Tuesday, August 2, 2016

Gdy zobaczył swoje córki i żonę wśród uduszonych gazem wziął łopatę i zabił... Rocznica powstania w Treblince w 1943 roku



Przyjaciel moich rodziców który pracował w Sonderkommando gdy zobaczył swoje córki i żonę wśród uduszonych gazem w krematorium w Treblince, wziął łopatę i zabił jednego wartownika i ranił drugiego. Jako nieliczny w Treblince zginął niezagazowany....

Rok po pierwszych transportach latem 1942 roku, dnia 2 sierpnia 1943 roku udało się członkom Sonderkommando w Treblince wzniecić powstanie. Mieli plan którego celem miało być zniszczenie ośrodka zagłady. W czasie buntu jedynie 200 osobom udało się wydostać z obozu, a końca wojny doczekało około 100 z nich. Po powstaniu obóz zaczęto likwidować. W listopadzie 1943 roku rozebrano wszelkie obozowe zabudowania oraz instalacje, teren zaorano i obsiano łubinem...



Górne zdjęcie: Pożar na terenie obozu zagłady Treblinka II w czasie buntu więźniów 2 sierpnia 1943. Zdjęcie wykonane potajemnie przez Franciszka Ząbeckiego który był zawiadowcą na stacji Treblinka. Czyli tam gdzie dzielono pociągi śmierci na trzy części i po 20 wagonów wtaczano na teren obozu.

Na zdjęciu stacja kolejowa w Treblince na której dzielono pociągi śmierci na trzy części i po 20 wagonów wtaczano na teren obozu.


Saturday, July 30, 2016

Zdjęcia na zewnątrz Domu Sierot na Krochmalnej 92 - Gimnastyka poranna - Zdjęcie nr. 1

Zdjęcie nr. 1 jest opisane jako "Gimnastyka poranna". Widać na nim połowę mojego Ojca (po prawej) i dzieci.

Zdjęcia na zewnątrz Domu Sierot na Krochmalnej.

W związku z tym ze Muzeum Polin podaje "notorycznie" mylne informacje pod zdjęciami (i notorycznie ich nie zmienia) związanymi z Korczakiem i Domem Sierot postanowiłem przy Waszej pomocy ostatecznie opisać te zdjęcia.

Zdjęcie nr. 1 jest opisane jako "Gimnastyka poranna". Widać na nim połowę mojego Ojca (po prawej) i dzieci.
Patrząc na cienie to raczej południowa gimnastyka. Gdzie było to zdjęcie zrobione?
Zdjęcie dolne i plan zamieszczam dla lepszej orientacji w terenie.



Thursday, July 28, 2016

Janusz Korczak's writings dealing with kites



Some Janusz Korczak's writings dealing with kites as representatives of the world of the imagination, of vision and of hope.
.
A Kite – a Gift from the Wind
And what about kites?
Just as the sea gives a child a toy – a boat
So the wind has to give him a kite.
It takes so little, string, a piece of plywood or cardboard.
Korczak, The Religion of the Child, p 202


Every Child Should Have a Kite
Do your children like fun and games?
What are their favorite games? Playing ball? Bicycling?
Why do you, who live down in the valley, ignore kites?
Every child in the valley must have a kite, for there is strong wind on the hill at Ein Harod.
You need all kinds of kites, and on every festive occasion you must fly scores, even hundreds, of them, in all shapes and colors.
Z. Gilad, "Encounters and Conversations",
from The Life of Korczak, by H. Mortkowitz, p 192

I Would Like to be as High up as that Kite:
When there is a strong wind, the kite goes up really well.
A big kite made of cloth, with a wooden frame and a tail three cubits long.
Will it fly?… Won’t it? … Yes, it is flying!
Oh, it’s falling down! … There’s no wind …
There is wind, but the tail does not balance the kite properly.
Four hats are tied to the tail in order to improve the balance.
Now it will fly … Here it goes … Pull in the string … Now let it go!
You can hardly see it … the tail looks tiny and you can’t see the hats at all …
I would like to be as high up as that kite …
Maybe you will still grow, wait.
Korczak, Summer Camp, p 178.

