J.K. stwierdza u dzieci "głód strawy duchowej": zaaplikowana bajka o kocie w butach wywołała niekończące się prośby o jeszcze. Dzieci szkolne pozbawione zastrzelonej nauczycielki, Rundowej, są zaniedbane i zdziesiątkowane przez tyfus, o ile wychodzą z niego w szpitalu, to przynoszą świerzb, grzybicę - niektóre są w ostatnim stadium wyniszczenia. J.K. aktualizuje preliminarz gotówkowy na wydatki bieżące Gł. Domu Schronienia /z 7-10-40/: same dane liczbowe. Interesujące porównanie: "Apetyty" i rzeczywiste wydatki. Np. powinno się wydać na dzieci 240 000 zł, wydaje się 550. Miesięczna cena opalania gazem - zł 500. Oświetlenie: zamiast 3000 złotych wydaje się 200 itp.
J.K. przenosi łóżko, pościel i neseser do swojego pomieszczenia na Dzielnej. O 21.00 obchodzi sypialnie: nie ma termometrów, jest tak zimno, że chodzi ubrany w dwa swetry i palto. Zadziwia go, że dzieci wstają i wychodzą za potrzebą: w ich stanie nie dziwiłby się gdyby wszystkie - a nie tylko część - załatwiały się pod siebie. W sprawozdaniu o pracy Domu jego władze ukryły masową biegunkę podopiecznych przed członkami Rady Żydowskiej. J.K. sporządza listę personelu, zatrudnionego w Głównym Domu Schronienia. Opinia ogółu /głosowanie 15 osób różnych nastawień. również zwalczających się wzajemnie/ wydobywa spośród nich grupę "szkodników" i "pracowników wartościowych". Pierwszych jest 14, drugich 19.
J.K. sporządza notatki o początkach swej pracy w Głównym Domu Schronienia. Wysłał pięć jednakowych listów do władz Rady Żydowskiej, informując, że dzieci w sierocińcu przy Dzielnej 39 przebywają w nieogrzewanym lokalu /jest zima/, nie mają butów ani ciepłych ubrań, zupę obiadową otrzymują w nieregularnych porach, w 200 gramowych kubkach. Nazywa go rzeźnią dzieci, mordownią. Odpowiedział jedynie Adam Czerniaków: "Jestem dumny, że tak do mnie pisać można". Korczak został powołany przez niego do współpracy na terenie G.D.S. 9-02-42 r. J.K. stwierdza, że inwentarzem w Głównym Domu Schronienia z powodu niedbalstwa, niechlujstwa i kradzieży gospodarzono tak źle, że nowe inwestycje poprawiłyby stan jedynie na krótko: do źle prowadzonego magazynu niczego nowego wprowadzać nie należy. Mimo obietnic personel nie otrzymał wynagrodzeń za styczeń i luty, co komplikuje sprawę poprawy funkcjonowania placówki. Jeszcze przed końcem marca Korczak chce sporządzić listy osób, z którymi warto nadal współpracować i takich, które należy zdegradować, umieścić gdzie indziej /"w kryminale?"/.
J.K. tak jak dzieci z Domu Sierot, sobotę stara się spędzić w domu: dla niego jest to sierociniec przy Śliskiej. Gmina zgodnie z jego życzeniem przejęła internat przy Dzielnej, usunęła komisarza, zdobyła tłuszcz dla dzieci. W Gł. Domu Schronienia szaleje epidemia: wśród młodszych śmiertelność stuprocentowa, wśród starszych wysoka. Panuje świerzb, chorzy mają odleżyny, wszyscy niedojadają, są w stanie apatii.
J.K. planuje ustanowienie trzech posiłków, czwartego dodatkowego - by przerwa nocna nie trwała 16 godzin. Dzieci po troje, po czworo całymi dobami leżą w łóżkach, ogrzewając się wzajemnie.
J.K. przewiduje nie zmniejszenie liczby zgonów, ale zmianę ich charakteru: nie do utrzymania przy życiu są niemowlęta i dzieci szkolne o wadze poniżej 15-20 kilo. Tylko tran może im pomóc przetrwać krytyczne chwile.
J.K. w drugiej dekadzie pracy w sierocińcu przy Dzielnej stwierdza, że w bramie należałoby umieścić kryształowego charakteru policjanta dla kontrolowania wszystkiego, co wnosi się i wynosi. Chce zakazać przyjmowanie matek z noworodkami /dziecko umiera, a matka zostaje/, dzieci w dobrej kondycji, których sprytne rodziny chcą się pozbyć.
