Nikt z nim nie chciał siedzieć na jednej ławce. Więc kiedy nie chcieli, to nie usiedli, i koniec.
Ale Jasiek cichy, Jasiek – kiedy nawet nie chce, a ktoś każe – posłucha, tylko mu przykro.
Na trzeciego nie wpuszczą przecie, zresztą nie wolno nawet, choćby i puścili. Nie było już innego miejsca. Co miał robić? Usiadł.
Nie płacze, bo wie, że śmiać się będą. Na podwórku też nie pożałują, kiedy ktoś zapłacze. „Mazgaj-beksa” – powiedzą.
Dorośli często śmieją się z łez dzieci, więc się chyba od nich nauczyli. I kto może, wstrzymuje się, żeby nie widzieli.
Pierwszy dzień szkoły.
Siedzi Jasiek, odsunął się na sam brzeżuszek ławki, ale co spojrzy, zaraz sobie przypomni. I już musi się pilnować. Aby tylko dziś przetrzymać. Bo jak pójdzie do domu, powie mamie: „Co robić, żeby z nim razem nie siedzieć?”.
Ano, słucha Jasiek, jak uczniowie powinni się uczyć pilnie, zeszytów nie gnieść, myć zęby szczoteczką i nie przeszkadzać na lekcji.
Niby słucha, a nosem pociąga.
A nauczycielka nie zna jeszcze chłopaków, więc mówi:
– Chodź no tu, ty z ostatniej ławki. Jak się nazywasz? Dlaczego płaczesz?
Odwrócili się wszyscy i patrzą. Ale mówią:
– Bo on, proszę pani, nie chce z Żydem siedzieć.
– Bo po co tu Żyd przyszedł?
Nawet z ławek powychodzili, żeby lepiej widzieć, i dopiero:
– Żydziak, rabin, Mosiek!
Nauczycielka wstała. Przycichli trochę, bo nie wiedzą, czy wolno. Ale znowu:
– Cebulą śmierdzi. Do bóżnicy, do chederu, na szabas! Idź do swoich Mośków! Nie chcemy!
Nauczycielka stoi i czeka, a chłopcy ciekawi, co powie. Ale nic pani nie mówi, tylko szpilkę z włosów wyjęła i odgarnęła włosy. A ładne ma pani włosy – długie, jasne, starannie uczesane.
Co to będzie?
Cisza.
– No cóż – pyta się pani – już skończyliście?
– Cośmy mieli skończyć? – mówi ten, co kamieniami rzucał na podwórku – Sprawimy Żydowi grzanie, to sobie pójdzie.
– Nie pójdzie – mówi pani – Choćbyście go co dzień bili, on musi tu zostać, bo tak każe prawo. A teraz uspokójcie się: opowiem wam historię tej oto blizny. Wiecie, co to jest blizna?
Pani się pochyliła i pokazała między włosami puste miejsce – taką szramę. Przedtem wcale nie było widać.
– Widzicie?
– To od kamienia.
– Albo panią koń kopnął.
– Nie koń, a ludzie. Mali ludzie, nierozumni, złośliwi.
Spięła pani włosy po dawnemu i patrzy nie na klasę, a jakoś wysoko, jakby na obraz.
– Byłam wtedy dzieckiem, taka jak wy teraz. Mama moja mieszkała w miasteczku. Polaków tam było mało, tylko Niemcy. Ojciec mój umarł. Byłyśmy tylko dwie: mama i ja. A ta część Polski należała do Niemców. I u Niemców też wtedy było takie prawo, że dzieci muszą chodzić do szkoły. Więc mama zapisała mnie – bo jak nie, to by karę zapłaciła albo do więzienia poszła. Ja wtedy mało jeszcze rozumiałam. Kiedy pierwszy raz miałam iść do tej niemieckiej szkoły, mama pocałowała mnie i zaczęła płakać. I powiedziała: „Biedne maleństwo”. A ja się zdziwiłam, bo cieszyłam się, że będę już uczennicą. Czego mama się boi i żałuje?
No i cóż? Przestałam się dziwić. Domyślacie się pewnie?…
Kiedyście teraz krzyczeli na chłopca za to, że jest Żydem, przypomniałam sobie mój smutny pierwszy dzień w szkole. I przypomniałam sobie, że kiedy mama zobaczyła, powiedziała: „Bóg ich skarze za to”. Ich – Niemców.
– No, dosyć, dzieci. To było dawno. Przeszło już. Nieprzyjemnie wspominać.
Pani nie chciała dalej opowiadać, ale zaczęli prosić:
– Niech pani opowie, jak to było.
– Jak było? Nikt ze mną nie chciał usiąść na ławce. Mówili: „Polska świnia. Przeklęta Polaczka. Twój ojciec pijak”. A mój ojciec nigdy wódki nie pił. Nawet piwa nie pił. Ja mało rozumiałam wtedy po niemiecku. Więc nie wiem, co mówili. Ale taka była w nich złość, taka nienawiść. Tylko czworo mi nie dokuczało: trzej chłopcy i jedna dziewczynka. Ona się Erna nazywała. Prosiłam ją potem, żeby mnie nie broniła, żeby udawała, że też mnie nie lubi. No i ją zaczęli prześladować. Pytali się, ile jej zapłaciłam za to, że mnie broni. Źle, strasznie źle było mi w tej niemieckiej szkole.
Dzwonek przerwał opowiadanie.
Szkoda.
I teraz po dzwonku, i później wiele razy prosili, żeby pani opowiedziała, kto i jak kamieniem rzucił. Ale pani się uparła, że nie chce.
– To było dawno. Nieprzyjemnie wspominać. Nie warto. Cóż: kamień, wiadomo – twardy, bolało, zgoiło się. Nie zrozumiecie i tak, dzieci: blizna na głowie nie boli, ale i w duszy jest blizna od tego kamienia. I ta blizna duszy boli. Nie dokuczajcie, dzieci, ani jemu, ani nikomu. Brońcie honoru szkoły polskiej. Żeby nikt ze szkoły polskiej nie wyniósł w świat, w życie, takich jak moja blizn: na głowie i w duszy.
Janusz Korczak
___________________________________
Powyższy tekst Janusza Korczaka ukazał się pierwotnie w przeznaczonym dla dzieci i wychowawców dwutygodniku W słońcu (nr 8 i 9, 1926), którego Autor był stałym współpracownikiem. "W słońcu" publikuje Korczak m.in. fragmenty gazetki tygodniowej Domu Sierot i felietony polityczne dla dzieci.