Saturday, January 20, 2024

Dzieci z Domu Sierot Korczaka u Chalucy w Kibucu Grochów - Pies Hitlera.

U‎ ‎chaluców‎ ‎widzieliśmy‎ ‎piec, podobny‎ ‎do‎ ‎biurka‎ ‎z‎ ‎szufladami. W‎ ‎tym‎ ‎piecu‎ ‎z‎ ‎‎wylęgają się‎ ‎kurczęta.‎ Widzieliśmy psa "Hitlera", maszyny co same koszą i roboty. Chalucowie‎ ‎robią‎ ‎koszyki,‎ ‎buty,‎ ‎ubrania‎ ‎i‎ ‎różne‎ ‎inne‎ ‎rzeczy,‎ ‎które‎ ‎sprzedają w‎ ‎mieście,‎ ‎żeby‎ ‎mieć‎ ‎pieniądze ‎na‎ ‎utrzymanie‎ ‎fermy.

U‎ ‎chaluców‎ ‎widzieliśmy‎ ‎piec, podobny‎ ‎do‎ ‎biurka‎ ‎z‎ ‎szufladami. W‎ ‎tym‎ ‎piecu‎ ‎z‎ ‎‎wylęgają się‎ ‎kurczęta.‎ Widzieliśmy psa "Hitlera", maszyny co same koszą i roboty. Chalucowie‎ ‎robią‎ ‎koszyki,‎ ‎buty,‎ ‎ubrania‎ ‎i‎ ‎różne‎ ‎inne‎ ‎rzeczy,‎ ‎które‎ ‎sprzedają w‎ ‎mieście,‎ ‎żeby‎ ‎mieć‎ ‎pieniądze ‎na‎ ‎utrzymanie‎ ‎fermy.

Dostałem zapytanie w związku z porównywaniem fermy/kolonii Korczaka na Gocławku z kibucami podwarszawskimi. W Polsce w latach trzydziestych kibuce różniły się od tych, które występowały w Izraelu. Kibuce to były ośrodki przygotowawcze gdzie grupy młodzieży miejskiej, o poglądach syjonistycznych, tworzyły tzw. "gniazda” (ken – hebr.), w których niektórzy przebywali na stałe a inni młodzi byli tam w okresie wakacji.

Z gazety Janusza Korczaka Mały Przegląd, 25 sierpnia 1933 roku.
W‎ ‎poniedziałek‎ ‎poszliśmy‎ ‎do‎ ‎szkoły...
(ZANOTOWANE‎ ‎OPOWIADANIA‎ ‎DN.‎ ‎21/VIII).  
ABRAMEK.‎ ‎—‎ ‎W‎ ‎zeszłym‎ ‎tygodniu‎ ‎wróciliśmy‎ ‎z‎ ‎kolonji.‎ ‎ ‎Tam‎ ‎było‎ ‎wesoło,‎ tylko z początku‎ ‎nudno. ‎Pierwsza‎ ‎wyciecz‎ka‎ ‎do‎ ‎lasu‎ ‎nie‎ ‎udała‎ ‎się,‎ ‎bo‎ ‎zaczepiały‎ ‎nas‎ ‎łobuzy,‎ ‎lunął‎ ‎deszcz.‎
Potem‎ ‎częściej‎ ‎chodziliśmy‎ do lasu,‎ ‎do‎ ‎dużego‎ ‎mrowiska,‎ i obywały‎ ‎się‎ ‎dalekie‎ ‎wycieczki‎ ‎—‎
do‎ ‎Falenicy,‎ ‎do‎ ‎Rembertbwa, Michalina,‎ ‎Wawra,‎ ‎do‎ ‎huty‎ szklanej‎ ‎i‎ ‎na‎ ‎fermę‎ ‎chaluców‎ ‎w Grochowie.
U‎ ‎chaluców‎ ‎widzieliśmy‎ ‎piec, podobny‎ ‎do‎ ‎biurka‎ ‎z‎ ‎szufladami. W‎ ‎tym‎ ‎piecu‎ ‎z‎ ‎‎wylęgają się‎ ‎kurczęta.‎ Widzieliśmy psa "Hitlera"*, maszyny co same koszą i roboty. Chalucowie‎ ‎robią‎ ‎koszyki,‎ ‎buty,‎ ‎ubrania‎ ‎i‎ ‎różne‎ ‎inne‎ ‎rzeczy,‎ ‎które‎ ‎sprzedają w‎ ‎mieście,‎ ‎żeby‎ ‎mieć‎ ‎pieniądze ‎na‎ ‎utrzymanie‎ ‎fermy.

