Trzy opisy, to:
- Opis samego Korczaka, jak wyglądał i jak się ubierał
- Opis głosu Korczaka
- Opis mieszkania Korczaka.
"Ojciec cudzych dzieci": wspomnienie o "Starym Doktorze" Januszu Korczaku. Autor: Piotrowski, Jan (1889-1947) · Wydawca: Łódź : "Poligrafika", 1946
|
Jan Piotrowski opisuje mieszkanie Korczaka w książce "Ojciec cudzych dzieci".
|
Opis Korczaka.
Tak, właśnie takim go sobie wyobrażałem. Taka sama prostota w stroju, jak i w stylu —
skromność gestu i całego zachowania się — i żarliwość mowy i spojrzenia.
„Stary”? Hm. Tego bym nie powiedział. Zwłaszcza gdyby zgolił tę „przedwojenną”
bródkę w klin. I włosy miał tylko lekko, leciutko przyprószone siwizną.
Parę srebrnych nitek i już. A jednak nie wiedziałem, jak to się działo, że chociaż czupryna moja
była wówczas także „poivre et sel”, kiedy patrzyłem w duże, głębokie, rozumne oczy
„Starego Doktora”, doznawałem, przedziw nie wzruszającego wrażenia, że patrzę
w oczy mego Ojca. Bo istotnie coś ojcowskiego było w słowach i tonie głosu „Starego Doktora”, bez
względu na to z kim rozmawiał. Coś z ojcowskiej troskliwości i nawet ojcowskiego niepokoju. Kiedy mówił do dzieci, mówił do nich trochę, jakby do dorosłych, i nigdy nie ośmielał się lekceważyć ich
drobnych (a może właśnie bardzo wielkich i bardzo ważnych?) trosk i kłopotów.
A kiedy rozmawiał z dorosłymi, mówił do nich trochę, jakby do dzieci.
Opis mieszkania Korczaka.Jan Piotrowski wspomina w książce "Ojciec cudzych dzieci" (1946):
"Kiedy po upływie paru tygodni objawiłem chęć odwiedzenia go w jego „tusculum”, celem przeprowadzenia wywiadu dla „Anteny”, nastroszył się zrazu dość nieufnie. Że niby poco, dlaczego, że to przecież dla nikogo nie ciekawe. Z trudem dał się ubłagać — i oto pewnego dnia znalazłem się w niewielkim pokoiku przy ul. Złotej, który zajmował jako sublokator. Skromny to był, a nawet, prawdę powiedziawszy, zupełnie ubogi pokoik. Jakaś wysłużona szafa, proste żelazne łóżko pod ścianą, nakryty arkuszami szarego papieru stolik, parę starych „wiedeńskich” krzesełek, ściany nagie, bez obrazów, upstrzone szablonowymi desenikami. Pokoik ten przypominał typową „stancję” uczniowską z przed lat kilkudziesięciu. W żadnym zaś wypadku nie mógł być „siedzibą”, w której mieszka się i żyje, ale już raczej „kątem” przejściowym, miejscem czasowych, krótkich spoczynków człowieka o życiu rozstrzelonym na zewnątrz tego pokoju — lub może właśnie tak doskonale skoncentrowanym wewnętrznie, że nie mieściły się w nim już zainteresowania tego rodzaju, jak wygoda i estetyka życia zewnętrznego. Pokój abnegata? 0, nie, z pewnością. Więc anachorety? Także nie. A może po prostu — pokój starego kawalera?".
|
Jan Piotrowski opisuje samego Korczaka w książce "Ojciec cudzych dzieci".
|
Jak już wspomniałem, szeroka popularność Janusza Korczaka rozpoczęła się w Polsce od chwili,
w której jako „Stary Doktór” przemówił do paru milionów polskich radiosłuchaczy. Śmiało można powiedzieć, że zdobył ich sobie szturmem. Już po kilku pierwszych audycjach z zapartym oddechem słuchała go dosłownie cała Polska. Chociaż to co mówił, a zwłaszcza jak mówił, zrywało ze wszystkimi ustalonymi pojęciami o stylu i sposobie przemawiania przed mikrofonem.
„Komuś nieuważnemu, niecierpliwemu — pisał o tym Jan Ulatowski — który pierwszy raz złapał falę warszawską ze .Starym Doktorem”, zdarzyło się po kilku zdaniach dopaść telefonu i zaalarmować rozgłośnię, że prelegent jest... pijany. Tak bardzo odbiega styl „Starego Doktora” od tego, do czegośmy w radio przywykli. „Stary Doktór” nie deklamuje i nie śpieszy się. ..Stary Doktór” nie pokrywa frazeologią
ani swoich intencji, ani pustki wewnętrznej.
