Tuesday, August 16, 2022

Janusz Korczak, Pan Misza i Nr. 56 "O Pani Wosi Wolańskiej" - Broniła zaczepianych przez polskie dzieci z Woli wychowanków Domu Sierot wracających ze szkół. Pralnia i kotłownia na Krochmalnej 92.

18‎ ‎listopada (1917).‎ ‎W‎ ‎całej‎ ‎Polsce‎ ‎rozszalała‎ ‎się‎ ‎epidemja‎ ‎tyfusowa.‎ ‎Nie‎ ‎ominęła‎ ‎Warszawy‎ ‎i‎ ‎zakradła‎ ‎się także‎ ‎do‎ ‎naszego‎ ‎cichego‎ ‎domu. Pierwsza‎ ‎ofiarą‎ ‎tej‎ ‎strasznej‎ ‎choroby‎ ‎był‎ ‎Fryc,‎ ‎a teraz‎ ‎choruje‎ ‎jedno‎ ‎dziecko‎ ‎po‎ ‎drugiem. P.‎ ‎Esterka‎ ‎chodzi,‎ ‎jak‎ ‎bez‎ ‎głowy.‎ ‎Krząta‎ ‎się‎ ‎koło chorych‎ ‎i‎ ‎drży‎ ‎o‎ ‎zdrowych‎ ‎aby‎ ‎się‎ ‎me:zabili..
W‎ ‎nieszczęściu‎ ‎poznać‎ ‎przyjaciela.‎ ‎Pani‎ ‎Wosia z‎ ‎narażeniem‎ ‎własnego‎ ‎życia‎ ‎przenosi‎ ‎na ręku każde
chore‎ ‎dziecko‎ ‎do szpitala. Wzruszające jest przywiązanie tej gojki do żydowskich dzieci, jakby sama była wychowanką - tak dzieli z nami nieszczęścia‎ tej okropnej‎ ‎wojny. Ale‎ ‎nadewszystko‎ ‎podziwiamy‎ ‎jej siłę.‎ ‎Przerzuca‎ ‎sobie dziecko ‎przez‎ ‎ramię,‎ ‎niby‎ ‎wór z kaszą i maszeruje przez ulice aż‎ do szpitala im. Karola i Marji.
Nie zwraca‎ ‎uwagi,‎ ‎że‎ ‎jej‎ ‎dziecko‎ ‎chucha‎ ‎w‎ ‎szyj‎ę, ‎ani‎ ‎na‎ ‎zdziwione‎ ‎spojrzenia‎ ‎przechodniów.‎ ‎To wojna.‎ ‎Wszystko‎ ‎wypada‎ ‎i‎ ‎wszystko‎ ‎trzeba robić.‎ ‎1‎ ‎stycznia‎ ‎1918‎ ‎r.‎ ‎Dziś‎ ‎Nowy‎ ‎Rok.‎ ‎Rok 1918.




Gdy powstał Dom Sierot na Krochmalnej 92, zatrudniono tam tylko trzy dorosłe osoby: stróża/palacza, kucharkę i praczkę, ponadto pracowało tam 2 wychowawców. Większość prac dzieci wykonywały samodzielnie. 

Najczęsciej jest opisywany palacz, Pan Piotr Zalewski a o kucharce i praczce wiemy bardzo mało. Wiadome jest ze cala trójka niejednokrotnie uczestniczyła w różnego rodzaju zebraniach w Domu Sierot a w Dzien Kucharki dzieci same przygotowywaly posilki.

O kucharce wspominał Pan Misza i nie wiedzial jak ona naprawdę ma na imię, mówił do niej per - Pani Wosia. Opowiadał że często, wspólnie, bronili dzieci z Domu Sierot przed napastnikami na ulicach w pobliżu Domu Sierot. Byli w jakiś tam sposób zgrani, opowiadał, ale w jaki sposób, zapomniałem się zapytać. Pani Wosia umarła po tym jak Dom Sierot był zmuszony przeprowadzić się do Getta, lata 1940-1942.