A Transparent Children's Home in the Mountains of Lebanon 
In "The Ghetto Years" Korczak tells of a vision he had when he was ill with typhus: "I am giving an address in a huge theater or concert hall… I speak in Polish… And then there is a shower of bank notes, gold and jewelry. … So I shall come into unlimited material means and shall open a contest for the construction of a huge orphanage in the hills of Lebanon, near Kfar Giladi. It will have large barracks-like dining rooms and dormitories. There will also be 'hermit huts'. For myself on the terrace of a flat roof I will have one room, not too large, with transparent walls, so that I might not miss a single sunrise or sunset and so that, writing at night, I might be able to look now and again at the stars." Korczak, The Ghetto Years, pp. 119-120 

Adults can also Have Wings 
Adults think that children spend their time wandering around aimlessly, talking about nothing in particular, and they foresee the future and even argue over its finer points. Adults would simply say that people will never have wings. I have been an adult and I say they can indeed have wings. Korczak, When I am Little Again, p 55 


Sunday, July 24, 2016

Janusz Korczak i 239 Kamieni Pamięci w Sztokholmie


"239" - Kamienie Pamięci w Sztokholmie
Niemcy notorycznie liczyli. Liczyli więźniów, liczyli ofiary przewożone do obozów śmierci i liczyli mieszkańców w getcie warszawskim i łódzkim. Przy Judenratach były specjalne oddziały statystyczne które robiły zestawienia i raporty. Dlatego, m.in. Dom Sierot Korczaka na Siennej 16 do ostatniej chwili dostarczał tego rodzaju informacje.

239 to ostatnia znana liczba żydowskich dzieci w Domu Sierot. 


Po Wielkiej akcji, latem 1942 roku, spośród 51 tysięcy żydowskich dzieci poniżej 10-tego roku życia ocalało tylko 500 dzieci.




Saturday, July 23, 2016

Friday, July 22, 2016

Cztery moje podróże - w śmierć Halina Birenbaum - Poodróż II-IV


Wagon kryty typu 1C.

Halina Birenbaum: (napisała pod moim zdjeciem i tekstem na FB): Ja zaliczyłam cztery takie "podróże" w ciągu lat Zagłady


Halina Birenbaum: (napisała pod moim zdjęciem i tekstem na FB): Ja zaliczyłam cztery takie "podróże" w ciągu lat Zagłady, od maja 1943 do Majdanka, w lipcu 1943 do Auschwitz, w styczniu 1945 u końca Marszu Smierci do Rawensbruck i w lutym 1945 do Neustadt Glewe...


Moja prośba


Roman Wroblewski: Na pewno Halina Birenbaum każda podróż była inna. Jedna w upale, jedna w mrozie, jedna w zaduchu. Wszystkie w półmroku. Opisz nam trochę ten temat kochana! Nikt inny już nie opisze! Tylko te "podróże"!


Na lince tutaj Podróż Pierwsza 
Cztery moje "podróże" - w śmierć
Halina Birenbaum
I podróż - Umszlag - Majdanek

II Podróż - Auschwitz
Pognali nas do pociągu. Znów wagony bydlęce, tym razem przy otwartych drzwiach, w których wygodnie usadowili się dwaj żołnierze Wehrmachtu. Rozkazali nam usiąść w rzędach, jedna między rozkraczonymi nogami drugiej, by wykorzystać każdy centymetr miejsca i pod groźbą rozstrzelania zabronili nam zmieniać tę pozycję. Lipcowy upał, pragnienie, głód. I szpilki w całym ciele, zdrętwiałym od niemożności poruszenia się w ciągu kilku dni i nocy (dwie doby). Kobieta obok mnie uniosła się nieco, błagała, żeby jej pozwolili wyprostować się na chwilę. Niemiec strzelił jej w skroń. Upadła martwa na ramiona siedzącej między jej nogami córki. Wreszcie pociąg wtoczył się na stację: Auschwitz. W kolumnie, brutalnie popychane i bite przez esemanów pognali nas do Birkenau. Ukazała się brama i duży napis: "Arbeit macht frei" – F K L (Frauenkonzentrationlager).