J.K. zaprasza na odczyt, którego tematem będzie obrona sierocińca przy Dzielnej 39 "niesłusznie nazywanego rzeźnią dzieci i inkwizycją". Zaznacza, że nie będą zbierane datki. Chce oddać sprawiedliwość załodze, która nie opuściła tonącego okrętu". Trzy dni po wysłaniu listów Korczak zostaje wezwany do Wydziału Opieki Rady Żydowskiej w sprawie Głównego Domu Schronienia: dr Mayzner , dyrektor G.D.S. postuluje na nim, by nikogo nie oskarżać /"nie kopie się leżącego"/, Dom zamknąć, dzieci rozesłać - bo sytuacja katastrofalna, zaczynają umierać dzieci szkolne /te mniejsze i słabsze giną najpierwsze/. Wniosek zostaje jednogłośnie odrzucony.
J.K. odczytuje swoje podanie o pracę w G. D. S. Oferta zostaje przyjęta, A.Czerniaków wydaje też polecenie przejęcia Domu przez Gminę. W dzień po naradzie w Judenracie J.K. po raz pierwszy ogląda nowe miejsce pracy, Główny Dom Schronienia. Stwierdza, że na gwałt zakład doprowadzany jest do porządku: wietrzą, szorują, strzygą dzieci, w piecach napalone, w kuchni gotuje się zupa. Oprowadzający go skarży się na nędzny budżet, kradzieże, braki. Korczak spotyka chłopca, którego znał wcześniej jako energicznego dziesięciolatka, ulubieńca szpitala, w którym się znalazł: po dwóch latach od spotkania jest to ospały, schorowany starzec. Na przykładzie innych wychowanków J.K. jasno widzi, że Dom w szybkim czasie wykańcza dzieci nawet starsze i wcześniej dobrze odżywione.
J.K. planuje szczegółową reorganizację pracy Domu: przywrócenie elektryczności, całodobowy dyżur lekarski, usunięcie lekarki i starszej pielęgniarki z dwupokojowego mieszkania, potrzebnego dla dzieci do pokoju lekarskiego, sporządzanie codziennych /a nie raz na miesiąc/ raportów: temperatura w salach, godziny posiłków, liczba dzieci chorych, liczba dzieci zmarłych w ciągu doby. Zamierza szczegółowo skontrolować magazyny. Rozpaczliwie czeka na obiecane 100 litrów tranu: szansy na podtrzymanie życia chorych dzieci.
J.K. planuje walkę z właścicielem pralni "Hanka", która jest nieczynna i zamieszkiwana przez niego, a który nie dopełnił zobowiązań wobec Domu /Korczak miał wielki problem z praniem bielizny - prał ją ręcznie cały personel, pomagały dzieci, ale potrzebował pralni. Usługę świadczył mu później Zaprzyjaźniony Józef Góra, palacz w pralni "Opus". Korczak sam dźwigał bieliznę do pracza/.
J.K. wspomina, jak w Domu Sierot przy Krochmalnej 92 po wybuchu wojny zarządził mobilizację personelu, ogłosił stan wojenny, dezerterom zagroził "śmiercią moralną", a każde zebranie nabrało charakteru wojskowej odprawy: uważa, że to ocaliło Dom przed rozsypką. Młodzież i dzieci otrzymali szarże, był wspólny kocioł i surowa dyscyplina. W Głównym Domu Schronienia jest zupełnie inaczej: "stugłowy personel, z rodzinami kilka setek", wymierające dzieci, piwnice i magazyny puste, 800 kilo gnijących resztek bielizny i odzieży. W tej sytuacji dyr. Mayzner stawia oficjalny wniosek o zamknięciu zakładu, lekarz Kirszbaum jedzie leczyć nerwy do Otwocka, pielęgniarka zajmuje się jedynie dzieleniem dzieci według ich stanu na ciężkie, cięższe, w agonii i zmarłe. Korczak w tej sytuacji swój pobyt w więzieniu po sąsiedzku, przy Dzielnej, wspomina z rozrzewnieniem. J.K. w nowym miejscu pracy w ciągu 10 dni wydaje jeden tylko zakaz: zabrania dzieciom wynoszenia nocnych nieczystości. Robi to sam, tak jak było w Domu Sierot /"Wstaję w nocy dwukrotnie, wylewam 10 kubłów dużych". Personel Domu określa jako "sutenerów historii" i "białe niewolnice", "zaczadzeni, półprzytomni, nie rozumują, nie widzą". W książce "ruchu dzieci"
J.K. odkrywa, że ruch jest jednokierunkowy: większość kilkuletnich dzieci nie przeżywa W Głównym Domu Schronienia nawet miesiąca. Ile się przyjmuje - tyle wkrótce umiera. Z zachowanych przy życiu wszystkie mają niedowagę: pięcioletnie dziecko na Dzielnej waży tyle, ilepowinno ważyć roczne.