W dokumentach ocalonych przez Pana Miszę 5 sierpnia 1942 roku, Janusz Korczak pisze wspomnienie "Pani Wosia" po śmierci dawnej praczki sierocińca przy Krochmalnej. 

Pani Wosia
"Żydowska praczka", "szabesgojka", to był ktoś stojący najniżej, jak można: wśród Żydówek praczek nie było wcale, nawet żebracy oddawali do prania bieliznę gojkom. Pani Wosia sama była sierotą, wychowaną w internacie, została praczką - i kochała swoją pracę i dzieci... Trzeba byłoby gruba ksiazke napisac o pracowitej, bohaterskiej kobiecie , o matce ofiarnej i wiernej zonie - o najpewniejszej i najblizszej towarzyszce."

Pani Stefa pisała o pani Wolańskiej w siódmym liście z Ein Harodu opublikowanym w Małym Przeglądzie: 
Raz znaleźli tu (w kibucu Ein Harod) chłopcy przemoczonego, młodego orła z chorą nogą, a raz po deszczu rannego jastrzębia. Miałaby trudną robotę nasza doktorka znalezionych ptaków, pani Wolańska.

Pani Stefa nawiązywała do pani Wolańskiej również w ósmym liście z Ein Harodu opublikowanym w Małym Przeglądzie: 
Na internecie czytamy o "Wosi" Wolańskiej: Praczka, przez wiele lat pracująca w sierocińcu przy Krochmalnej. Była oddana, pomocna, dziewczęta i chłopcy przychodzili jej się zwierzać do pralni. Była zapraszana jako doradca na posiedzenia personelu Domu Sierot.

Wychowana w internacie sierota, podjęła się najbardziej - również wśród Żydów - pogardzanej pracy. Wg. Korczaka, kochała ją i kochała żydowskie dzieci. Nie robiła różnicy między nimi a dwójką własnych. Sama nosiła chore na tyfus sieroty do szpitala. Broniła zaczepianych przez uliczników sierot przed napastnikami. Korczak proponował jej pożyczkę: żeby mogła zmienić zawód na stare lata, miała własny interes - odmówiła. Czasem brała coś sobie z bielizny sierocińca, bo była także jej własnością. Nie była nieuczciwa - w potrzebie zawsze ta wzięta rzecz się znajdowała. Korczak darzył ją najgłębszym szacunkiem.


W Małym Przeglądzie z 4 października 1935* opisana jest Pani Wosia jako prawdziwa bohaterka opiekująca się‎ z narażeniem życia dziećmi z Domu Sierot chorymi na tyfus plamisty (mając sama dwoje własnych dzieci). Opis Pani Wosi pochodzi z pamiętnika dziewczynki z Domu Sierot pisanym w 1917-1918 roku.