III Podróż - Ravensbruck
18 stycznia 1945 wraz z tysiącami więźniów z Auschwitz, aby nas zamęczyć w drodze na chwilę przed swą ostateczną klęską. Rozpalili ogniska na śniegu; palili teraz dokumenty, już nie ludzi! Mimo swej bliskiej klęski, gnali nas bez odpoczynku dniami i nocami po oblodzonych drogach. Jadłyśmy i piłyśmy śnieg. W pewnej chwili, gdy już padałam z wycieńczenia, schylając się po garść śniegu, znalazłam się w objęciach Alwiry. Odstających od kolumny zabijali. Cała droga usiana była trupami z rozwalonymi czaszkami. Przenieśli mnie z powrotem na obóz kobiecy i pognali 18 stycznia 1945 wraz z tysiącami więźniów z Auschwitz, aby nas zamęczyć w drodze na chwilę przed swą ostateczną klęską. Rozpalili ogniska na śniegu; palili teraz dokumenty, już nie ludzi! Mimo swej bliskiej klęski, gnali nas bez odpoczynku dniami i nocami po oblodzonych drogach. Jadłyśmy i piłyśmy śnieg. W pewnej chwili, gdy już padałam z wycieńczenia, schylając się po garść śniegu, znalazłam się w objęciach Alwiry. Odstających od kolumny zabijali. Cała droga usiana była trupami z rozwalonymi czaszkami. Po kilku dniach załadowali nas w nieopisanej ciasnocie do towarowych wagonów bez dachów. Mróz i wiatr w pędzie pociągu ciął jak nożem. Dojechałyśmy ledwie żywe do Ravensbrück. Po godzinach wystawania na dworze na zimnie, zamknęli nas w bloku karnym z przestępczyniami niemieckimi w ciasnocie na podłodze. Nie codziennie dzielili trochę zupy albo kawałek chleba. Niemki znęcały się nad nami, kradły nam te porcje jedzenia. Czasem wykradałam się z baraku i myłam się topniejącym śniegiem pod rynną.


IV podróż - Neustadt Glewe 
Był to już luty 1945 roku w Ravensbruck. Po kilkunastu dniach odliczyli nas i znów odprowadzili pod eskortą do pociągu. Pociąg osobowy tym razem, ogrzewany nawet!... Ale wszy też ożywiły się od ciepła i dokuczały nam jeszcze mocniej. Siedziałam przy oknie i przyglądałam się mijanym krajobrazom niemieckich miast i wiosek. Stąd do nas przyszli i wszystkich nam zabili, spalili nam wszystko, zabrali?! W tych pięknych domkach mieszkają ich żony, matki, dzieci! Czy one wiedzą o tym? Jeżeli przeżyję, pomyślałam, chciałabym do nich przyjść i opowiedzieć...
Przez dziesięć pierwszych dni w Neuestadt Glewe nie dawali nam zupełnie jedzenia, potem dali trochę zupy wodnistej i jeden bochenek chleba na dziesięć oszalałych z głodu kobiet. Mierzyło się te porcje sznurkiem. Nieraz chleb był w środku zielony od pleśni!

Wednesday, July 20, 2016

W wagonach z Umszlagu do Treblinki - 5 sierpnia 1942 roku - 1C-58G-1C

22 lipca 1942 roku Niemcy rozpoczęli masowe deportacje z Getta w Warszawie. W ciągu dwóch miesięcy do obozu zagłady w Treblince wywieziono z Warszawy ponad 275 tys. Żydów. Razem z zabitymi na miejscu liczba mieszkańców getta zmalała w trzy miesiące o 300 tysięcy. 

Po wielkiej akcji, spośród 51 tysięcy żydowskich dzieci poniżej 10-tego roku życia ocalało tylko 500 dzieci. 

Umszlag - Warszawa

Mam 181 cm wzrostu i zajmuję stojąc w wagonie metra, prostokąt 40 na 70 cm. W wagonach z Umszlagu do Treblinki każda osoba miała tylko 40 na 50 cm i to z tzw dozwolonym bagażem.






