Budowla na Krochmalnej 92
Mam poczucie, że Korczak budował ten dom na Krochmalnej przez wiele lat, najpierw w swoich myślach i marzeniach. Nosił go ze sobą, w sobie — i poprawiał. Jeszcze zanim zdobyto fundusze na wybudowanie gmachu, zanim jeszcze powstał jego projekt! Bo plany Korczaka dotyczące Domu Sierot to nie tylko architektoniczne plany lecz plany codziennego funkcjonowania. Całokształt. Logistyka. Pedagogika.
Jako stary żeglarz zawsze pełen podziwu jestem wobec konstruktorów żaglówek, którzy na zazwyczaj małej powierzchni muszą zaplanować tyle różnych funkcji. Tak odmiennych! Podobne zadanie miał też Korczak.
W 1906 r. Towarzystwo „Pomoc dla Sierot” mające dotąd pod zarządem przytułek dla dzieci mieszczący się na ulicy Franciszkańskiej 2 w Warszawie, podjęło decyzję wybudowania własnego domu sierot dla dzieci.
Cztery lata później w 1910 r. zakupiono, za kwotę 24.000 rubli, na Woli przy ulicy Krochmalnej 92 plac na budowę. Powołano Komisję Budowlaną pod przewodnictwem doktora Izaaka Eliasberga, czołowa postać Towarzystwa. W jej skład, od samego początku, wchodził Janusz Korczak.
Jako członek komisji budowlanej, zabiegał o to, by dom ten był instytucją nowoczesną i najlepiej odpowiadającą potrzebom jego przyszłych mieszkańców. Budynek miał być duży, jasny, przestronny, starannie wyposażony, funkcjonalny, z nowatorskimi rozwiązaniami i spełniający wymagania dotyczące m.in. higieny. Równie nowatorska miała być organizacja domu.
Prawdopodobnie Korczak równocześnie z planami architektonicznymi planował również system pedagogiczny w Domu Sierot. To nie miała być tylko siedmioletnia (dzieci przebywały w Domu między 7. a 14. rokiem życia) przechowalnia dla dzieci!
Korczak mieszkał na poddaszu. Pod jego pokojem, drugie piętro zajmowały dwie ogromne sypialnie (osobno dla chłopców i dziewcząt). Między sypialniami pokój nocny bursisty z dwoma oknami wychodzącymi na sypialnie. Obok sypialni dziewczynek był pokój Stefanii Wilczyńskiej oraz izolatka dla chorych. Tuż za wejściową bramą rozpościerało się frontowe podwórko, bardzo duże, w dnie pogodne — zalane słońcem.
(...) Blisko Domu, pod rozgałęzionym drzewem, stała ławka, na której lubił odpoczywać Korczak. Zawsze otoczony dziećmi, wspominała Ida Merżan.
Frontowe podwórko było swoistą salą rekreacyjną, tyle, że... na zewnątrz. Tylne podwórko było małe, okolone wysokim murem. W przeciwieństwie do podwórka frontowego słońce rzadko tu zaglądało. Stanowiło ono teren zabaw chłopców: grali w siatkówkę, dwa ognie, palanta itp. Gra w siatkówkę była chyba najważniejszym sportem i dla chłopców i dla dziewcząt. Były też „szóstki” mieszane. Najchętniej jednak grano na frontowym podwórku.
Dokładny opis Domu Sierot przekazała nam m.in. bursistka Ida Merżan, która studiowała na Seminarium Ochroniarskim — (ochronka to zakład dobroczynny, zakładany w celu opieki i wychowania ubogich, małych dzieci, pozbawionych opieki matek). Ida Merżan:
„„Tuż przy bramie, przy samym ogrodzeniu, znajdował się tzw. Frontowy Domek, pomalowany na żółty kolor (dół był ciemniejszy). Stał już, gdy Towarzystwo «Pomoc dla Sierot» zakupiło posesję na Woli. Mieściło się w nim 11 pokoi rozlokowanych po obu stronach korytarza oraz sanitariat. Pierwszymi jego mieszkańcami byli wychowankowie, którzy ukończyli 14 lat, a jeszcze terminowali lub uczyli się zawodu. Z czasem zamieszkali w nim pracownicy Domu Sierot (...).
Tuż za wejściową bramą rozpościerało się frontowe podwórko, bardzo duże, w dnie pogodne — zalane słońcem. (...) Blisko Domu, pod rozgałęzionym drzewem, stała ławka, na której lubił odpoczywać Korczak. Zawsze otoczony dziećmi (...). Do budynku wchodziło się przez frontowe drzwi, które wychodziły na klatkę schodową”.