18‎ ‎listopada (1917).‎ ‎W‎ ‎całej‎ ‎Polsce‎ ‎rozszalała‎ ‎się‎ ‎epidemja‎ ‎tyfusowa.‎ ‎Nie‎ ‎ominęła‎ ‎Warszawy‎ ‎i‎ ‎zakradła‎ ‎się także‎ ‎do‎ ‎naszego‎ ‎cichego‎ ‎domu. Pierwsza‎ ‎ofiarą‎ ‎tej‎ ‎strasznej‎ ‎choroby‎ ‎był‎ ‎Fryc,‎ ‎a teraz‎ ‎choruje‎ ‎jedno‎ ‎dziecko‎ ‎po‎ ‎drugiem. P.‎ ‎Esterka‎ ‎chodzi,‎ ‎jak‎ ‎bez‎ ‎głowy.‎ ‎Krząta‎ ‎się‎ ‎koło chorych‎ ‎i‎ ‎drży‎ ‎o‎ ‎zdrowych‎ ‎aby‎ ‎się‎ ‎me:zabili..
    W‎ ‎nieszczęściu‎ ‎poznać‎ ‎przyjaciela.‎ ‎Pani‎ ‎Wosia z‎ ‎narażeniem‎ ‎własnego‎ ‎życia‎ ‎przenosi‎ ‎na ręku każde chore‎ ‎dziecko‎ ‎do szpitala.  Wzruszające jest przywiązanie tej gojki do żydowskich dzieci, jakby sama była wychowanką - tak dzieli z nami nieszczęścia‎ tej okropnej‎ ‎wojny. Ale‎ ‎nadewszystko‎ ‎podziwiamy‎ ‎jej siłę.‎ ‎Przerzuca‎ ‎sobie dziecko ‎przez‎ ‎ramię,‎ ‎niby‎ ‎wór z kaszą i maszeruje przez ulice aż‎ do szpitala im. Karola i Marji.
    Nie zwraca‎ ‎uwagi,‎ ‎że‎ ‎jej‎ ‎dziecko‎ ‎chucha‎ ‎w‎ ‎szyj‎ę, ‎ani‎ ‎na‎ ‎zdziwione‎ ‎spojrzenia‎ ‎przechodniów.‎ ‎To wojna.‎ ‎Wszystko‎ ‎wypada‎ ‎i‎ ‎wszystko‎ ‎trzeba robić.‎ ‎1‎ ‎stycznia‎ ‎1918‎ ‎r.‎ ‎Dziś‎ ‎Nowy‎ ‎Rok.‎ ‎Rok 1918.