Kibuc na Grochowie istniał w czasie wojny nawet podczas istnienia Getta Warszawskiego. Młodzież przedostawała się z getta, by uprawiać pola. Kibuc grochowski stanowił wtedy ważne źródło żywności dla głodujących Żydów warszawskich. Dawał też możliwość oderwania się od zamknięcia, chorób i śmierci. Na Grochowie kwitła również działalność konspiracyjna. Kibucowi działacze jak Mordechaj Anielewicz, Cywia Lubetkin czy Icchak Cukierman (przyjaciele Korczaka) odegrali później ważną rolę w organizacji konspiracyjnej i powstania w getcie.

Chalucowie z fermy na Grochowie przynieśli mi w darze pierwsze zbiory (rabarbar i szparagi) zapisał w swoim Dzienniku Adam Czerniakow, 8. maja 1940. 

* Pies Hitlera. Nie wiadomo o jakiego psa chodzi. W latach 40-tych Hitler miał sukę rasy owczarek niemiecki.

Friday, January 19, 2024

19 stycznia 1934 roku Harry pisze Małym Przeglądzie o "Fake News" w prasie w Erec Izrael.

Harry to Hersz Kaliszer. Większość reporterów „Małego Przeglądu” m.in. Harry Kaliszer, Kuba Hersztajn, Lejzor Czarnobroda zginęła podczas wojny.


Harry to Hersz Kaliszer. Większość reporterów „Małego Przeglądu” m.in. Harry Kaliszer, Kuba Hersztajn, Lejzor Czarnobroda zginęła podczas Zagłady.

Siedzę‎ ‎w‎ ‎Palestynie‎ ‎i‎ ‎dowiaduję‎ ‎się z‎ ‎gazet‎ ‎polskich ‎co się ‎tu‎ ‎u‎ ‎nas,‎ ‎w‎ ‎Erec‎ ‎dzieje.
Wierzcie‎ ‎mi‎ ‎że‎ ‎tylko‎ ‎śmiech‎ ‎z powodu‎ ‎przeczytanych‎ ‎blag może‎ ‎uroczyć‎ ‎człowieka.‎ ‎
Djabli ich‎ ‎wiedzą,‎ ‎skąd‎ ‎czerpią‎ ‎tyle nieprawdziwych‎ ‎wiadomości.

W‎ ‎zeszłym‎ ‎roku‎ ‎przeczytałem‎ ‎w‎ ‎gazecie,‎ ‎że‎ ‎w‎ ‎Ejn-Cha-rod‎ ‎urodziło‎ ‎się‎ ‎ciele‎ ‎o‎ ‎dwóch głowach‎ ‎i‎ ‎trzech‎ ‎zadkach.‎ ‎Przypadkowo‎ ‎byłem‎ ‎właśnie‎ ‎w‎ ‎Ejn-Charod‎ ‎w‎ ‎tym‎ ‎czasie.‎ ‎Pobiegłem‎ ‎do‎ ‎wrefeth"‎ ‎(obory),‎ ‎by obejrzeć‎ ‎ten‎ ‎cud‎ ‎przyrody.‎ ‎Ale nikt‎ ‎o‎ n‎iczem‎ ‎nie‎ ‎wiedział.


Harry Kaliszer (w okularach), Janusz Korczak i Chaim Bursztyn na słonecznej (parzystej) stronie Marszałkowskiej (tu nr. 120). Jedyna znana fotografia Korczaka na ulicach Warszawy.

Thursday, January 18, 2024

Korczak w Głosie Nauczycielskim: "Źródła wyrozumiałości czyli "I ja miałem lat dziesięć" i "Pan był dziś taki zły”.




„Pan był dziś taki zły”

„Pan był dziś taki zły”. Artykuł Janusza Korczaka z 1919 r. Głos Nauczycielski.

 Źródła wyrozumiałości czyli i ja miałem lat dziesięć”

„Biednej polskiej szkoły i biednych jej dzieci biedny ja nauczyciel” – pisał Janusz Korczak w Głosie Nauczycielskim. Zachęcał ówczesnych nauczycieli do wyrozumiałości wobec dzieci.  Wyjaśniał, skąd czerpał swoją wyrozumiałość: „I ja miałem lat dziesięć”. M.in. dlatego Korczak chętnie zatrudniał w Domu Sierot młodych wychowawców, studentów którzy byli często tylko o 5-6 lat starsi od swoich wychowanków..


Pan* dziś był zły. Bo niedomaga, bo niewyspany, bo troska materjalna, niepowodzenie rodzinne, bo przykrość służbowa, zatarg z władzą. Zły humor wychowawcy krzywdzi, szkodzi, utrudnia szczere porozumienie.

