W nieszczęściu poznać przyjaciela. Pani Wosia z narażeniem własnego życia przenosi na ręku każde
chore dziecko do szpitala. Wzruszające jest przywiązanie tej gojki do żydowskich dzieci, jakby sama była wychowanką - tak dzieli z nami nieszczęścia tej okropnej wojny. Ale nadewszystko podziwiamy jej siłę. Przerzuca sobie dziecko przez ramię, niby wór z kaszą i maszeruje przez ulice aż do szpitala im. Karola i Marji.
Nie zwraca uwagi, że jej dziecko chucha w szyję, ani na zdziwione spojrzenia przechodniów. To wojna. Wszystko wypada i wszystko trzeba robić. 1 stycznia 1918 r. Dziś Nowy Rok. Rok 1918.
Gdy powstał Dom Sierot na Krochmalnej 92, zatrudniono tam tylko trzy dorosłe osoby: stróża/palacza, kucharkę i praczkę,
ponadto pracowało tam 2 wychowawców. Większość prac dzieci wykonywały samodzielnie.
Najczęsciej jest opisywany palacz, Pan Piotr Zalewski a o kucharce i praczce wiemy bardzo mało. Wiadome jest ze cala trójka niejednokrotnie uczestniczyła w różnego rodzaju zebraniach w Domu Sierot a w Dzien Kucharki dzieci same przygotowywaly posilki.
O kucharce wspominał Pan Misza i nie wiedzial jak ona naprawdę ma na imię, mówił do niej per - Pani Wosia. Opowiadał że często, wspólnie, bronili dzieci z Domu Sierot przed napastnikami na ulicach w pobliżu Domu Sierot. Byli w jakiś tam sposób zgrani, opowiadał, ale w jaki sposób, zapomniałem się zapytać. Pani Wosia umarła po tym jak Dom Sierot był zmuszony przeprowadzić się do Getta, lata 1940-1942.
W dokumentach ocalonych przez Pana Miszę 5 sierpnia 1942 roku, Janusz Korczak pisze wspomnienie "Pani Wosia" po śmierci dawnej praczki sierocińca przy Krochmalnej.
Pani Wosia
"Żydowska praczka", "szabesgojka", to był ktoś stojący najniżej, jak można: wśród Żydówek praczek nie było wcale, nawet żebracy oddawali do prania bieliznę gojkom. Pani Wosia sama była sierotą, wychowaną w internacie, została praczką - i kochała swoją pracę i dzieci... Trzeba byłoby gruba ksiazke napisac o pracowitej, bohaterskiej kobiecie , o matce ofiarnej i wiernej zonie - o najpewniejszej i najblizszej towarzyszce."
Pani Stefa pisała o pani Wolańskiej w siódmym liście z Ein Harodu opublikowanym w Małym Przeglądzie:
Raz znaleźli tu (w kibucu Ein Harod) chłopcy przemoczonego, młodego orła z chorą nogą, a raz po deszczu rannego jastrzębia. Miałaby trudną robotę nasza doktorka znalezionych ptaków, pani Wolańska.
Pani Stefa nawiązywała do pani Wolańskiej również w ósmym liście z Ein Harodu opublikowanym w Małym Przeglądzie:
Na internecie czytamy o "Wosi" Wolańskiej: Praczka, przez wiele lat pracująca w sierocińcu przy Krochmalnej. Była oddana, pomocna, dziewczęta i chłopcy przychodzili jej się zwierzać do pralni. Była zapraszana jako doradca na posiedzenia personelu Domu Sierot.
Wychowana w internacie sierota, podjęła się najbardziej - również wśród Żydów - pogardzanej pracy. Wg. Korczaka, kochała ją i kochała żydowskie dzieci. Nie robiła różnicy między nimi a dwójką własnych. Sama nosiła chore na tyfus sieroty do szpitala. Broniła zaczepianych przez uliczników sierot przed napastnikami. Korczak proponował jej pożyczkę: żeby mogła zmienić zawód na stare lata, miała własny interes - odmówiła. Czasem brała coś sobie z bielizny sierocińca, bo była także jej własnością. Nie była nieuczciwa - w potrzebie zawsze ta wzięta rzecz się znajdowała. Korczak darzył ją najgłębszym szacunkiem.
W Małym Przeglądzie z 4 października 1935* opisana jest Pani Wosia jako prawdziwa bohaterka opiekująca się z narażeniem życia dziećmi z Domu Sierot chorymi na tyfus plamisty (mając sama dwoje własnych dzieci). Opis Pani Wosi pochodzi z pamiętnika dziewczynki z Domu Sierot pisanym w 1917-1918 roku.
18 listopada (1917). W całej Polsce rozszalała się epidemja tyfusowa. Nie ominęła Warszawy i zakradła się także do naszego cichego domu. Pierwsza ofiarą tej strasznej choroby był Fryc, a teraz choruje jedno dziecko po drugiem. P. Esterka chodzi, jak bez głowy. Krząta się koło chorych i drży o zdrowych aby się me:zabili..W nieszczęściu poznać przyjaciela. Pani Wosia z narażeniem własnego życia przenosi na ręku każde chore dziecko do szpitala. Wzruszające jest przywiązanie tej gojki do żydowskich dzieci, jakby sama była wychowanką - tak dzieli z nami nieszczęścia tej okropnej wojny. Ale nadewszystko podziwiamy jej siłę. Przerzuca sobie dziecko przez ramię, niby wór z kaszą i maszeruje przez ulice aż do szpitala im. Karola i Marji.Nie zwraca uwagi, że jej dziecko chucha w szyję, ani na zdziwione spojrzenia przechodniów. To wojna. Wszystko wypada i wszystko trzeba robić. 1 stycznia 1918 r. Dziś Nowy Rok. Rok 1918.
