-FELIETON-
Trzy prądy.
Jeśli człowiek udaje, że nie rozumie, jeśli rozumieć nie chce, nie może, jeśli mu rozumieć nie wolno,— jest intelektualnie w porządku, — (rzadziej moralnie, ale nie o tem teraz mowa). Jeśli jednak patrzy, słyszy, czyta i mimo oczywistość, jasność— naprawdę nie rozumie, jeśli nie rozumie szczerze, naiwnie, głęboko, a przecioż rozumieć może, wolno mu bez szkody, — wówczas istnieją dwie możliwości: Albo jest niedorozwinięty, mniejsza o to, w ja kim stopniu. Albo zdaje mu się, że rozumieć bez szkody mu nie wolno. Sądzę, że tak się rzecz ma właśnie w gtośnym sporze obozu postępowego. Obóz postępowy sądzi, że mu rozumień nie wolno i dlatego pozornie dlań jest ciemne to, co dla mnie jest tak oczywiste. Sympatyzuję z naszym obozem postępowym, bo jest bardzo biedny, bardzo smutny, bo mu żyć i oddychać trudno, bo ma wiele trosk a mało zadowoleń. W pocie czoła zdobywa chleb swój codzienny, skąpy, czarny. Wyrobnik, który w dusznej izbie oddychając jednem płucem, ma w sobie tyle jeszcze ofiarności, że sierotę przygarnął. Zresztą, poco porównania? Rozumiemy wszyscy. Nagle rozłam. Mąż z żoną, brat z siostrą, ojciec z Synem. Kłócą się, bo im źle, bo zarobki nędzne, bo chorzy, bo im ciasno, bo nie dojadają, bo rewirowy czy podatek lub wydatek nieprzewidziany dokuczył. Zastrzegam się, że wyłączam z istcty sporu wszystko osobiste, biorę go abstrakcyjnie, iako coś co niezależnie od osób, biorących udział, zaszło w nim, — w postępie. Przypuszczam, że nie było. ani nieuczciwości, ani prywaty, ani nietaktów,—nic, tylko trzy głosy, reprezentujące trzy odmienne kierunki.
Pierwszy głos: —* My polacy katolicy, wszyscy na wski i icz, pragniemy pracować dla postępu, dla kultury naszego kraju. Pragniemy wykrzesać z duszy umiłowanego przez nas narodu iskry dumnej, hardej, niespożytej, młodej a mającej piękną tradycję postępowej myśli polskiej, i z iskier tych, wierzymy głęboko, taki płomień po duszach ziomków naszych pójdzie, że oblicze Zachodu i Wschodu purpurą się okryje — wzruszenia i wstydu. Niech bergi, sohny i steiny pójdą na Franciszkańską ulicę ,— tam są dorny podobne do domów Solca, a w domach tych, od suteryn do poddaszy, mieszkają ludzie, z których każdy ma dwie nogi i jedno serce i jeden mózg. Niech oni tam niosą postępu pochodnię, niech czerpiąc ze skarbnicy naszej, karmią głodnych, niech z czystej krynicy naszej biorąc, spieczone usta spragnionych napoją. Niech nam nic nie dają, niech biorą od nas. Nie chcemy ich pracy dla nas, bo pleciem y wieniec z niezabudek, a oni wpleść nam chcą róże do wieńca. Nasz pas rycerski pragniemy ozdobić tylko brylantami, a oni chcą nam dać perły. A wreszcie są, którzy powiedzą śród nas: „macie obcych pracowników, a więc my możemy spocząć, leniwiej pracować, świętować częściej.”— Idźcie więc na Nalewki, i dobra gwiazda niech wam przyświecą. Rozejdźmy się, by tem owocniej pracować,— spotkamy się. Taki jest głos pierwszy, a oto drugi; — Pracować dla polskiego postępu? — Policzmy ilu nas jest: trzech, pięciu, piętnastu, i jeszcze piętnastu. Razem —jednostki,—jednostki przeciw setkom tysięcy. Ja, albo ojciec albo dziad mój, wyrwał się, ach, z jakim mozołem, — wyrwał się z średniowiecza myśli ną łąkę radosną współczesnej wiedzy; potargał okrwawioną ręką kajdany, choć stróżowała go czujnie cudza i własna zła wola. Ilu zginęło, zanim my jednostki wyszliśmy z podziemi i spojrzeliśmy w twarz słońca. Ilu nam pomagało—tych, którzy tam pozostali i cierpią pod strażą cudzej i naszejzłej woli—wkajdanacb. I dziś ich zdradzić? Przejść do tych, którzy są układniejsi, którzy nas nie lubią, bo mówiąc, mamy zwyczaj niewinny chwytania słuchacza za guzik?—My, potomkowie Salomonów Dawidów, Izajaszów, Makabeuszów, Halewich, Spinozów,— prawodawców, myślicieli, poetów — mamy być tolerowanemi parwenjuszami, my, szlachta najstarsza w Europie, o herbie wspólnym: „dziesięcioro przykazań.” Na Solec, panowie wski. i icze, a my—my pójdziemy na Krochmalną. Możecie się uczyć od nas, waszego starszego brata, ale nam nic dać nie możecie, nie byście byli niezdolni, ale jesteście—za młodzi. Oto trzeci głos,—wreszcie: , — Jesteśmy braćmi jednej ziemi. W ieki wspólnej doli i niedoli, — długa wspólna droga — jedno słońce nam przyświeca, jeden grad niszczy nasze łany i jedna ziemia kryje kości przodków naszych,— więcej łez było, niż uśmiechów; ani wasza ani nasza w tem wina. Ot, pracujmy razerm Jesteśmy biedni, wspierajmy się, jesteśmy smutni, pocieszajmy. Może nam dobra dola zaświeci. My wasze rany, wy nasze opatrujcie,— ą że mamy wady, wychowujmy się razem. Ski i berg, icz i sohn—społem, dziś na Solec, jutro na Nalewki. Rozpalimy wspólne ognisko, otworzymy przy świetle jego dusze nasze, — co złe, w ogień, co dobre—cenne—dostojne—do wspólnej skarbnicy. Jako żyd—polak najbliżej jestem własnem sercem tego właśnie głosu, ale nie mogę nie rozumieć dwućh pierwszych, bo będę —• albo niedorozwiniętym, albo też zasuggestjonowany myślą, że nie mam prawa do zrozumienia głosów tak wyraźnych, jak „Popioły”, „Chłopi”, „Pan Balcer”, jak Szalom Asz, Szolem Alejchem Perez. J * *v Jest jeszcze czwarty głos, czwarty kierunek, mocny psiakrew, jak sto djabłów, ale o tym sza, bo tego postępowi naszemu naprawdę rozumieć nie wolno.
J. Korczak