** Tusculum – miasteczko położone 5 kilometrów od Rzymu. Założone w czasach starożytnych.

Trzy opisy - Janusz Korczak - Piotrowski Jan.

Trzy opisy, to:

  • Opis samego Korczaka, jak wyglądał i jak się ubierał
  • Opis głosu Korczaka
  • Opis mieszkania Korczaka.

"Ojciec cudzych dzieci": wspomnienie o "Starym Doktorze" Januszu Korczaku. Autor: Piotrowski, Jan (1889-1947) · Wydawca: Łódź : "Poligrafika", 1946


Jan Piotrowski opisuje mieszkanie Korczaka w książce "Ojciec cudzych dzieci".

Opis Korczaka.
‎Tak,‎ ‎właśnie‎ ‎takim‎ ‎go‎ ‎sobie‎ ‎wyobrażałem.‎ ‎Taka‎ ‎sama‎ ‎prostota‎ ‎w‎ ‎stroju, jak‎ ‎i‎ ‎w‎ ‎stylu‎ ‎—‎ 
‎skromność‎ ‎gestu‎ ‎i‎ ‎całego zachowania‎ ‎się‎ ‎—‎ ‎i‎ ‎żarliwość‎ ‎mowy‎ ‎i‎ ‎spojrzenia.
„Stary”?‎ ‎Hm.‎ ‎Tego bym‎ ‎nie‎ ‎powiedział. Zwłaszcza‎ ‎gdyby‎ ‎zgolił‎ ‎tę‎ ‎„przedwojenną”
bródkę‎ ‎w‎ ‎klin.‎ ‎I‎ ‎włosy‎ ‎miał‎ ‎tylko‎ ‎lekko,‎ ‎leciutko‎ ‎przyprószone‎ ‎siwizną.‎ 
‎Parę‎ ‎srebrnych‎ ‎nitek‎ ‎i‎ ‎już.‎ ‎A‎ ‎jednak‎ ‎nie‎ ‎wiedziałem, jak‎ ‎to‎ ‎się‎ ‎działo,‎ ‎że‎ ‎chociaż‎ ‎czupryna‎ ‎moja
była‎ ‎wówczas‎ ‎także‎ ‎„poivre‎ ‎et‎ ‎sel”,‎ ‎kiedy patrzyłem‎ ‎w‎ ‎duże,‎ ‎głębokie,‎ ‎rozumne‎ ‎oczy
„Starego‎ ‎Doktora”,‎ ‎doznawałem,‎ ‎przedziw nie‎ ‎wzruszającego‎ ‎wrażenia,‎ ‎że‎ ‎patrzę
w‎ ‎oczy‎ ‎mego‎ ‎Ojca. Bo‎ ‎istotnie‎ ‎coś‎ ‎ojcowskiego‎ ‎było‎ ‎w‎ ‎słowach‎ ‎i‎ ‎tonie‎ ‎głosu‎ ‎„Starego‎ ‎Doktora”,‎ ‎bez
względu‎ ‎na‎ ‎to‎ ‎z‎ ‎kim‎ ‎rozmawiał.‎ ‎Coś z‎ ‎ojcowskiej‎ ‎troskliwości‎ ‎i‎ ‎nawet‎ ‎ojcowskiego‎ ‎niepokoju.‎ ‎Kiedy‎ ‎mówił‎ ‎do‎ ‎dzieci, mówił‎ ‎do‎ ‎nich‎ ‎trochę,‎ ‎jakby‎ ‎do‎ ‎dorosłych, i‎ ‎nigdy‎ ‎nie‎ ‎ośmielał‎ ‎się‎ ‎lekceważyć‎ ‎ich
drobnych‎ ‎(a‎ ‎może‎ ‎właśnie‎ ‎bardzo‎ ‎wielkich i‎ ‎bardzo‎ ‎ważnych?)‎ ‎trosk‎ ‎i‎ ‎kłopotów.
A‎ ‎kiedy‎ ‎rozmawiał‎ ‎z‎ ‎dorosłymi,‎ ‎mówił‎ ‎do nich‎ ‎trochę,‎ ‎jakby‎ ‎do‎ ‎dzieci.