15 października (1917): Okropność! Co za fatalny piątek!Zaczęło się odrazu źle. Usiedliśmy, jak zwykle do stołu o 4-ej, a pięć po czwartej jeszcze nie pojawiły się kotły na sali. Dyżurni zaglądali do windy, pukali, dzwonili, ale kucharka była jakby głucha.Aby sobie skrócić czas oczekiwania, naturalnie rozmawialiśmy. P. Esterka uderzyła w gong i prosiła o ciszę. Przez kilka znowu hałas. Wreszcie ,ka nie pozwoliła dzielić zupy, bo znów było za głośno.Nagle z kancelarji wypadła p. Stefa i powiedziała:— Możecie wstać! Nie będzie dziś obiadu!Zrobiło się cicho, jak makiem zasiał. Nikt nie uwierzył w te straszne słowa.— Tak, tak — nie macie czego siedzieć — i p.Stefa znikła w kancelarji.Znamy dobrze p. Stefę. Jak już powiedziała, tonic nam nie pomoże: nie dostaniemy obiadu.Rozległy się słowa protestu, niektóre dzieci, gdyzobaczyły kotły, zjeżdżające z powrotem do kuchni.szczerze zapłakały.Mała Esterka, która dopiero od pół roku u nasmieszka i to na półinternacie, szlochała i załamywałaręce:— Oj, u mnie najźlejsze, kiedy niema obiadu!Te szczere słowa rozweseliły nas trochę i zmniejszyły złość do p. Stefy, która najpewniej siedzi terazw kancelarji i żałuje słów, które może niechcący wyrwały sie z ust, i pozbawiły nas najważniejszego posiłku... , ....Jestem dyżurną od obierania kartofli. Musiałamzejść do kuchni i zabrać się do roboty. Na widokkotłów z nietkniętą zupą — ścisnęło mnie cos wewnątrz aż do bólu.Dora kucharka chciała dać dyżurnym po miseczce zupy, ale p. Cesia nie pozwoliła: jeśli nikt nie dostał dziś obiadu, to i nam się nie należy.Wtem ktoś mnie zawołał z korytarza-Wyszłam. To pani Wosia, nasza praczka. Wciągnęła mnie do pralni, zgasiła światło i powiedziała.— Na, zjedz. To mój krupnik z drugiego sniada-_ Pani Wosiu, ja nie mogę. Nikt dziś nie dostałobiadu. . , ...— Jedz, nie pytaj. Gdybym mogła, nakarmiłabymtym talerzem wszystkie dyżurne. Biedne wy sieroty...Rzuciłam się do talerza i pożerałam tę kaszęz kartoflami, nie słuchając już westchnień zacnej paniWosi, Nie trzeba się roztkliwiać, gdy jest czem napełnić pusty żołądek. . .Wykradłam się z pralni. Czułam się winną wobectych głodnych koleżanek ale na szczęście Dora kucharka, nie pytając p. Cesi rozdała dyżurnym po kawałku chleba-Nie, dzisiejszego piątku nie zapomnę chyba przezcałe życie. . . * . • • *
26 października: Istnieje w Lodzi taki sam inter
nat dla sierot, jak nasz- Tylko że w tym internacie
niema takiej p. Stefy, p. Esterki, ani tych dwóch dok
torów, którzy chociaż zdaleka, ale czuwają nad na
szym domem. Tamtym dzieciom jest bardzo zle, bo
nie maja żadnej przyzwoitej opieki.
Więc p. Stefa pojechała do tych dzieci, aby tam
zaprowadzić porządek. Dom zostawiła pod opiekę
p. Esterki, która jest teraz najważniejszą osobą.
Dzieci łódzkie przysyłają do nas listy i chcą się
poznać listownie ze swoimi imiennikami lub imien
niczkami. Ta wymiana korespondencji jest bardzo mi
ła. Chętnie pisujemy listy, aby czemś zapełnić czas.
nat dla sierot, jak nasz- Tylko że w tym internacie
niema takiej p. Stefy, p. Esterki, ani tych dwóch dok
torów, którzy chociaż zdaleka, ale czuwają nad na
szym domem. Tamtym dzieciom jest bardzo zle, bo
nie maja żadnej przyzwoitej opieki.
Więc p. Stefa pojechała do tych dzieci, aby tam
zaprowadzić porządek. Dom zostawiła pod opiekę
p. Esterki, która jest teraz najważniejszą osobą.
Dzieci łódzkie przysyłają do nas listy i chcą się
poznać listownie ze swoimi imiennikami lub imien
niczkami. Ta wymiana korespondencji jest bardzo mi
ła. Chętnie pisujemy listy, aby czemś zapełnić czas.
* Mały Przegląd: pismo dzieci i młodzieży : tygodniowy dodatek bezpłatny do nr 279 "Naszego Przeglądu" R.10, nr 39 (4 października 1935).