15‎ ‎października (1917):‎ ‎Okropność!‎ ‎Co‎ ‎za‎ ‎fatalny‎ ‎piątek!
Zaczęło‎ ‎się‎ ‎odrazu‎ ‎źle.‎ ‎Usiedliśmy,‎ ‎jak‎ ‎zwykle do‎ ‎stołu‎ ‎o‎ ‎4-ej,‎ ‎a‎ ‎pięć‎ ‎po‎ ‎czwartej‎ ‎jeszcze‎ ‎nie‎ ‎pojawiły‎ ‎się‎ ‎kotły‎ ‎na‎ ‎sali.‎ ‎Dyżurni‎ ‎zaglądali‎ ‎do‎ ‎windy,‎ ‎pukali,‎ ‎dzwonili,‎ ‎ale‎ ‎kucharka‎ ‎była‎ ‎jakby‎ ‎głucha.
Aby‎ ‎sobie‎ ‎skrócić‎ ‎czas‎ ‎oczekiwania,‎ ‎naturalnie‎ ‎rozmawialiśmy.‎ ‎P.‎ ‎Esterka‎ ‎uderzyła‎ ‎w‎ ‎gong‎ ‎i‎ ‎prosiła o‎ ‎ciszę.‎ ‎Przez‎ ‎kilka znowu‎ ‎hałas.‎ ‎Wreszcie‎ ‎,
ka‎ ‎nie‎ ‎pozwoliła‎ ‎dzielić‎ ‎zupy,‎ ‎bo‎ ‎znów‎ ‎było‎ ‎za‎ ‎głośno.
Nagle‎ ‎z‎ ‎kancelarji‎ ‎wypadła‎ ‎p.‎ ‎Stefa‎ ‎i‎ ‎powiedziała:
—‎ ‎Możecie‎ ‎wstać!‎ ‎Nie‎ ‎będzie‎ ‎dziś‎ ‎obiadu!
Zrobiło‎ ‎się‎ ‎cicho,‎ ‎jak‎ ‎makiem‎ ‎zasiał.‎ ‎Nikt‎ ‎nie‎ ‎
uwierzył‎ ‎w‎ ‎te‎ ‎straszne‎ ‎słowa.
—‎ ‎Tak,‎ ‎tak‎ ‎—‎ ‎nie‎ ‎macie‎ ‎czego‎ ‎siedzieć‎ ‎—‎ ‎i‎ ‎p.
Ste‎f‎a‎ ‎znikła‎ ‎w‎ ‎kancelarji.
Znamy‎ ‎dobrze‎ ‎p.‎ ‎Stefę.‎ ‎Jak‎ ‎już‎ ‎powiedziała,‎ ‎to
nic‎ ‎nam‎ ‎nie‎ ‎pomoże:‎ ‎nie‎ ‎dostaniemy‎ ‎obiadu.
Rozległy‎ ‎się‎ ‎słowa‎ ‎protestu,‎ ‎niektóre‎ ‎dzieci,‎ ‎gdy
zobaczyły‎ ‎kotły,‎ ‎zjeżdżające‎ ‎z‎ ‎powrotem‎ ‎do‎ ‎kuchni.
szczerze‎ ‎zapłakały.
Mała‎ ‎Esterka,‎ ‎która‎ ‎dopiero‎ ‎od‎ ‎pół‎ ‎roku‎ ‎u‎ ‎nas
mieszka‎ ‎i‎ ‎to‎ ‎na‎ ‎półinternacie,‎ ‎szlochała‎ ‎i‎ ‎załamywała
ręce:
—‎ ‎Oj,‎ ‎u‎ ‎mnie‎ ‎najźlejsze,‎ ‎kiedy‎ ‎niema‎ ‎obiadu!
Te‎ ‎szczere‎ ‎słowa‎ ‎rozweseliły‎ ‎nas‎ ‎trochę‎ ‎i‎ ‎zmniej
szyły‎ ‎złość‎ ‎do‎ ‎p.‎ ‎Stefy,‎ ‎która‎ ‎najpewniej‎ ‎siedzi‎ ‎teraz
w‎ ‎kancelarji‎ ‎i‎ ‎żałuje‎ ‎słów,‎ ‎które‎ ‎może‎ ‎niechcący‎ ‎wy
rwały‎ ‎sie‎ ‎z‎ ‎ust,‎ ‎i‎ ‎pozbawiły‎ ‎nas‎ ‎najważniejszego‎ ‎po
siłku...‎ ‎,‎ ‎....
Jestem‎ ‎dyżurną‎ ‎od‎ ‎obierania‎ ‎kartofli.‎ ‎Musiałam
zejść‎ ‎do‎ ‎kuchni‎ ‎i‎ ‎zabrać‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎roboty.‎ ‎Na‎ ‎widok
kotłów‎ ‎z‎ ‎nietkniętą‎ ‎zupą‎ ‎—‎ ‎ścisnęło‎ ‎mnie‎ ‎cos‎ ‎we
wnątrz‎ ‎aż‎ ‎do‎ ‎bólu.
Dora‎ ‎kucharka‎ ‎chciała‎ ‎dać‎ ‎dyżurnym‎ ‎po‎ ‎misecz
ce‎ ‎zupy,‎ ‎ale‎ ‎p.‎ ‎Cesia‎ ‎nie‎ ‎pozwoliła:‎ ‎jeśli‎ ‎nikt‎ ‎nie‎ ‎do
stał‎ ‎dziś‎ ‎obiadu,‎ ‎to‎ ‎i‎ ‎nam‎ ‎się‎ ‎nie‎ ‎należy.
Wtem‎ ‎ktoś‎ ‎mnie‎ ‎zawołał‎ ‎z‎ ‎korytarza-
Wyszłam.‎ ‎To‎ ‎pani‎ ‎Wosia,‎ ‎nasza‎ ‎praczka.‎ ‎Wcią
gnęła‎ ‎mnie‎ ‎do‎ ‎pralni,‎ ‎zgasiła‎ ‎światło‎ ‎i‎ ‎powiedziała.
—‎ ‎Na,‎ ‎zjedz.‎ ‎To‎ ‎mój‎ ‎krupnik‎ ‎z‎ ‎drugiego‎ ‎sniada-
_‎ ‎Pani‎ ‎Wosiu,‎ ‎ja‎ ‎nie‎ ‎mogę.‎ ‎Nikt‎ ‎dziś‎ ‎nie‎ ‎dostał
obiadu.‎ ‎.‎ ‎,‎ ‎...
—‎ ‎Jedz,‎ ‎nie‎ ‎pytaj.‎ ‎Gdybym‎ ‎mogła,‎ ‎nakarmiłabym
tym‎ ‎talerzem‎ ‎wszystkie‎ ‎dyżurne.‎ ‎Biedne‎ ‎wy‎ ‎sieroty...
Rzuciłam‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎talerza‎ ‎i‎ ‎pożerałam‎ ‎tę‎ ‎kaszę
z‎ ‎kartoflami,‎ ‎nie‎ ‎słuchając‎ ‎już‎ ‎westchnień‎ ‎zacnej‎ ‎pani
Wosi,‎ ‎Nie‎ ‎trzeba‎ ‎się‎ ‎roztkliwiać,‎ ‎gdy‎ ‎jest‎ ‎czem‎ ‎napeł
nić‎ ‎pusty‎ ‎żołądek.‎ ‎.‎ ‎.
Wykradłam‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎pralni.‎ ‎Czułam‎ ‎się‎ ‎winną‎ ‎wobec
tych‎ ‎głodnych‎ ‎koleżanek‎ ‎ale‎ ‎na‎ ‎szczęście‎ ‎Dora‎ ‎ku
charka,‎ ‎nie‎ ‎pytając‎ ‎p.‎ ‎Cesi‎ ‎rozdała‎ ‎dyżurnym‎ ‎po‎ ‎ka
wałku‎ ‎chleba-
Nie,‎ ‎dzisiejszego‎ ‎piątku‎ ‎nie‎ ‎zapomnę‎ ‎chyba‎ ‎przez
całe‎ ‎życie.‎ ‎.‎ ‎.‎ ‎*‎ ‎.‎ ‎•‎ ‎•‎ ‎*