Opis mieszkania Korczaka.
Jan Piotrowski wspomina w książce "Ojciec cudzych dzieci" (1946):
"Kiedy po upływie paru tygodni objawiłem chęć odwiedzenia go w jego „tusculum”, celem przeprowadzenia wywiadu dla „Anteny”, nastroszył się zrazu dość nieufnie. Że niby poco, dlaczego, że to przecież dla nikogo nie ciekawe. Z trudem dał się ubłagać — i oto pewnego dnia znalazłem się w niewielkim pokoiku przy ul. Złotej, który zajmował jako sublokator. Skromny to był, a nawet, prawdę powiedziawszy, zupełnie ubogi pokoik. Jakaś wysłużona szafa, proste żelazne łóżko pod ścianą, nakryty arkuszami szarego papieru stolik, parę starych „wiedeńskich” krzesełek, ściany nagie, bez obrazów, upstrzone szablonowymi desenikami. Pokoik ten przypominał typową „stancję” uczniowską z przed lat kilkudziesięciu. W żadnym zaś wypadku nie mógł być „siedzibą”, w której mieszka się i żyje, ale już raczej „kątem” przejściowym, miejscem czasowych, krótkich spoczynków człowieka o życiu rozstrzelonym na zewnątrz tego pokoju — lub może właśnie tak doskonale skoncentrowanym wewnętrznie, że nie mieściły się w nim już zainteresowania tego rodzaju, jak wygoda i estetyka życia zewnętrznego. Pokój abnegata? 0, nie, z pewnością. Więc anachorety? Także nie. A może po prostu — pokój starego kawalera?".
Jan Piotrowski opisuje samego Korczaka w książce "Ojciec cudzych dzieci".

Opis głosu Korczaka

Jak‎ ‎już‎ ‎wspomniałem,‎ ‎szeroka‎ ‎popularność‎ ‎Janusza‎ ‎Korczaka‎ ‎rozpoczęła‎ ‎się w‎ ‎Polsce‎ ‎od‎ ‎chwili,‎ ‎
w‎ ‎której‎ ‎jako‎ ‎„Stary Doktór”‎ ‎przemówił‎ ‎do‎ ‎paru‎ ‎milionów‎ polskich‎ ‎radiosłuchaczy.‎ ‎Śmiało‎ ‎można‎ ‎powiedzieć,‎ ‎że‎ ‎zdobył‎ ‎ich‎ ‎sobie‎ ‎szturmem.‎ Już‎ ‎po kilku‎ ‎pierwszych‎ ‎audycjach‎ ‎z‎ ‎zapartym‎ ‎oddechem‎ ‎słuchała‎ ‎go‎ ‎dosłownie‎ ‎cała‎ ‎Polska. Chociaż‎ ‎to‎ ‎co‎ ‎mówił,‎ ‎a‎ ‎zwłaszcza‎ ‎jak‎ ‎mówił, zrywało‎ ‎ze‎ ‎wszystkimi‎ ‎ustalonymi‎ ‎pojęciami‎ o‎ ‎stylu‎ ‎i‎ ‎sposobie‎ ‎przemawiania‎ ‎przed mikrofonem.

„Komuś‎ ‎nieuważnemu,‎ ‎ ‎niecierpliwemu —‎ ‎pisał‎ ‎o‎ ‎tym‎ ‎Jan‎ ‎Ulatowski‎ ‎—‎ ‎który pierwszy‎ ‎raz‎ ‎złapał‎ ‎falę‎ ‎warsza‎ws‎ką‎ ‎ze .Starym‎ ‎Doktorem”,‎ ‎zdarzyło‎ ‎się‎ ‎po‎ ‎kilku zdaniach‎ ‎dopaść‎ ‎telefonu‎ ‎i‎ ‎zaalarmować rozgłośnię,‎ ‎że‎ ‎prelegent‎ ‎jest...‎ ‎pijany.‎ ‎ Tak bardzo‎ ‎odbiega‎ ‎styl‎ ‎„Starego‎ ‎Doktora”‎ ‎od tego,‎ ‎do‎ ‎czegośmy‎ ‎w‎ ‎radio‎ ‎przywykli.‎ „Stary Doktór”‎ ‎nie‎ ‎deklamuje‎ ‎i‎ ‎nie‎ ‎śpieszy‎ ‎się. ..Stary‎ ‎Doktór”‎ ‎nie‎ ‎pokrywa‎ ‎frazeologią‎ ‎
ani swoich‎ ‎intencji,‎ ‎ani‎ ‎pustki‎ ‎wewnętrznej.

