej opowiadania o Naszym Domu na Bielanach i o stosunku dzieci do Pana Doktora pokrywały się w pełni ze wspomnieniami "dzieci" z Krochmalnej. Podobne, niecierpliwe oczekiwanie na Pana Doktora i błyskawiczne rozprzestrzenianie się radosnej wiadomości: "Dziś przyjedzie Pan Doktor! „
Zapomniałem wiele szczegółów z życia Naszego Domu, o których mi Irena opowiadała. Żałuję, że ich nie notowałem. Pozostał jednak żywy, ciepły obraz Naszego Domu z jej wspomnień.