26‎ ‎października:‎ ‎Istnieje‎ ‎w‎ ‎Lodzi‎ ‎taki‎ ‎sam‎ ‎inter
nat‎ ‎dla‎ ‎sierot,‎ ‎jak‎ ‎nasz-‎ ‎Tylko‎ ‎że‎ ‎w‎ ‎tym‎ ‎internacie
niema‎ ‎takiej‎ ‎p.‎ ‎Stefy,‎ ‎p.‎ ‎Esterki,‎ ‎ani‎ ‎tych‎ ‎dwóch‎ ‎dok
torów,‎ ‎którzy‎ ‎chociaż‎ ‎zdaleka,‎ ‎ale‎ ‎czuwają‎ ‎nad‎ ‎na
szym‎ ‎domem.‎ ‎Tamtym‎ ‎dzieciom‎ ‎jest‎ ‎bardzo‎ ‎zle,‎ ‎bo
nie‎ ‎maja‎ ‎żadnej‎ ‎przyzwoitej‎ ‎opieki.
Więc‎ ‎p.‎ ‎Stefa‎ ‎pojechała‎ ‎do‎ ‎tych‎ ‎dzieci,‎ ‎aby‎ ‎tam
zaprowadzić‎ ‎porządek.‎ ‎Dom‎ ‎zostawiła‎ ‎pod‎ ‎opiekę
p.‎ ‎Esterki,‎ ‎która‎ ‎jest‎ ‎teraz‎ ‎najważniejszą‎ ‎osobą.
Dzieci‎ ‎łódzkie‎ ‎przysyłają‎ ‎do‎ ‎nas‎ ‎listy‎ ‎i‎ ‎chcą‎ ‎się
poznać‎ ‎listownie‎ ‎ze‎ ‎swoimi‎ ‎imiennikami‎ ‎lub‎ ‎imien
niczkami.‎ ‎Ta‎ ‎wymiana‎ ‎korespondencji‎ ‎jest‎ ‎bardzo‎ ‎mi
ła.‎ ‎Chętnie‎ ‎pisujemy‎ ‎listy,‎ ‎aby‎ ‎czemś‎ ‎zapełnić‎ ‎czas.

* Mały Przegląd: pismo dzieci i młodzieży : tygodniowy dodatek bezpłatny do nr 279 "Naszego Przeglądu" R.10, nr 39 (4 października 1935).