„Stary‎ ‎Doktór”‎ ‎nie‎ ‎sili‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎dowcip:‎ ‎musi przyjść‎ ‎sam.‎ ‎„Stary‎ ‎Doktór”‎ ‎mówi‎ ‎do‎ ‎dzieci,‎ ‎a‎ ‎niema‎ ‎
w‎ ‎sobie‎ ‎nic‎ ‎z‎ ‎guwernantki. Dzieciom,‎ ‎o‎ ‎których‎ ‎mówi,‎ ‎nie‎ ‎daje‎ ‎imion. Brak‎ ‎mu‎ ‎drażniących‎ ‎arierpansów‎ ‎sadystycznych,‎ ‎jakie‎ ‎zdarzają‎ ‎się‎ ‎subtelniejszemu‎ ‎uchu‎ ‎wyłowić‎ ‎nawet‎ ‎w‎ ‎najsłodszych głosikach‎ ‎pań‎ ‎z‎ ‎audycji‎ ‎dziecięcych.‎ ‎Niema też‎ ‎czułostkowości,‎ ‎a‎ ‎co‎ ‎najważniejsze, dziecko‎ ‎nie‎ ‎bawi‎ ‎go!‎ ‎
Dziecko‎ ‎jest‎ ‎dla‎ ‎„Starego‎ ‎Doktora”‎ ‎kandydatem‎ ‎na‎ ‎dorosłego człowieka,‎ ‎a‎ ‎więc‎ ‎kimś,‎ ‎z‎ ‎kim‎ ‎już‎ ‎dziś‎ ‎
można‎ ‎przestawać‎ ‎na‎ ‎zasadach‎ ‎obowiązujących w‎ ‎życiu,‎ ‎które‎ ‎jest‎ ‎wielką‎ ‎grą‎ ‎o‎ ‎honor i‎ ‎niczym‎ ‎więcej.‎
 
‎„Stary‎ ‎Doktór”‎ ‎ma‎ ‎wspaniały‎ ‎i‎ ‎mądry‎ ‎krytycyzm‎ ‎i‎ ‎kontroluje‎ ‎nietylko‎ ‎bliźnich,‎ ‎ale‎ ‎i‎ ‎samego‎ ‎siebie,‎ nie‎ ‎ufa sobie‎ ‎bardziej,‎ ‎niż‎ ‎innym.‎ ‎A‎ ‎wreszcie‎ ‎„Stary‎ ‎Doktór”‎ ‎wie,‎ ‎że‎ ‎łączyć‎ ‎może‎ ‎człowieka ze‎ ‎światem‎ ‎tylko‎ ‎miłość.‎ ‎Więc‎ ‎nie‎ ‎odważa się‎ ‎na‎ ‎żaden‎ ‎sąd,‎ ‎póki‎ ‎nie‎ ‎jest‎ ‎pewny,‎ ‎że jego‎ ‎serce‎ ‎rozprawiło‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎przedmiotem, o‎ ‎którym‎ ‎chce‎ ‎mówić.‎ ‎„Stary‎ ‎Doktór”‎ ‎jest największym‎ ‎na‎ ‎polskich‎ ‎falach‎  ‎humanitarystą‎ ‎i‎ ‎intelektualistą.‎ ‎Każda‎ ‎audycja‎ ‎„Starego‎ ‎Doktora”‎ ‎pozostawia‎ ‎w‎ ‎duszach‎ ‎słuchaczy‎ ‎pogodę‎ ‎i‎ ‎uroczysty‎ ‎spokój‎ ‎tej‎ ‎chwili po‎ ‎zachodzie‎ ‎słońca,‎ ‎gdy‎ ‎sobie‎ ‎uprzytomnimy,‎ ‎że‎ ‎jutro‎ ‎też‎ ‎będzie‎ ‎dzień.‎ ‎A‎ ‎wreszcie styl‎ ‎„Starego‎ ‎Doktora”:‎ ‎obrazowy,‎ ‎mimo,‎ ‎że‎ ‎pozbawiony‎ ‎zupełnie‎ ‎sugestywnych‎ ‎słów, odsłaniający‎ ‎rzeczy‎ ‎skomplikowane,‎ ‎a‎ ‎niesłychanie‎ ‎prosty,‎ ‎prawie‎ ‎ubogi,‎ ‎daleki‎ ‎od retoryki.‎ 
‎Słowa‎ ‎„Starego‎ ‎Doktora”‎ ‎niosą rz‎ecz,‎ ‎podnoszą‎ ‎ją,‎ ‎odsłaniają,‎ ‎obnażają, ale‎ ‎co‎ ‎to‎ ‎musi‎ ‎być‎ ‎za‎ ‎rzecz,‎ ‎której‎ ‎nie‎ ‎po trzeba‎ ‎słowami‎ ‎przystrajać,‎ ‎okrywać,‎ ‎osłaniać!”