Mam 181 cm wzrostu i zajmuję stojąc w wagonie metra, prostokąt 40 na 70 cm.

W wagonach z Umszlagu do Treblinki każda osoba miała tylko 40 na 50 cm i to z tzw dozwolonym bagażem. Te na technicznym rysunku wagonu, zaznaczone prostokąty, to miejsca, nazwijmy je, stojące.

Taka sytuacja była w wagonach którymi deportowano 5 sierpnia Janusza Korczaka, Stefę Wilczyńską, dziesięciu nauczycieli i 239 dzieci.

5 sierpnia 1942 roku w 60 wagonach stłoczono 6623 osoby wg. statystyki DR. Chyba dlatego że tego dnia hitlerowcy deportowali dzieci z wielu sierocińców.
Każda osoba miała prawo zabrać ze sobą 15 kg jako bagaż podróżny... w celu uspokojenia ludzi i dla łatwiejszego zrabowania na miejscu w Treblince.


Halina Birenbaum:  (napisała pod moim zdjeciem i tekstem na FB): Ja zaliczyłam cztery takie "podróże" w ciągu lat Zagłady, od maja 1943 do Majdanka, w lipcu 1943 do Auschwitz, w styczniu 1945 u końca Marszu Smierci do Rawensbruck i w lutym 1945 do Neustadt Glewe...


Moja prośba


Roman Wroblewski: Na pewno Halina Birenbaum każda podróż była inna. Jedna w upale, jedna w mrozie, jedna w zaduchu. Wszystkie w półmroku. Opisz nam trochę ten temat kochana! Nikt inny już nie opisze! Tylko te "podróże"!