Budynek Domu Sierot miał cztery kondygnacje.
W suterenach mieściły się: kuchnia ze spiżarniami, pralnia, kotłownia z małym warsztatem, szatnia, jadalnia oraz łazienka.
Na wysokim parterze największą powierzchnię zajmowała sala rekreacyjna (180 m2), która jednocześnie spełniała funkcję jadalni. Po lewej stronie drzwi wejściowych znajdowała się kancelaria, a po prawej klasa, zwana szkolnym pokojem, w którym czytano gazetkę Domu Sierot, odrabiano lekcje, modlono się. Za nim był — pełen kwiatów — Pokój ciszy. Na parterze niedaleko drzwi wiodących na antresolę stało urządzenie przypominające fontannę, zwane źródełkiem. Dzieci mogły pić wodę, nie używając kubków lub szklanek. Nad źródełkiem wisiał duży zegar. Do Sali rekreacyjnej/jadalni prowadziło wiele drzwi. Te największe — od klatki schodowej, to tzw. drzwi wahadłowe, miały klamki tylko z jednej strony — w ten sposób dzieci nie zderzały się. Na parterze znajdowały się również klasy do odrabiania lekcji oraz kancelaria. W maleńkim pokoiku mieścił się sklepik z zeszytami, ołówkami i innymi przedmiotami potrzebnymi w szkole. Dzieci nie płaciły, ale zakupy były dokładnie zapisywane przez dyżurnego w sklepie.
Najniższe kasetki należały do najmłodszych dzieci. Po prawej stronie Sali siedzi prawdopodobnie Pani Stefa (Wilczyńska). Za głową Pani Stefy widać tzw. „źródełko”. Tu dzieci mogły pić wodę, nie używając kubków lub szklanek. Nad źródełkiem wisiał duży drewniany zegar.
Można więc powiedzieć, że budynek przy Krochmalnej 92 zaprojektował właściwie duet: architekt Henryk Stiefelman i pedagog Janusz Korczak. Stifelman był o 8 lat starszy od Korczaka. Budynek Domu Sierot liczył cztery kondygnacje. W suterenach, specjalnie izolowanych od ewentualnej wilgoci, mieściły się ubikacje gospodarcze, kuchnia ze spiżarniami, pralnia, kotłownia i system centralnego ogrzewania, następnie — szatnia, jadalnia oraz natryski.
Architekt Henryk Stifelman projektował wtedy budynki w stylu modernistycznym, praktycznie wszystkie jego projekty realizowane były w obrębie Warszawy. Część kamienic, które Stifelman projektował ocalało od zniszczenia podczas II wojny światowej. Architektura modernistyczna (funkcjonalizm) opierała się w założeniu na nowej metodzie twórczej, wywodzącej formę, funkcję i konstrukcję budynku niemal wyłącznie z istniejących uwarunkowań materialnych. Tak było i w 1911 r., kiedy to razem z Januszem Korczakiem zaprojektował Dom Sierot. W tym samym czasie budowano według jego planów co najmniej pięć innych domów w Warszawie, m.in. dwa przy Marszałkowskiej i jeden przy Bagateli. Budynki sprzed 1917 r. były realizowane w spółce Henryk Stiefelman i Stanisław Weiss (kolega z okresu studiów w Odessie). Henryk Stifelman zaprojektował znany do dzisiaj stojący praski budynek Domu Akademickiego Młodzieży Żydowskiej. Gdy budynek oddawano do użytku, mieścił on 147 pokoi mieszkalnych (10 jednoosobowych, 122 dwuosobowe, 7 trzyosobowych, 8 czteroosobowych), z umywalkami, natryskami i toaletami. Znajdowały się w nim także m.in. sala gimnastyczna, czytelnia, biblioteka, pokoje do gier rozrywkowych, pokoje do przyjmowania odwiedzin, izba chorych z gabinetem lekarskim, łazienki, fryzjernia, ciemnia fotograficzna, sala odczytowa im. Alberta Einsteina na 300 miejsc, klub, pracownia radiowa, sale do nauki i rysunków. Były też pomieszczenia magazynowe do przechowywania walizek, kufrów. Do domu wchodziło się czterema klatkami schodowymi. Terakota na korytarzach i w pomieszczeniach sanitarnych, klepka dębowa w pozostałych dopełniały wysoką klasę budynku. Powyższy opis przypomina trochę Dom Sierot postawiony dziesięć lat wcześniej.