Niech‎ ‎mi‎ ‎wolno‎ ‎będzie‎ ‎też‎ ‎przytoczyć moją‎ ‎własną‎ ‎opinię,‎ ‎wypowiedzianą‎ ‎na‎ ‎łaniach‎ ‎„Anteny”‎ ‎po‎ ‎kilku‎ ‎pierwszych‎ ‎audycjach‎ ‎„Starego‎ ‎Doktora”:
„Wychodzą‎ ‎z‎ ‎głośnika‎ ‎jego‎ ‎słowa,‎ ‎przedzielone‎ ‎krótkimi‎ ‎przerwami,‎ ‎jakby‎ ‎mówiący‎ ‎przed‎ ‎każdym‎ ‎z‎ ‎nich‎ ‎się‎ ‎namyślał, zastanawiał,‎ ‎jakbby‎ ‎pilnie‎ ‎przebierał‎ ‎w‎ ‎gąszczu‎ ‎tysięcy‎ ‎słów,‎ ‎wyłuskując‎ ‎z‎ ‎niego‎ ‎najtrafniejsze,‎ ‎a‎ ‎zarazem‎ ‎najprostsze.‎ ‎Jedno‎ ‎po drugim‎ ‎stają‎ ‎te‎ ‎słowa‎ ‎przed‎ ‎tobą,‎ ‎a‎ ‎zrazu‎ ‎każde‎ ‎wydaje‎ ‎ci‎ ‎się‎ ‎odbite‎ ‎od‎ ‎innych,‎ ‎wyłączne, samotne.‎ ‎Aż‎ ‎nagle,‎ ‎gdy‎ ‎zbiorą‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎trójkę, czwórkę‎ ‎lub‎ ‎piątkę‎ ‎(rzadko‎ ‎kiedy‎ ‎w‎ ‎większej‎ liczbie),‎ ‎patrzysz‎ ‎zdumiony:‎ ‎oto‎ ‎jedno drugie‎ ‎podpiera,‎ ‎jedno‎ ‎drugie‎ ‎wyjaśnia albo‎ ‎uzupełnia‎ ‎—‎ ‎a‎ ‎wszystkie‎ ‎razem‎ ‎tworzą‎ ‎zwartą‎ ‎myśl,‎ ‎pulsują‎ ‎uczuciem,‎ ‎płoną prawdą‎ ‎wewnętrzną‎ ‎i‎ ‎najgłębszym,‎ ‎nieomylnym‎ ‎przekonaniem.‎ ‎Po‎ ‎słowie‎ ‎nieśmiałym, jak‎ ‎krok‎ ‎niewidomego,‎ ‎nadąża‎ ‎słowo‎ ‎bardziej‎ ‎odważne,‎ ‎a‎ ‎po‎ ‎nim‎ ‎już‎ ‎zupełnie‎ ‎zdecydowane‎ ‎—‎ ‎może‎ ‎dla‎ ‎tego‎ ‎dopiero‎ ‎teraz wymówione,‎ ‎chociaż‎ ‎mówiącemu‎ ‎od‎ ‎początku‎ ‎znane,‎ ‎że‎ ‎raptownie‎ ‎ciśnięte‎ ‎mogłoby‎ ‎urazić,‎ ‎a‎ ‎może‎ ‎nawet‎ ‎przestraszyć.

„Słowa‎ ‎dobre,‎ ‎życzliwe,‎ ‎przychylne,‎ ‎ojcowskie‎ ‎—‎ ‎słowa‎ ‎bystre,‎ ‎trafne,‎ ‎głęboko we‎ ‎własnej‎ ‎samotności‎ ‎przemyślane‎ ‎— słowa‎ ‎wskazujące,‎ ‎otwierające,‎ ‎przypominające,‎ ‎nawołujące‎ ‎—‎ ‎słowa,‎ ‎które‎ ‎pomagają rozplątać‎ ‎chaos‎ ‎wewnętrzny,‎ ‎które‎ ‎są‎ ‎jak płomyk‎ ‎latarni‎ ‎w‎ ‎ciemności.‎ ‎Słowa‎ ‎ostrzegawcze,‎ ‎naglące,‎ ‎napominające,‎ ‎ale‎ ‎nigdy nie‎ ‎karcące,‎ ‎nigdy‎ ‎nie‎ ‎potępiające,‎ ‎nigdy ostre‎ ‎i‎ ‎zbyteczne.‎ ‎Zawsze‎ ‎przedziwnie‎ ‎ludzkie,‎ ‎przekonywujące.‎ ‎Niczego‎ ‎nam,‎ ‎mądrą sokratesową‎ ‎metodą,‎ ‎przemawiający‎ ‎nie‎ ‎narzuca.‎ ‎Tylko‎ ‎dopomaga,‎ ‎abyśmy‎ ‎sami z‎ ‎własnych‎ ‎piersi‎ ‎wyjęli‎ ‎czysty‎ ‎kryształ zrozumienia.