Cztery moje "podróże" - w śmierć
Halina Birenbaum


Pierwsza podróż - Umszlag-Majdanek

Nastało rano. Zajechały po nas bydlęce wagony na Umszlag, takie, jakimi zwykle wywozili hitlerowcy Żydów. Jak dzikie, rozjuszone bestie wpadli esesmani do naszego budynku i bijąc pejczami, oraz kolbami karabinów i strzelając na oślep w oszalały z przerażenia i rozpaczy tłum, zaczęli wyganiać ludzi na dwór, zapędzać ich do wagonów. Powstała straszliwa panika i zamęt. Ludzie krzyczeli, płakali, wzywali na pomoc Boga, modląc się do niego żarliwie, na głos i lamentując. nawoływali się, szukali swe dzieci zagubione nagle w ciasnocie tego tłumu i pchali się tysiącami naraz, tłoczyli się przez wąskie drzwi pokoi i korytarzy, tratowali się i rozdeptywali jeden drugiego – aby tylko czem prędzej wydostać się z tego budynku, z pod kul i morderczych uderzeń esesmanów. Cała droga od budynku „szkolnego” do wagonów usiana była trupami i zbroczona krwią! Szło się po ludziach... Dosłownie po ciałach żywych i martwych, depcząc po nich i potykając się o nie, dotarliśmy do wagonów. Przy tem całą naszą uwagę skupiliśmy na tym, aby nie zagubić się w tym olbrzymim, rozszalałym kłębowisku ludzkim. Trzymaliśmy się mocno i ściśle razem, starając się jednocześnie unikać wszelką miarą, nawet wzrokiem, bliskości esesmanów, gdyż jakieś niefortunne, nierówne spojrzenie, czy jakikolwiek mimowolny, niezdarny ruch mógł sprowadzić natychmiastową śmierć, natychmiastowy wystrzał z ustawionych i wycelowanych wprost w nas karabinów zganiających nas do tego pociągu, zbrodniarzy hitlerowskich! A my pragnęliśmy, jak wszyscy pędzeni do tych wagonów ludzie, ratować każdą minutę życia i nie dać się przez nikogo rozłączyć, ani nie zagubić się w tym tłoku – pozostać razem, całą rodzina, cokolwiek by się nie miało stać z nami! Niezwykle droga stawała się każda sekunda życia, każde spojrzenie, każdy uścisk dłoni naszych ukochanych i bliskich, matki, brata, bratowej, kuzynki, gdyż za chwilę mogło już tego wszystkiego nie być więcej, za chwilę mogliśmy już wszyscy, lub którykolwiek z nas, już nie żyć!!! Mogło juz wszystko być skończone dla nas na zawsze!
I udało się nam, mimo nieopisanej pchaniny i popłochu – do wagonu dotarła cała nasza rodzina razem. Nikt nie zagubił się, ani nie został zabity przez krążących po całym tym placu wzdłuż całej tej drogi od budynku do pociągu hitlerowców. Uważaliśmy to wtedy za wielki sukces, za szczęście! Dostać się żywcem, całej rodzinie razem do jednego, tego samego wagonu, nie każdemu się udawało wówczas...
Wagon, do którego wrzucili nas hitlerowcy, przepełniony był po brzegi ludźmi. Stali tu jedni na drugich i darli się w niebogłosy, depcząc po sobie i przeklinając. I tak spotkało nas nareszcie to, od czego uciekaliśmy i starali się ukryć w ciągu tylu, długich, męczących, miesięcy. Spotkało i nas to samo, przez co przeszli wszyscy nasi krewni, znajomi i setki tysięcy nieznajomych Żydów, nałapanych w ciągu ubiegłych akcji, od których nam udało się jakoś ujść dotychczas. Teraz nadeszła dla nas kolej... Nie ominęło nas nic, żadne z tych cierpień i mąk, które były udziałem ludzi złapanych i wywiezionych wcześniej, przed nami! Wagon nasz tak był napchany ludźmi, że hitlerowcy nie mogli go zamknąć. Pomyślałam sobie naiwnie, że ci bandyci nie mogąc zamknąć drzwi wagonu, wyprowadzą stąd część ludzi i przeniosą gdzieś indziej, ale oni, jak się tego niebawem przekonałam, znali lepsze sposoby... zaczęli walić w nas kolbami karabinów z siłą, i strzelać, - aż ludzie cofnęli się w głąb wagonu, przewracając się jeden na drugiego, a koło drzwi zrobiło się z tego luźniej. Wówczas dopiero, wepchnęli hitlerowcy jeszcze ludzi i wreszcie, gdy już nie zostało miejsca nawet, gdzie szpilki wepchnąć, zatrzasnęli za nami drzwi i zaplombowali wagon.
