Sunday, January 26, 2025

Obrachunek z Bogiem - Władysława Szlengela - Historia Odnalezionego Wiersza - Halina Birenbaum - 27.01.1985.

Władysław Szlengel

Historia Odnalezionego Wiersza

(Halina Birenbaum - z moich pamiętników: Każdy odzyskany dzień)

27.01.1985

Gdybym była wierząca, musiałabym powiedzieć chyba, iż jest w tym ręka Boża. Jednak w cuda wierzę, chociaż sprawiają je ludzie, a raczej dobro istniejące w nich w głębiach duszy, dobro, które na różne sposoby zostaje pobudzane poprzez rozmaite uczynki, pozytywne działania.

Władysław Szlengel, niezmiernie popularny poeta warszawski, napisał jeden ze swych krążących po osierociałym getcie, czekającym wiosną 1943 roku na ostateczną zagładę, wiersz Obrachunek z Bogiem. Czytało się wtedy te wiersze, podawane w odpisach z rąk do rąk, z niewypowiedzianą, głodną zachłannością, jak wchłania się soki ożywcze, żeby nie skonać. Widziało się w samym ich istnieniu, w chęci możliwości tworzenia w takich chwilach - siłę życia i jego nie ocenioną wartość. Poprzez wiersze poety o tak aktualnej, trafnie określonej treści czuło się niezbicie, że potęga życia ludzkiego silniejsza jest od śmierci, Niemców, Hitlera!

Część utworów Szlengla odnalazła się po wojnie pod gruzami getta warszawskiego wraz z archiwum historyka Emanuela Ringelbluma i została opublikowana w Warszawie w tomiku Co czytałem umarłym.

W wyjaśnieniach na końcu tej książki podano, że w notatkach Ringenbluma jest mowa o wierszu „Obrachunek z Bogiem", ale go nie odnaleziono. Istnieje tylko pewna strofka, która treść taką przypomina, ale może to również być część innego utworu poety. Szlengel, jak wiadomo, zginął w bunkrze* podczas powstania w getcie warszawskim i nawet wiek jego nie był dokładnie znany.

Po przeczytaniu „Co czytałem umarłym” napisałam i opublikowałam w „Nowinach Kurierze” artykuł: Słowo, które nie ginie nigdy, gdzie opisałam obszernie, w jakich okolicznościach zapoznałam się z wierszami Szlengla. W owej niewiadomej strofce natychmiast rozpoznałam „Obrachunek z Bogiem” i przytoczyłam kilka zdań utworu, które szczególnie wryły mi się w pamięć. Kilku czytelników natychmiast po opublikowaniu tego zwróciło się do mnie. Nawiązałam z nimi kontakt, a potem i przyjaźń, gdyż okazało się, że wiele mamy ze sobą wspólnego, co nas serdecznie łączy.

W zeszłym tygodniu, po upływie przeszło roku od tej publikacji otrzymałam list z Hajfy, od p. I. Szulmana, który doniósł mi, że po przeczytaniu mego artykułu w „Nowiny” przypomniał sobie, iż zaraz po wojnie znajomy wręczył mu otrzymany od kogoś z Warszawy odpis ręczny: Obrachunek z Bogiem. Dopiero teraz udało mu się wyszperać go w swych papierach i jeśli jestem jeszcze, chętnie mi prześle kopię…

Pan Szulman jest także warszawianinem, przeżył wojnę wraz żoną i córką w Rosji. Oczywiście natychmiast zatelefonowałam. Otrzymałam z jego rąk calutki wiersz! Miałam niespełna trzynaście lat, gdy w domu na Nowolipiu 30, w bloku Szulca przeczytano mi go po raz pierwszy, na krótko przed rozpoczęciem powstania w getcie. Przeżyłam, zapamiętałam tak nam wtedy bliską i wymowną treść. Jestem wdzięczna losowi za możliwość wzięcia przypadkowego udziału w jego odnalezieniu i wydaniu na światło dzienne, w czterdzieści dwa lata po jego napisaniu. Jednak w cuda wierzę. A więc istnieją cuda i dobrzy ludzie, dzięki którym dotarło jeszcze jedno Wołanie w nocy* Władysława Szlengla. A może Bóg zawstydził się i nie chcąc pozostawić „karty” poety – czystej, pomógł w tym odnalezieniu, aby na czystej karcie obrachunku dopisano jakiś czyn… Z odnalezionego obecnie wiersza dowiadujemy się, że poeta w chwili śmierci miał 32 lata.


8 maja i rozstrzelali Niemcy poetę Władysława Szlengela i wraz z nim wszystkich ukrywających się w bunkrze/schronie przy Świętojerskiej 36, 160 Żydów.
8 maja 1943 roku w bunkrze na Miłej 18 ginie komendant Powstania w Getcie Warszawskiem Mordechaj Anielewicz i z nim wielu bojowników ŻOB. 