Korczak, jak wspominał mój ojciec, w okresie późniejszym poddawał w wątpliwość system wielkich sypialni. Wiedział wszak, że każde dziecko powinno mieć swój kącik, nie tylko półeczkę lub kasetkę na własne rzeczy w korytarzu.
Na pierwszym piętrze, na tzw. antresoli znajdowało się ambulatorium — pokój opatrunkowy i pokoje bursistów.
Drugie piętro to sale sypialne dziewcząt i chłopców. Między sypialniami znajdował się mały pokoik
dyżurnego wychowawcy bez okien na zewnątrz, ale z okienkami na sypialnie dziewcząt i chłopców. Obok sypialni dziewczynek był pokój Pani Stefy oraz izolatka dla chorych.
"Pokój Korczaka na poddaszu. Otwarte środkowe okno. Na oknie po lewej stronie
specjalnie zbudowany karmnik — by wróble mogły się ogrzać. Pod pokojem Korczaka,
w sypialniach dzieci prawie wszystkie okna są otwarte. Weneckie okno z przemyślnie
otwierającym się lufcikiem. Na zewnątrz znajdował się karmnik dla ptaków.
Przez lufcik wróble składały często wizyty Wielkiemu Samotnikowi”
— opisał okno Pan Misza - Misza Wasserman Wróblewski.
Samokrytyka budowy i planów Domu Sierot
Tak jak wspomniałem, sypialnie (na II piętrze) w Domu Sierot na Krochmalnej były duże, właściwie ogromne, a jeszcze właściwiej okropne, bo sterylne! Tylko łózka w kilku rzędach i kilka kwiatów wokół konstrukcyjnych słupów na środku sali. Korczak wiele razy przyznawał, że system sypialni to nie jest optymalny system. Sam o tym pisze już w zaledwie dwa lata po otwarciu Domu Sierot, dyskutuje to z moim ojcem dekadę później.
System dużych (koszarowych — jak to sam Korczak określa) sypialni tłumaczył potrzebą opieki, obserwacji dzieci w nocy. Niestety, nie dałoby się tego przeprowadzić w małych sypialniach.
Dom Sierot, Krochmalna 92, sypialnia chłopców, za oknem wewnętrznym (za białą szafką) był pokój dyżurnego bursisty, który przez okno mógł obserwować śpiące dzieci. Okna z pokoju dyżurnego wychodziły na salę dziewcząt z jednej i chłopców z drugiej strony.
Do tego tłumaczenia się z konieczności wprowadzenia systemu dużych sal dołącza Korczak dumnie garstkę stałych pracowników Domu Sierot.
Korczak pisze:
„Ile cierpkich zarzutów spada na głowy dzieci i personelu za błędy budowniczego, ile zbędnych utrudnień, pracy i udręki sprowadza niedopatrzenie w planie budowy. Jeśli możliwa jest przeróbka, ile trudu potrzeba, aby dostrzec, i o jej konieczności przekonać (chodzi o fundusze — dopisek własny). Są błędy, których poprawić nie można (sypialnie? — dopisek własny)”.
„Technika prowadzenia internatu w jego drobnych, a decydujących szczegółach zależna jest od budynku, w którym się mieści i terenu, na którym go zbudowano”
— pisał Korczak. Nie był jednak szczególnie zadowolony ze wszystkich
swoich i architekta Stiefelmana innowacji.
System Domu Sierot i „garstki stałych pracowników” wynikał z kosztów zatrudnienia personelu jak i z obaw Korczaka o doborze „nieodpowiednich pracowników”, jak to on sam określał. Polegał w stu procentach na Pani Stefie i na sobie i wiedział, że nie może zajmować się dodatkowo
nieodpowiednim personelem. Doświadczył tego na Koloniach w Różyczce, gdzie część personelu, pracująca tylko latem, była zrzeszona w związkach zawodowych.
Korczak reasumuje budowę i krytykę spadającą na Dom Sierot:
„— [...] zbudowany został pod znakiem nieufności do dzieci i personelu.
Wszystko widzieć i wszystkiemu zapobiec!”.
Dalej pisze o olbrzymich koszarowych sypialniach i ogromnej Sali rekreacyjnej:
„Jedna czujna osoba wszystko ogarnie”. „Taki budynek ma zalety [...] nuży
jednak tym, że nie ma w nim spokojnego kąta”.