Rozpoczęła się piekielna jazda do obozu śmierci – jazda, której brak słów do opisania, gdyż przesiąknięta była męką, przewyższająca wszystko zaznane i przecierpiane dotąd! Wśród nieustających krzyków, nawoływań i strzelaniny pociąg ruszył.
Opuszczaliśmy Warszawę, która w miarę, jak pociąg wiodący nas na stracenie oddalał się od stacji – umszlagu, zostawała coraz bardziej w tyle, za nami i dla ogromnej większości z nas – na wieki!... Na dachach i schodkach wagonów pilnowali nas uzbrojeni w swym pełnym, morderczym rynsztunku hitlerowcy, aby uniemożliwić jakąkolwiek ucieczkę, aby po prostu zastrzelić każdego, kto popróbuje ratunku stąd.
Staliśmy w takiej ciasnocie, że nie można się było absolutnie poruszyć, nie można było złapać tchu. Jeśli się na chwilę uniosło nogę lub rękę, niemożliwym było już postawić z powrotem... Ludzie bili się, kłócili, szczypali jedni drugich, przeklinali w zajadłej wściekłości – zabijając się o centymetr przestrzeni, o odrobinę miejsca. Pociąg stukał tempo o szyny i podrzucał nas, przewalając jednych na drugich w tej piekielnej ciasnocie i jakby drwił sobie z naszych wrzasków, z naszych niesamowitych męczarni... W wagonie było okropnie gorąco i duszno. Silniejsi, a zwłaszcza ci, którzy byli wyższego wzrostu zakrywali sobą wąziutkie okienka, nie dopuszczające do i tak prawie do wnętrza, światła ni powietrza. Z powodu szalonego gorąca i nieustajacych, nawet na sekundę, kłótni, wysychały gardła i zaczęło dręczyć wszystkich ogromne pragnienie. Wyrywano sobie z rąk, wydrapywano po prostu jedni drugim, nieliczne butelki wody, które odważali się rzucić nam niektórzy Polacy po drodze. Wodę tę czerpali naprędce w rowach, lub rzeczkach, obok których przejeżdżał nasz pociąg. przeważnie jednak dostawała się ona tylko tym, co stali przy okienkach, oraz tym, co mieli jeszcze dość sił, by wyrwać ją z ust innym. Woda ta była mętna, cuchnąca i brudna, ale kto się z tym liczył? – Była wszakże nieosiągalnym skarbem! Pociąg jechał bardzo wolno, czasami stawał, czasami jechał z powrotem trochę, - wszystko po to, by zwiększyć i przedłużyć nasze męczarnie – po to, aby czem więcej ludzi udusiło się, pomarło w wagonach! Jazda ta trwała cały dzień, do późnego wieczora. Ludzie mdleli, padali ze zmęczenia, deptali po sobie, wrzeszczeli – modlili się. Zwalali się na siebie i rozgniatali jedni drugich na śmierć swym ciężarem. Niewiele myślało się wówczas dokąd nas wiozą i co z nami zrobią, gdy nadejdzie kres tej podróży. Któż mógł w ogóle myśleć w tym zamęcie ciał zmagających się ze sobą bezlitośnie, tratujących się nawzajem i walczących ze sobą zajadle, do upadłego o możliwość pomieszczenia się, oddychania?! Jakież miało znaczenie to, co będzie dalej, za parę godzin, po wyjściu z tego piekielnego wagonu – kiedy tu, w nim nie można było żyć, nie można było ni stać, ni siedzieć, ni leżeć i umierało się masowo od zwalających się jednych po drugich ciał ludzkich, od fizycznego braku miejsca, powietrza, wody! – także bez kul hitlerowskich, gazu, lub innych śmiercionośnych środków!!! Na podłodze wagonu układały się warstwy trupów i półtrupów: najpierw słabsi, potem silniejsi, coraz to więcej i więcej traciło siły i przytomność, coraz nowi i inni ludzie, wciąż nowe i świeże ofiary. Z każdą chwilą więcej ludzi traciło możność utrzymania się na nogach, traciło przytomność i siły i padało na ten stos martwych już, lub konających ciał, przytłaczając i przyśpieszając mimo woli własnym ciężarem śmierć tych pierwszych. Odgłos strzałów z zewnątrz przypominał nam raz po raz, że nie jesteśmy sami tu – że hitlerowska śmierć czuwa nieustępliwie nie tylko we wnętrzach piekielnych wagonów, ale i na dworze i wszędzie wokół nas – po całej, tej męczeńskiej drodze, po jakiej wlókł nas ten potworny pociąg w nieznane... Strzelali ciągle w bezbronnych śmiałków, skaczących w rozpaczy z okien pędzących wagonów, w biegu pociągu. I ci, którzy szukali ratunku od śmierci, od uduszenia w wagonie, przez wyskakiwanie z nich – znajdywali śmierć na dworze, już poza nim, od kul esesmanów, albo pod kołami pędzącego do miejsca masowej kaźni, pociągu... Matka moja pragnęła z początku także skakać przez okno wagonu, choć była chora i słaba, ale ja nie chciałam słyszeć nawet o tym, a Chilek z Helą również na to się nie zgadzali, nie wierząc w możliwość ratunku tym sposobem, oraz pragnąc być razem. Długo zmagałam się z własnymi, opuszczającymi mnie, w szybkim tempie siłami, by nie dać się przewrócić, by nie upaść na ziemię. Nieprzytomnie wpatrywałam się w koszyczek, który trzymała w rękach moja matka i w butelkę oleju rzepakowego, jaki wlekła z sobą, nie wiadomo po co. Nie mogłam w żaden sposób pogodzić się z faktem, że ta butelka płynu nie jest do picia – nie jest wodą! Patrzyłam na nią ciągle z wściekłością, z pożądaniem i nie mającym granic rozczarowaniem… Pragnęłam pić, pić, pić!!! – A tu stała pełna butelka – i nic, co to był za ból! Początkowo łudziłam się, że mama, lub Chilek, czy Hela dobiją się do okienka, że zdobędą jakoś wodę, ale potem przekonałam się, iż mama jest nazbyt słaba, by się przepchnąć przez napierających na okna wysokich, silnych mężczyzn, a na Chilka nie było, co liczyć po tym biciu, jakie dostał na Umszlagu, Hela także nie mogła wejść tu w rachubę. Kostka cukru, którą matka wsunęła mi do ust, aby mnie czymś pokrzepić tymczasem, wydawała mi się tak sucha i gorąca, aż obrzydliwa! Trzeszczała mi między zębami, jak piach i miałam doprawdy wrażenie, iż jem suchy, gorący piasek… Nie mając co począć z sobą w tym wszystkim, a chcąc uciec jakoś od okropnej rzeczywistości, wsłuchiwałam się w rytmiczny stuk kół unoszącego nas w niewiadomą na razie dal, pociągu. Chwilami zagadywałam matkę, pytając, czy nie wiozą nas przypadkiem w to miejsce, o którym opowiadał nam kolega Chilka, Kapłan, lub też, kiedy ta jazda się nareszcie skończy? Ona zaś uspokajała mnie, zapewniając, że jedziemy teraz do obozu pracy i nic złego nikomu się nie stanie. Słuchałam jej z zadowoleniem, gdyż tylko to właśnie pragnęłam słyszeć, mimo, że przed oczyma stał mi ciągle (albo może przez to właśnie ) Dawid Kapłan i jego straszne opowiadanie o zabijaniu Żydów w Treblince… Nie chciałam wierzyć w śmierć, nie chciałam słyszeć o tym, że było najbardziej prawdopodobnym, że koniec tej jazdy – będzie już końcem wszystkiego dla nas! Wolałam po stokroć złudzenie, wmówioną, bezpodstawną nadzieję, iż wiozą nas wszystkich na roboty, do życia niżeli okrutną prawdę!... A potem poplątało mi się wszystko w głowie, ten szum pociągu, krzyki w wagonie, własna słabość, straszne myśli, szalone pragnienie wody, strach przed tym, co nastąpi wkrótce i brak sił do dalszej walki o możliwość istnienia w chwili obecnej tutaj – wszystko to pomieszało się u mnie w jedno, jakieś niezwykle ciężkie, obezwładniające uczucie omdlenia. I wreszcie upadłam! Upadłam na ten diabelski stos szamoczących się, trzęsący się podrzucaniem pociągu, i bezlitosnym, okrutnym zmaganiem się z sobą żywych i martwych ciał ludzkich. Więcej już prawie nic nie dochodziło do mojej świadomości, nie obchodziło, nie wzruszało mnie więcej nic. Nie czułam już bólu poszarpanych, pokopanych nóg, ani gorąca panująca w wagonie, ani pragnienia, ni strachu. Przestała mi ciążyć moja gruba odzież, jaką miałam na sobie, ciasnota, duszność. Do uszu moich ledwie docierał jeszcze tylko słaby głos leżącej gdzieś niedaleko, obok mnie matki, która starała się ocucić mnie, przywrócić do