Obrachunek z Bogiem

Władysław Szlengel

Może to był sen – (chociaż nie)
A może zamroczył mnie trunek
Siedzieliśmy razem Bóg i ja
I robiliśmy rachunek…

Bóg był starszym panem
O spojrzeniu pełnym łaski
Miał siwą długą brodę
I chodził bez opaski…

Kenkarty wprawdzie nie miał
Bo przybył prosto z raju
Lecz miał obywatelstwo
Podobno… – Urugwaju

Wyjąłem dużą księgę
A Pan Bóg Watermana
Otwarłem konto – wiara
I rzekłem… proszę pana

Mam lat trzydzieści dwa
Lat sytych albo biedy
Dotychczas Panie Boże
Otwarty miałem kredyt

Mówiono: módl się
Ja się modliłem
Mówiono: pość – –
pościłem…

Przez ciężkie postu dni
Bez kropli wody w ustach
Dla wielkiej chwały Twej
i urojonych ustaw

W męczących smugach świec
W tumulcie izb bóźniczych
Modliłem się byś mógł
uczynki moje zliczyć
Wmówiono mi „nie kradnij”
nie kradłem

Mówiono: nie jedz świniny…
(lubię) – nie jadłem
Mówiono: Bóg tak chce…
Mówiono: Boża Droga
Mówiono: nie cudzołóż…
Wstrzymałem się… dla Boga
Mówiono nie zabijaj! nie zabijałem
Nie miej Boga nade mną – nie miałem…

Są różne miłe święta
Są różne trudne święta
Po dziesięć razy na rok

Kazano mi pamiętać
Kazano siedzieć w kuczce
Pić gorzkie jadać macę…
Pokuty różne czynić
i zaniedbywać pracę

Rzemieniem ściskałem ręce
Ksiągi zżerałem nocą
i umartwiałem ciało
Przepraszam, pytam – po co?

Mówiłem: Bóg pomoże
Mówiłem: Bóg ocali
Wierzyłem: Pan Bóg ze mną
Mówiłem: i tak dalej…

Spójrz no, popatrz w księgę
Rzecz jasna, oczywista
Patrz! karta Twoich zasług
w stosunku do mnie – czysta…

Biją mnie w twarz
– Nie uciekam
Jak zwierz tropiony z nory w norę
Czekam… a Ty nic…

Głodno mi chłodno i tęskno
Droga wciąż dziksza, daleka
Pusto – wokoło, martwo
Nie płaczę… – czekam…

Na wiatr więc wyrzucone
Błagania posty lament
i sto tysięcy modlitw
i pół miliona „Amen”…

Co Ty mi dajesz dziś
Za wszystkie me uczynki
Ten blok…
Tę blaszkę… plac –
Te bony – czy Treblinki?

Czy jeszcze czekasz bym
Pojutrze jak testament
Pod pruski idąc gaz
Powiedział jeszcze „Amen”?

No mów coś, proszę mów –
Rachunek wyjm z ukrycia
Otwarte księgi – patrz! –
Wspólniku mego życia

Ten miły starszy pan,
z którym przy stole piłem
Ołówek wziął do ręki i rzekł…
i tu się przebudziłem

Czy to był zwykły sen? –
Czy też mnie zmorzył trunek? –
Lecz do dziś nie wiem jak
się skończył obrachunek

(Getto Warszawskie, 1943)


Co czytałem umarłym:

* Wołanie w nocy
Władysław Szlengel

Wiersze lipiec — wrzesień 1942

Wiersze te, napisane między jednym
A drugim Wstrząsem, w dniach konania
Największej w Europie Gminy Żydowskiej
Między końcem lipca a wrześniem 1942
Poświęcam ludziom, o których mogłem się
Oprzeć w godzinach zawiei i kompletnego chaosu.
Tym nielicznym, którzy umieli w wirze zdarzeń,
W tańcu przypadku śmierci i protekcyjek
Pamiętać, że nie tylko rodzina… nie tylko
Koligacje… Nie tylko pieniądze…
Ale należy ratować tych nielicznych ostatnich
Mohikanów, których całym kapitałem i jedyną
Bronią jest słowo.
Do tych, do których dotarło moje…
… WOŁANIE W NOCY…

** Bunkier był urządzony w piwnicach zburzonego jeszcze we wrześniu 1939 roku domu przy Świętojerskiej 36 a Szlengel z żoną mieszkali w pokoju w domu obok na Świętojerskiej 34. 

Bunkier Szymona Kaca w budynku zaznaczonym niebieską kropką. Szlengel z żoną mieszkali w pokoju w domu obok na Świętojerskiej 34, czerwona kropka.


Gazeta Zydowska 13 marca 1942



Inny wiersz Szlengla znaleziony w 1943 roku podczas Powstania w Getcie Warszawskim.