W 1923 r. tworzy Korczak w Domu Sierot bursę. Bursa to system przygotowujący przyszłych wychowawców a jednocześnie odpowiedzialnych pracowników. Ponad Salą Rekreacyjną, obok antresoli, na pierwszym piętrze wzdłuż galerii znajdowały się pokoje bursistów, przed założeniem
bursy mieszkali tam starsi wychowankowie (ponad 14 lat).
Bursiści, podobnie jak i dzieci w Domu Sierot, byli bardzo heterogeniczną grupą. Religijni i agnostycy, z Polski A i z Polski B, liberalni i skrajnie lewicowi. Jakże, też, trudna grupa do prowadzenia, opowiadał mój ojciec! Spotkania Korczaka z bursistami były często bardzo burzliwe, gdy dyskutowali o polityce.
System prowadzenia Domu Sierot przypomina mi obecne statki towarowe mające prawie 500 m, przewożące drogi cargo-towar z minimalną, dziesięcioosobową, międzynarodową załogą. Na Krochmalnej załogą byli wychowawcy, Korczak i Wilczyńska, bursiści, praczka, pani Wosia, palacz i dozorca Piotr Zalewski. Mieli pod opieką ponad setkę dzieci.
Samokrytyka Korczaka została złożona w jego książce Jak kochać dziecko, w rozdziale: „Dom Sierot”. Można tam znaleźć szereg innych błyskotliwych uwag i obserwacji dotyczących codziennego życia we wspólnocie.
Samokrytyka ta wynika z pewnego szoku, jakim było dla niego przyjęcie pierwszych dzieci do Domu Sierot. W dniu 7 października 1912 r. Janusz Korczak i Stefania Wilczyńska wprowadzili 85 dzieci z zakładu przy ulicy Franciszkańskiej do Domu Sierot, mimo tego że prace wykończeniowe jeszcze tam trwały. Dzieci zaskoczyły tak odmienne, od tych, z których przyszły warunki: duże jasne sale, sterylność, duże przestrzenie. Bały się tego, co nowe i nieznane!
Szwalnia była na tym samym piętrze (I piętro), na którym mieszkali młodzi bursiści (tj. na antresoli). Sabina Leizerowicz, Pani Saba, była szefową i nauczycielką w szwalni. Należała do najbardziej lojalnych pracowników Domu Sierot, była również ulubioną nauczycielką mojego taty,
Pana Miszy (Michał Wasserman Wróblewski). Opowiadał że nauczyła go szyć na maszynie do szycia.
Oprócz szwalni na antresoli, na galerii nad Salą Rekreacyjną (obok sławnej kanapy dla obserwatorów Sali Rekreacyjnej) był tam przez pewien okres „ambulatoryjny” warsztat stolarski Igora Newerlego. Newerly w książce Żywe wiązanie, której centralną postacią jest Janusz Korczak, przedstawia zresztą cały Dom Sierot jako warsztat:
„Tylu majstrów pracowało w tym warsztacie, modelując pokolenia. Mieli szlachetne modele, a liche narzędzia, i odwrotnie, pięknym dłutem rzeźbili maszkarę. Znasz je wszystkie? Potrafisz bezbłędnie odrzucać i dobierać?”.
Nad antresolą było II piętro, sypialnie chłopców i dziewczynek. Obok sypialni dziewczynek, ostatni pokój zajmowała Pani Stefa, po przeciwnej stronie znajdowała się zaś izolatka dla chorych. Oprócz łóżek była tam także oddzielna wanna dla chorych. Między sypialniami był pokój "nocnego dozorcy” — najczęściej był to dyżurny bursista. W tym pokoiku, podobno bez okna na zewnątrz, były dwa boczne okienka. Jedno do sypialni dziewcząt a z przeciwnej strony do sypialni chłopców. System komunikacji na dwie strony był również używany do komunikacji między sypialniami. Czasami dyżurny "dozorca" nastawiał patefon i dzieci w obydwu sypialniach mogły słuchać muzyki. Dozorca - tak przed wojną nazywano wychowawców, również na koloniach letnich opisanych przez Korczaka.
Było jeszcze poddasze. To tam znajdował się pokój Korczaka, który mieszkał w Domu Sierot do 1932 r. Pokój jest opisany przez wiele osób, bursistów, dzieci i samego Korczaka.