"Laurka od Piotrowskiego"!
Od‎ ‎dnia,‎ ‎w‎ ‎którym‎ ‎„Stary‎ ‎Doktór”‎ ‎zaczął‎ ‎rozmawiać‎ ‎z‎ ‎radiosłuchaczami,‎ ‎zaprowadziłem‎ ‎w‎ ‎swym‎ ‎domu‎ ‎specjalny‎ ‎regulamin.‎ ‎Już‎ ‎na‎ ‎kilka‎ ‎minut‎ ‎przed‎ ‎jego‎ ‎audycją drzwi‎ ‎wejściowe‎ ‎przestawały‎ ‎istnieć.‎ ‎Jeżeli odzywał‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎przedpokoju‎ ‎telefon,‎ ‎odpowiadano,‎ ‎że‎ ‎wyszedłem,‎ ‎i‎ ‎że‎ ‎wrócę‎ ‎za‎ ‎pół godziny.‎ ‎Nawet‎ ‎w‎ ‎pokoju,‎ ‎przyległym‎ ‎do mego‎ ‎gabinetu,‎ ‎domownicy‎ ‎stąpali‎ ‎na‎ ‎palcach‎ ‎i‎ ‎porozumiewali‎ ‎się‎ ‎szeptem...
Nie‎ ‎byłem‎ ‎zresztą‎ ‎wyjątkiem.‎ ‎Z‎ ‎każdym dniem‎ ‎rosła‎ ‎liczba‎ ‎wiernych‎ ‎przyjaciół‎ ‎radiowych‎ ‎„Starego‎ ‎Doktora”,‎ ‎dla‎ ‎których słuchanie‎ ‎jego‎ ‎audycji‎ ‎stało‎ ‎się‎ ‎czymś‎ ‎tak nieodzownym,‎ ‎jak‎ ‎oddychanie.‎ ‎I‎ ‎w‎ ‎tym było‎ ‎jego‎ ‎podwójne‎ ‎zwycięstwo,‎ ‎że‎ ‎mówił do‎ ‎dzieci,‎ ‎a‎ ‎słuchali‎ ‎go‎ ‎przede‎ ‎wszystkim dorośli,‎ ‎jakby‎ ‎poddając‎ ‎się‎ ‎jego‎ ‎ojcowskie mu‎ ‎autorytetowi.

Tuesday, January 16, 2024

Dzień 101 - Rodzice Benny Gantz - Bring Them Home.

Patrząc na to zdjęcie dokładnie zwróciły moja uwagę cztery osoby których sylwetki powiększyłem. Po prawej stronie zdjęcia odbywa się golenie. Mimo że to prawie dwa lata po wyzwoleniu obozów "fryzjer" jest piekielnie chudy. Po lewej stronie para która jest ubrana w pasiaki z obozu koncentracyjnego.
Rodzice Benny Gantz byli na tym statku.

Styczeń i Luty 1947 to okres w którym statek imigrantów, S/S Ulua wiózł do Eretz Israel szczątki narodu żydowskiego, tych którzy przeżyli Zagładę.

Rejs zaczął się w Szwecji gdzie na statek wsiadło 650 osób. Następna grupa, 684 osoby, dołączyła się we Włoszech. Statek dotarł do Haify ale (prawie) wszystkich, również sieroty z Salvino, Brytyjczycy uwięzili w obozie na Cyprze.

Patrząc na to zdjęcie dokładnie zwróciły moja uwagę cztery osoby których sylwetki powiększyłem. Po prawej stronie zdjęcia odbywa się golenie. Mimo że to prawie dwa lata po wyzwoleniu obozów "fryzjer" jest piekielnie chudy. Po lewej stronie para która jest ubrana w pasiaki z obozu koncentracyjnego.
Rodzice Benny Gantz byli na tym statku.

Monday, January 15, 2024

S/S Ulua - S/S Chaim Arlosoroff - A painful description of the photos taken onboard before arrival to Haifa - February 1947.



S/S Ulua - S/S Chaim Arlosoroff - A painful description of the photos taken onboard before arrival to Haifa - February 1947. The photo is taken on the way from Italy to Eretz Israel.


On S/S Ulua there were about 70 kids from Selvino with their counselor Yeshayahu Flamholz who was just 2-3 years older than the oldest boys. Children bordered Ulua at night when Ulua anchored close to the beach at Metaponto, Italy. Some of them came from Orphanages in Poland and from DP camps in Europe.


On S/S Ulua there were about 70 kids from Selvino with their counselor Yeshayahu Flamholz who was just 2-3 years older than the oldest boys. Children bordered Ulua at night when Ulua anchored close to the beach at Metaponto, Italy. Here are their Entry cards to Eretz Israel after they were released from the British camps in Cyprus. Rachel Bernstein was previously imprisoned in Ravensbrück.


There were about 70 kids from Selvino with their counselor Yeshayahu Flamholz who was just 2-3 years older than the oldest boys. 