„Stary Doktór” nie sili się na dowcip: musi przyjść sam. „Stary Doktór” mówi do dzieci, a niema
w sobie nic z guwernantki. Dzieciom, o których mówi, nie daje imion. Brak mu drażniących arierpansów sadystycznych, jakie zdarzają się subtelniejszemu uchu wyłowić nawet w najsłodszych głosikach pań z audycji dziecięcych. Niema też czułostkowości, a co najważniejsze, dziecko nie bawi go!
Dziecko jest dla „Starego Doktora” kandydatem na dorosłego człowieka, a więc kimś, z kim już dziś
można przestawać na zasadach obowiązujących w życiu, które jest wielką grą o honor i niczym więcej.
„Stary Doktór” ma wspaniały i mądry krytycyzm i kontroluje nietylko bliźnich, ale i samego siebie, nie ufa sobie bardziej, niż innym. A wreszcie „Stary Doktór” wie, że łączyć może człowieka ze światem tylko miłość. Więc nie odważa się na żaden sąd, póki nie jest pewny, że jego serce rozprawiło się z przedmiotem, o którym chce mówić. „Stary Doktór” jest największym na polskich falach humanitarystą i intelektualistą. Każda audycja „Starego Doktora” pozostawia w duszach słuchaczy pogodę i uroczysty spokój tej chwili po zachodzie słońca, gdy sobie uprzytomnimy, że jutro też będzie dzień. A wreszcie styl „Starego Doktora”: obrazowy, mimo, że pozbawiony zupełnie sugestywnych słów, odsłaniający rzeczy skomplikowane, a niesłychanie prosty, prawie ubogi, daleki od retoryki.
Słowa „Starego Doktora” niosą rzecz, podnoszą ją, odsłaniają, obnażają, ale co to musi być za rzecz, której nie po trzeba słowami przystrajać, okrywać, osłaniać!”
Niech mi wolno będzie też przytoczyć moją własną opinię, wypowiedzianą na łaniach „Anteny” po kilku pierwszych audycjach „Starego Doktora”:
„Wychodzą z głośnika jego słowa, przedzielone krótkimi przerwami, jakby mówiący przed każdym z nich się namyślał, zastanawiał, jakbby pilnie przebierał w gąszczu tysięcy słów, wyłuskując z niego najtrafniejsze, a zarazem najprostsze. Jedno po drugim stają te słowa przed tobą, a zrazu każde wydaje ci się odbite od innych, wyłączne, samotne. Aż nagle, gdy zbiorą się w trójkę, czwórkę lub piątkę (rzadko kiedy w większej liczbie), patrzysz zdumiony: oto jedno drugie podpiera, jedno drugie wyjaśnia albo uzupełnia — a wszystkie razem tworzą zwartą myśl, pulsują uczuciem, płoną prawdą wewnętrzną i najgłębszym, nieomylnym przekonaniem. Po słowie nieśmiałym, jak krok niewidomego, nadąża słowo bardziej odważne, a po nim już zupełnie zdecydowane — może dla tego dopiero teraz wymówione, chociaż mówiącemu od początku znane, że raptownie ciśnięte mogłoby urazić, a może nawet przestraszyć.
„Słowa dobre, życzliwe, przychylne, ojcowskie — słowa bystre, trafne, głęboko we własnej samotności przemyślane — słowa wskazujące, otwierające, przypominające, nawołujące — słowa, które pomagają rozplątać chaos wewnętrzny, które są jak płomyk latarni w ciemności. Słowa ostrzegawcze, naglące, napominające, ale nigdy nie karcące, nigdy nie potępiające, nigdy ostre i zbyteczne. Zawsze przedziwnie ludzkie, przekonywujące. Niczego nam, mądrą sokratesową metodą, przemawiający nie narzuca. Tylko dopomaga, abyśmy sami z własnych piersi wyjęli czysty kryształ zrozumienia.
"Laurka od Piotrowskiego"!
Od dnia, w którym „Stary Doktór” zaczął rozmawiać z radiosłuchaczami, zaprowadziłem w swym domu specjalny regulamin. Już na kilka minut przed jego audycją drzwi wejściowe przestawały istnieć. Jeżeli odzywał się w przedpokoju telefon, odpowiadano, że wyszedłem, i że wrócę za pół godziny. Nawet w pokoju, przyległym do mego gabinetu, domownicy stąpali na palcach i porozumiewali się szeptem...
Nie byłem zresztą wyjątkiem. Z każdym dniem rosła liczba wiernych przyjaciół radiowych „Starego Doktora”, dla których słuchanie jego audycji stało się czymś tak nieodzownym, jak oddychanie. I w tym było jego podwójne zwycięstwo, że mówił do dzieci, a słuchali go przede wszystkim dorośli, jakby poddając się jego ojcowskie mu autorytetowi.