przytomności, a której słów już ja jednak wcale nie rozumiałam wtedy… W wagonie było zupełnie ciemno, albo też mnie tak było ciemno w oczach, słowa matki dochodziły do mnie niewyraźnie, jakby z bardzo daleka, ale nic nie przeszkadzało mi, ani nie raziło w tym wszystkim. Było mi dziwnie dobrze, błogo jakoś, w tym półomdleniu, w jakie mimowolnie coraz głębiej zapadałam. Niczego nie pragnęłam, nie chciałam niczego, na nic nie czekałam. Na mnie upadali inni ludzie, wciąż świeże ciała, na stos. Pokładali się na moich nogach, na brzuchu i wciąż padali na mnie i parli ze wszystkich stron. Nie mogłam więcej poruszyć żadną częścią ciała. Tylko twarz została jeszcze, jakimś dziwnym trafem, wolna. Jak długo tak leżałam w tym onieprzytomnieniu, sama nie wiem. Lecz nagle ktoś zwalił mi się na głowie, na dotychczas wolną na razie, twarz… Poczułam, że coś gniecie mi straszliwie nos, gardło, że brak mi zupełnie tchu, że duszę się! Stało mi się niesamowicie ciasno, gorąco, okropnie! I tak samo nagle, jak zwaliło się na mnie to nowe nieszczęście, ten świeży ciężar, co rozgniatał mi twarz, zbudziła się we mnie w owej chwili nieprzezwyciężona chęć życia i walki o nie!... Nieprzezwyciężona chęć wyrwania się spod tych przytłaczających mnie okrutnie i bezlitośnie, nieopisanie ciężkich, bezładnie leżących już ciał! Wydostać się za wszelką cenę z pod tego przestrasznego naporu, mogącego mnie zabić!I zaczęłam się zmagać z tym olbrzymim, bezwładnym ciężarem, wyrywać się z pod niego, z jakąś szaloną, zwierzęcą wprost siłą. Szarpałam się tak, z niebywałą zawziętością, z jakąś iście szatańską pasją, aż wreszcie wydobyłam się z tego stosu. Wyrwałam się z pod niego i również z własnych, zasznurowanych mocno do góry, wysokich butów i ubrania, które zostały pod tymi przygniatającymi mnie przed chwila omdlałymi ciałami ludzkimi!... I stanęłam na nich, bosa i prawie naga, ale znowu na swoich nogach. Wyprostowałam się i nabrałam tchu w piersi. Jak dobrze stało mi się, jak lekko, kiedy pozbyłam się nareszcie ciężaru tej przytłaczającej na śmierć masy! Poczułam się jakaś to wolna z powrotem, wyswobodzona z czegoś wielkiego, okropnego i jakby znów we własnej mocy!... Zrzuciłam z siebie resztę odzieży, jaka pozostała jeszcze na mnie i podniosłam się na tej kupie szmat i stosie ludzkich ciał, aż dosięgłam okna! Osiągnęłam okno, otwarte okno, powietrze!!!
Na dworze już była noc. Przy okienku wagonu stałam tylko ja sama. Nikt nie odpychał mnie stąd, nikt nie starał się, jak na początku tej jazdy, mnie odsunąć i załapać dla siebie, tego zbawiennego nosiciela powietrza – okna! – gdyż wszyscy prawie, prócz pojedynczych, leżeli bezsilnie, nieprzytomnie na podłodze wagonu, pokrytej jednym wielkim bezwładnym kłębowiskiem ludzkich ciał, z którego nikt już nie próbował nawet wstać, wydostać się jakoś…
Wychyliłam odrobinę głowę przez to okienko i zaczęłam wchłaniać w siebie chciwie, świeże, chłodne w tej chwili, orzeźwiające powietrze. Oddychałam głęboko, pełną piersią i z rozkoszą, jakbym sobie chciała odebrać tego powietrza za cały czas, kiedy tak łaknęłam i nie mogłam osiągnąć, jakbym to sobie chciała teraz wynagrodzić i nabrać go w swe płuca za wtedy, oraz na zapas, dużo, dużo, czem więcej…
A tuż u mojej twarzy, obok mojego podbródka sterczała, dotykając go lekko lufa karabinu, stojącego na schodkach wagonu, hitlerowca, który być może, zdrzemnął się z nudów, lub miarowego uderzenia kół tego pociągu, tak, że mnie nie zauważył, ani mojej, wystającej z tego okienka głowy. Późną nocą dojechaliśmy do Lublina. Majdanek...


Druga podróż - Auschwitz

Pognali nas do pociągu. Znów wagony bydlęce, tym razem przy otwartych drzwiach, w których wygodnie usadowili się dwaj żołnierze Wehrmachtu. Rozkazali nam usiąść