Gdy powstał Dom Sierot na Krochmalnej 92, zatrudniono tam tylko trzy dorosłe osoby: stróża/palacza, kucharkę i praczkę,
ponadto pracowało tam 2 wychowawców. Większość prac dzieci wykonywały samodzielnie.
Najczęsciej jest opisywany palacz, Pan Piotr Zalewski a o kucharce i praczce wiemy bardzo mało. Wiadome jest ze cala trójka niejednokrotnie uczestniczyła w róznego rodzaju zebraniach w Domu Sierot a w Dzien Kucharki dzieci same przygotowywaly posilki.
O kucharce wspominał Pan Misza i nie wiedzial jak ona naprawde ma na imie, mówił do niej per - Pani Wosia. Opowiadał że często, wspólnie, bronili dzieci z Domu Sierot przed napastnikami na ulicach w poblizu Domu Sierot. Byli w jakiś tam sposób zgrani, opowiadał, ale w jaki sposób, zapomniałem się zapytać. Pani Wosia umarła po tym jak Dom Sierot był zmuszony przeprowadzić się do Getta, lata 1940-1942.
W dokumentach ocalonych przez Pana Miszę 5 sierpnia 1942 roku, Janusz Korczak pisze wspomnienie "Pani Wosia" po śmierci dawnej praczki sierocińca przy Krochmalnej.
Pani Wosia
"Żydowska praczka", "szabesgojka", to był ktoś stojący najniżej, jak można: wśród Żydówek praczek nie było wcale, nawet żebracy oddawali do prania bieliznę gojkom. Pani Wosia sama była sierotą, wychowaną w internacie, została praczką - i kochała swoją pracę i dzieci... Trzeba byłoby gruba ksiazke napisac o pracowitej, bohaterskiej kobiecie , o matce ofiarnej i wiernej zonie - o najpewniejszej i najblizszej towarzyszce."
Pani Stefa pisała o pani Wolańskiej w siódmym liście z Ein Harodu opublikowanym w Małym Przeglądzie:
Raz znaleźli tu (w kibucu Ein Harod) chłopcy przemoczonego, młodego orła z chorą nogą, a raz po deszczu rannego jastrzębia. Miałaby trudną robotę nasza doktorka znalezionych ptaków, pani Wolańska.
Pani Stefa nawiazywała do pani Wolańskiej również w ósmym liście z Ein Harodu opublikowanym w Małym Przeglądzie:
Na internecie czytamy o "Wosi" Wolańskiej: Praczka, przez wiele lat pracująca w sierocińcu przy Krochmalnej. Była oddana, pomocna, dziewczęta i chłopcy przychodzili jej się zwierzać do pralni. Była zapraszana jako doradca na posiedzenia personelu Domu Sierot.
Wychowana w internacie sierota, podjęła się najbardziej - również wśród Żydów - pogardzanej pracy. Wg. Korczaka, kochała ją i kochała żydowskie dzieci. Nie robiła różnicy między nimi a dwójką własnych. Sama nosiła chore na tyfus sieroty do szpitala. Broniła zaczepianych przez uliczników sierot przed napastnikami. Korczak proponował jej pożyczkę: żeby mogła zmienić zawód na stare lata, miała własny interes - odmówiła. Czasem brała coś sobie z bielizny sierocińca, bo była także jej własnością. Nie była nieuczciwa - w potrzebie zawsze ta wzięta rzecz się znajdowała. Korczak darzył ją najgłębszym szacunkiem.