J.K. zwraca się do mec. Wielikowskiego, przewodniczącego Żydowskiego Komitetu Opiekuńczego Miejskiego, z prośbą o wskazanie osoby, która pomogłaby rozwiązać poważne trudności, z jakimi walczy pracując w Głównym Domu Schronienia przy Dzielnej. Nie dostał stanowiska wychowawcy, o które się ubiegał - mianowano go obserwatorem, kontrolerem, komisarzem, mężem zaufania. Zaprotestował przy nazwie "kurator". Wylicza braki: nie ma światła, węgiel wydzielany w porcjach na jeden dzień, brak pościeli, odzieży, bielizny /Dom przerabia na pieluchy kurtynę, na koce sukno ze stołów, flagi na bluzeczki/. "Nikt ze szkodników nie został usunięty - nawet dr. Mayzner", nikt z personelu nie dostał etatu.
J.K. nie wie, do kogo się zwrócić.
J.K. od miesiąca pracuje w Głównym Domu Schronienia przy Dzielnej 39. Na podstawie obserwacji codziennych, pod hasłem "Nie targać nerwów" /przechodniom, młodzieży ze służb porządkowych, wychowawcom, lekarzom, pracownikom społecznym/ pisze projekt zorganizowania oddziału dla beznadziejnie chorych i konających dzieci ulicy. Ulice pełne są żebrzących dzieci, które młodzi porządkowi usiłują umieścić w zakładzie opieki - przeważnie bez skutku, z braku miejsc. Starcze szkielety - dzieci chore i żebrzące konają na chodnikach.
J.K. proponuje wydzielenie w jednym budynku szpitalnym sześciu izb /kostnica - dla zmarłych, "sortownia topielców": kogo jeszcze można ratować, komu tylko łagodzić cierpienia; kwarantanna, oddział najciężej chorych, punkt ewakuacyjny /w nim zakłady opieki zgłaszałyby wolne miejsca/. Sam na ochotnika zgłasza się na ordynatora oddziału dla konających dzieci.
J.K. planuje pracę na 13-14 lutego: poprosi listownie księdza z pobliskiej parafii o udział w zebraniu z niesumiennym personelem, a żonę piekarza o białą mąkę, sucharki lub biały chleb dla dzieci z biegunką. Postara się zwarzyć, zmierzyć i dokonać przeglądu stanu skóry każdego z dzieci. Zawiesi termometry w sypialniach /dla dzieci zdrowych i jako tako żywionych minimalna temperatura zdaniem
J.K. wynosi 13 stopni/. Dokona przeglądu dokumentów, kanalizacji, wentylacji, spotka się z personelem.
W Izbie Przyjęć spróbuje wyłowić zbierane z ulicy dzieci w agonii. Zdobędzie krew, aby wzbogacać podawaną dzieciom kaszę.
J.K. pierwszej nocy na Dzielnej nie może spać: pościel jest przemarznięta. Rano przygląda się porannej toalecie dzieci, która kojarzy u się z manikiurem robionym skazańcowi. Zamiast wykonania założonego planu, musiał odwiedzić Urząd Zdrowia, aby powstrzymać Kolumnę Sanitarną, która w kilkanaście osób przybyła dezynfekować Dom. Obiecano mu złagodzenie zabiegów i węgiel ze Składnicy Sanitarnej. W papierach
J.K. odkrywa niezapłacony rachunek: w styczniu wypalono elektryczności za 1000 zł /pani Doktór i starsza pielęgniarka ogrzewały mieszkanie piecykami elektrycznymi, gotowano na elektryczności, palono światło/. Elektryczność Domowi odcięto.
W Głównym Domu Schronienia pisze Korczak, jest zupełnie inaczej: "stugłowy personel, z rodzinami kilka setek", wymierające dzieci, piwnice i magazyny puste, 800 kilo gnijących resztek bielizny i odzieży. W tej sytuacji dyr. Mayzner stawia oficjalny wniosek o zamknięciu zakładu, lekarz Kirszbaum jedzie leczyć nerwy do Otwocka, pielęgniarka zajmuje się jedynie dzieleniem dzieci według ich stanu na ciężkie, cięższe, w agonii i zmarłe. Korczak w tej sytuacji swój pobyt w więzieniu po sąsiedzku, na Pawiaku przy Dzielnej 24/26, wspomina z rozrzewnieniem.