On January 24th, 1947, the ship S/S Ulua left Trelleborg port in Sweden with 644 Maapilim, mostly women (500). Writing Maapilim as the group name of passengers I mean that the final country for its travel was Eretz Israel.


However, when at Mediteranian the Hagana crew on Ulua got a radio message to pick up an additional 684 immigrants (75% men) at the bay, not port in the Italian city Metaponto.

The Ulua ship left the bay of Metaponto early on February 21st. Now, there were a total of 1 328 Holocaust survivors onboard. Too many for Ulua. To diminish the cargo, all the language and the unnecessary staff were immediately thrown into the water.

This action of throwing personal belongings into the water was remembered by Chana Bressler. When we talked about her memories from her time in Sweden I also asked her if she had some of her own photos from that time. At this point, she told me that she had to discharge all her belongings at the Bay of Metaponto.

To fool the British again, S/S Ulua sailed from the beach Terento to the Turkish coast through the North of Rhodes to Port Said in Egypt and first from there north along the coast at Gaza and Ashkelon to avoid the British warships patrolling close to the ports of Jaffa and Haifa. However, the British reconnaissance aircraft spotted S/S Ulua on February 27th, about 60 km from Port Said, Egypt. Five destroyers joined it, and the Haim Arlosoroff continued sailing towards the Gulf of Haifa. The crew of Ulua, now renamed to Haim Arlosoroff managed to fool the destroyers and crash the ship on the rocks of Bet Galim, near Haifa. Unfortunately, this last event occurred opposite a British military base and Casino there. Almost all passengers were imprisoned by the British and transferred on British Navy prison ships to the detention camps in Cyprus.

Ester Wasserman from Lodz, Poland lived in Selvino for about eight months.
The end of the war found her in Lodz, Poland. The Zionist movement, Aliyat Hanoar (Youth Aliyah), arranged for orphans from all over Europe to travel to Selvino, a small town in northern Italy about half an hour from Bergamo. It was a long trip, she remembers, in a truck over the mountains. There, more than 800 orphans lived in a compound called Sciesopoli, and then it came time to leave for Mandatory Palestine. At that time, in 1947, it was under the control of the British Mandate, which prevented many Jews from entering the country.
Ester was 16, and she remembers that she and the others traveled the length of Italy to reach the southern port of Metaponto. There, they boarded a ship called the Haim Arlosoroff, which originated in Sweden and had already taken on 684 Holocaust survivors, including many young women who had survived the camps. One of those women named Malka, a survivor of Bergen-Belsen, would later give birth to Benny Gantz, who currently serves as Israel’s alternate prime minister and defense minister.
There were a total of 1,384 immigrants on board. The captain of the ship was the famed Aryeh “Lova” Eliav, and Ester remembers the journey as being difficult.
“We slept on the deck and whenever we heard a noise we had to lay down and cover ourselves so the British wouldn’t discover us,” she says.


Itzhak Klein, one of the Selvino children, recalls the journey to Eretz Israel:
The goal – immigration to Eretz Israel. Establishing a kibbutz, building the country… At the end of the day, we are living the dream… They brought us here to the seashore, a “Ma’apilim” ship was supposed to pick us up there, and then I suppose the whole business was discovered by the British and they took us from there… to Metaponto, next to Bari. There were many Holocaust survivors there who wanted to go to Israel…We were about 70 kids from Selvino with our counselor Yeshayahu Flamholz who was older than the oldest boys by 2-3 years… Some time later the Haim Arlozorov ship arrived. At night they loaded the immigrants on board and once again we stayed below… Luba Eliav was the ship's officer and he decided to bring us up on deck. We boarded when the ship had almost cast off… The journey was very hard. There was terrible crowding… In the end, we didn't make it to Eretz Israel; we were taken to [the British detention camps in] Cyprus.


Selvino youth, formerly on S/S Ulua - Chaim Arlosoroff returns to Eretz Israel from the camps in Cyprus. Rachel Bernstein was previously imprisoned in Ravensbrück.



In most camps, prisoners were stripped of their own civilian clothing and forced to wear a uniform. Typically, this uniform was patterned with blue stripes, although this wasn’t always the case.

Men were given a cap, trousers, and jacket to wear. Women wore a dress or skirt with a jacket and kerchief for their heads. Some uniforms, especially those of higher-ranking prisoners such as Kapos had pockets, which were extremely useful for concealing extra rations or having useful luxuries such as spoons or cutlery. Some prisoners also secretly sewed pockets into their uniforms.

The uniforms usually had each prisoner’s number stitched onto front left-hand side of the uniform, as well as a triangle to show the category of prisoner to which they had been classified.


“Jewish Sciesopoli Memorial Museum – Children’s home of Selvino“