Historia wiersza pt. "Rzeczy" wg. Chochlika Kulturalnego na Face book. W 1943 r. redaktorzy czasopisma "Kultura Jutra" ogłosili konkurs na utwór o Warszawie. Jedno ze zgłoszeń było niezwykłe: ktoś podniósł kartkę, którą z konwoju prowadzonego przez płonące getto rzuciła młoda dziewczyna. Podniósł, przeczytał i zaniósł do redakcji. Konkursu nie mógł wygrać wiersz bez autora, ale z uwagi na sytuację wydrukowano go w czerwcowo-lipcowym numerze pisma, obok wierszy m.in. Tadeusza Gajcego i Jerzego Zagórskiego. Szlengel wówczas od wielu dni już nie żył. Dopiero po wojnie ustalono, że to był jego wiersz.


    Rzeczy
Z Hożej i Wspólnej, i Marszałkowskiej
jechały wozy… wozy żydowskie…
meble, stoły i stołki,
walizeczki, tobołki,
kufry, skrzynki i bety,
garnitury, portrety,
pościel, garnki, dywany
i draperie ze ściany.
Wiśniak, słoje, słoiki,
szklanki, plater, czajniki,
książki, cacka i wszystko
jedzie z Hożej na Śliską.
W palcie wódki butelka
i kawałek serdelka.
Na wozach, rikszach i furach
jedzie zgraja ponura…
A ze Śliskiej na Niską
znów jechało to wszystko.
Meble, stoły i stołki,
walizeczki, tobołki.
Pościel, garnki — psze panów,
ale już bez dywanów.
Po platerach ni znaku
i już nie ma wiśniaków,
garniturów ni betów,
i słoików, portretów.
Już zostały na Śliskiej
drobnosteczki te wszystkie,
w palcie wódki butelka
i kawałek serdelka.
Na wozach, rikszach i furach
jedzie zgraja ponura.
Opuścili znów Niską
i do bloków szło wszystko.
Nie ma mebli i stołków,
garnków oraz tobołków.
Zaginęły czajniki,
książki, bety, słoiki.
Poszły gdzieś do cholery
garnitury, platery.
Razem w rikszę tak wal to…
Jest walizka i palto,
jest herbaty butelka,
jest ogryzek karmelka.
Na piechotę, bez fury
idzie orszak ponury…
Potem z bloków na Ostrowską
jedzie drogą żydowską
bez tobołów, tobołków
i bez mebli czy stołków,
bez dywanów, czajników,
bez platerów, słoików,
w ręce z jedną walizką
ciepły szalik… to wszystko,
jeszcze wody butelka
i chlebaczek na szelkach,
depcząc rzeczy — stadami
nocą szli ulicami.
A z Ostrowskiej do bloku
szli w dzień chmurny o zmroku —
walizeczka i chlebak,
więcej teraz nie trzeba —
— równo… równo piątkami
marszem szli ulicami.
Noce chłodne, dni krótsze,
jutro… może pojutrze…
na gwizd, krzyk albo rozkaz
znowu droga żydowska…
ręce wolne i tylko
woda — z mocną pastylką…
Od Umszlagu wzdłuż miasta,
hen, aż do Marszałkowskiej,
w pustych domach narasta
życie, życie żydowskie.
W porzuconych mieszkaniach
narzucone tobołki,
garnitury i kołdry,
i talerze, i stołki,
tlą się jeszcze ogniska,
leżą łyżki bezczynne,
tam rzucone w pośpiechu
fotografie rodzinne…
Książka jeszcze otwarta,
list z półzdaniem… „Niedobra”,
szklanka wciąż nie dopita
oraz karty z pół robra.
Wiatr przez okno porusza
rękaw zimnej koszuli,
leży kołdra wgnieciona,
jakby ktoś się w nią wtulił,
leżą rzeczy bezpańskie,
stoi martwe mieszkanie,
aż pokoje zaludnią
nowi ludzie: Arianie…
Zamkną okna otwarte,
zaczną życie beztroskie
i zaścielą te łóżka
i te kołdry żydowskie,
i koszulę upiorą,
książki włożą do półki,
szklankę kawy wyleją,
robra skończą do spółki.
Tylko w jakimś wagonie
pozostanie to tylko:
Nie dopita butelka
z jakąś mocną pastylką…
A w noc grozy, co przyjdzie
po dniach kul oraz mieczy,
wyjdą z kufrów i domów
wszystkie żydowskie rzeczy.
I wybiegną oknami,
będą szły ulicami,
aż się zejdą na szosach
nad czarnymi szynami.
Wszystkie stoły i stołki,
i walizki, tobołki,
garnitury, słoiki,
i platery, czajniki,
i odejdą, i zginą,
nikt nie zgadnie, co znaczy,
że tak rzeczy odeszły,
i nikt ich nie zobaczy.
Lecz na stole sędziowskim
(jeśli VERITAS VICTI… )
pozostanie pastylka
jako CORPUS DELICTI."