Kościół pw. św. Augustyna przy ul. Nowolipki 48/50 wśród gruzów getta. Ujęcie ze skrzyżowania ul. Karmelickiej i Nowolipki w kierunku zachodnim. Na pierwszym planie, po lewej resztki budynku Karmelicka 17. Na prawo od kościoła, na drugim planie to ul. Dzielna, tu był przed wojna, pod nr 39, Zakład im. św. Stanisława Kostki. Tu przez od lutego 1942 r pracował Janusz Korczak podczas okresu getta kiedy w budynku mieścił się Główny Dom Schronienia. Z Pamiętnika Korczaka: JK planuje pracę na 13-14 lutego: poprosi listownie księdza z pobliskiej parafii o udział w zebraniu z niesumiennym personelem, a żonę piekarza o białą mąkę, sucharki lub biały chleb dla dzieci z biegunką. Eugeniusz Haneman, Warszawa. Dokumentacja zniszczeń.
Warszawa, 1945. Getto warszawskie, ulica Gęsia, róg ulicy Okopowej. Widok z wieży kościoła św. Augustyna przy Nowolipkach na teren getta między ul. Smoczą a Okopową (w kierunku północno-zachodnim). Na pierwszym planie ruiny przy ulicy Pawiej, dalej zachodnia część obozu koncentracyjnego Gęsiówki, za nim, po lewej budynek garbarni Pfeifera, w głębi po prawej zabudowania w rejonie Okopowej i Stawki.
Kościół znajdujący się miedzy ulicami Nowolipki i Dzielną w Warszawie jest kościołem parafialnym dla parafii św. Augustyna. O tej parafii wspomina Janusz Korczak.
Przez krótki czas po zamknięciu getta kościół był otwarty dla ochrzczonych Żydów których było w getcie ok. 2-5 tys. Kościół otoczony był murowanym ogrodzeniem, a na terenie kościoła rosło wiele drzew. Mała oaza, podobnie jak kościół przy pl. Grzybowskiem gdzie dzieci z Domu Sierot Korczaka z Siennej pisały do proboszcza list z prośba o pozwolenie by tan móc przyjść. Gdy kościół św. Augustyna przestał pełnić funkcję sakralną, na terenie kościoła przez rok, od lipca 1941 do akcji likwidacyjnej w lipcu 1942 r., działał Nowy Teatr Kameralny. Był to jeden z pięciu teatrów w getcie warszawskim. Został założony przez dramaturga i reżysera sztuk teatralnych, Andrzeja Marka (właśc. Marka Arnsztejna).
Pomimo zamknięcia kościoła, przez dłuższy czas w domu parafialnym księża pracujący w kościele św. Augustyna wypisywali fałszywe metryki chrztu Żydom i pomagali im, jak tylko mogli.
Wikary, ks. Leon Więckowicz, został za pomoc Żydom aresztowany 3 grudnia 1942 i zmarł 4 sierpnia 1944 w obozie w Gross-Rosen. Także ówczesny proboszcz ks. Franciszek Garncarek został zastrzelony w dniu 20 grudnia 1943 r. To ks. Franciszek Garncarek utrzymywał kontakty z i był zaangażowany był w akcję „Żegota”. Jak podaje Maria Gołkowska - "to on wystawiał fałszywe metryki dzieciom wyprowadzanym przez Irenę Sendlerową i jej przyjaciół". Po Wielkiej akcji w warszawskim getcie ks. Garncarek objął funkcję proboszcza nowo powstałej parafii św. Floriana na Pradze w Warszawie. Tam został zastrzelony na progu swojej plebanii przez polskie podziemie narodowe. Według różnych relacji ks. Garncarek został zastrzelony gdy wychodził ze świątyni po odprawieniu Mszy świętej, w kancelarii lub na progu plebanii. Uznaje się iż przyczyną zabójstwa księdza, była jego pomoc ludności żydowskiej i fakt ukrywania Żydów na terenie kościoła. Według innych hipotez ksiądz został zastrzelony przez pomyłkę, a celem zabójców był kościelny współpracujący z Niemcami.za pomoc społeczności żydowskiej.
Budynek kościoła św. Augustyna, po stracie kapłanów zamieniono na magazyn rzeczy żydowskich, a później na stajnię. Próbowano zniszczyć budynek kościoła, podpalając go.
Charakterystyczny budynek kościoła z czerwonej cegły klinkierowej, jedyny który ocalał w tej części Dużego getta stał się symbolem zniszczenia dzielnicy żydowskiej w Warszawie. Fotografie z 1945 r. które obiegły one cały świat, ukazują osamotnioną strzelistą wieżę kościoła górującą nad ruinami. -- |
|