„Mam na przyjęcie gości małe krzesło, fotelik i stołeczek. Są trzy okna, stykające się wzajemnie; środkowe otwarte; parapety nisko, 30 cm nad podłogą”
— opisał swój pokój Korczak.
Pokój. „Weneckie okno z przemyślnie otwierającym się lufcikiem. Na zewnątrz znajdował się karmnik dla ptaków. Przez lufcik wróble składały często wizyty Wielkiemu Samotnikowi...”
— opisał okno Pan Misza.
W Żywym wiązaniu Newerly bardzo dokładnie opisuje pokój Korczaka — z wysłużonymi meblami, z zeszłowiecznym biurkiem po ojcu, łóżkiem firmy „Konrad Jarnuszkiewicz i s-ka” i wiszącym nad nim dywanikiem z nie bardzo już wyraźnym deseniem... O pokoju pisze:
„6 metrów na 5, sfatygowana przez dzieci kozetka pod ścianą obok drzwi,
półka na książki”.
W pierwszych dniach września 1939 r. na Dom Sierot spadło siedem pocisków, opisane w Odezwie Korczaka z litego 1940 roku. Uszkodzone zostało poddasze, gdzie Doktor miał swój pokój. Zginął b. wychowanek DS Sztokman poparzony w walce z pozarem na dachu. Dzieciom nic się nie stało. W suterenach zorganizowano schron, gdzie udawano się, gdy zaczynały się naloty. Pani Stefa zorganizowała punkt opatrunkowy, w którym wraz z Doktorem udzielali pierwszej pomocy.
Na poddaszu były pomieszczenia specjalnie przystosowane do suszenia wielkiej ilości bielizny, magiel oraz szafy do przechowywania bielizny, kołder, ubrań. Oddzielne pomieszczenia były przystosowane do przechowywania owoców i jarzyn z fermy na Gocławku.
Na każdym piętrze znajdowały się klozety, które jak też umywalnie, kuchnia, pralnia — wyłożone były do wysokości 1,80 m od podłogi albo terakotą, albo płytkami glazurowanymi. W pozostałych częściach budynku podłogi były z klepki dębowej.
Dom ogrzewany był centralnie, systemem wodnym niskiego ciśnienia. Budynek pokryty był dachówką holenderską, stropy były zaś ceglane na belkach żelaznych.
Korczak - Jak kochać dzieci - Dom Sierot 1920
Dom Sierot zbudowany został pod znakiem nieufności do dzieci i personelu. Wszystko widzieć, wiedzieć, wszystkiemu zapobiec. Ogromna sala rekreacyjna — to plac otwarty, rynek. — Jedna czujna osoba wszystko ogarnia. Toż samo — wielkie koszarowe sypialnie. Taki budynek ma duże zalety, pozwala szybko rozpoznać dziecko; właściwy dla kolonii letnich i dla centrali, skąd dzieci przechodziłyby do innych i inaczej budowanych internatów, nuży tem, że niema w nim „spokojnego kąta“. Hałas, rwetes, potrącanie się wzajemne, dzieci skarżą się i słusznie się skarżą.
Gdyby w przyszłości można było dobudować piętro, przemawiałbym za systemem hotelowym: korytarz i małe po obu stronach pokoje...
Prócz pokoju izolacyjnego, pomieszczenia dla dziecka chorego, koniecznem jest udzielenie miejsca dla dzieci niedomagających. Nogę stłukło, głowa boli, w nocy nie spało, w gniewie podniecone, niech ma kąt zaciszny, samo lub z towarzyszem może spędzić czas pewien. Takie jedno plączące się, potrącane między rozbawionemi, rozżalone, osamotnione, budzi współczucie, niekiedy gniewa otoczenie...
Klozet nocny i pisuar stanowić muszą całość z dużą sypialnią, jeśli nie, mieścić się nawet w sypialni. Oddzielanie ich sionkami i korytarzami jest bezsensowne. Im bardziej ukryjemy klozet, tem będzie brudniejszy...
Zaciszne mieszkanie dyrektora zakładu zdala od dzieci usuwa go od istotnych wpływów wychowawczych. Może kontrolować kancelarję, rachunkowość, reprezentować instytucję, korespondować z władzami, ale obcy będzie, gość a nie gospodarz internatu. Bo internat, to „drobne szczegóły“, o tem zapominać nie wolno. Budowniczy obowiązany jest tak umieścić kierownika zakładu, by musiał być wychowawcą, widział i słyszał dziecko nie tylko wówczas, gdy na wezwanie wchodzi do gabinetu.