Thursday, January 18, 2024

Trzy opisy - Janusz Korczak - Piotrowski Jan.

Trzy opisy, to:

  • Opis samego Korczaka, jak wyglądał i jak się ubierał
  • Opis głosu Korczaka
  • Opis mieszkania Korczaka.

"Ojciec cudzych dzieci": wspomnienie o "Starym Doktorze" Januszu Korczaku. Autor: Piotrowski, Jan (1889-1947) · Wydawca: Łódź : "Poligrafika", 1946


Jan Piotrowski opisuje mieszkanie Korczaka w książce "Ojciec cudzych dzieci".

Opis Korczaka.
‎Tak,‎ ‎właśnie‎ ‎takim‎ ‎go‎ ‎sobie‎ ‎wyobrażałem.‎ ‎Taka‎ ‎sama‎ ‎prostota‎ ‎w‎ ‎stroju, jak‎ ‎i‎ ‎w‎ ‎stylu‎ ‎—‎ 
‎skromność‎ ‎gestu‎ ‎i‎ ‎całego zachowania‎ ‎się‎ ‎—‎ ‎i‎ ‎żarliwość‎ ‎mowy‎ ‎i‎ ‎spojrzenia.
„Stary”?‎ ‎Hm.‎ ‎Tego bym‎ ‎nie‎ ‎powiedział. Zwłaszcza‎ ‎gdyby‎ ‎zgolił‎ ‎tę‎ ‎„przedwojenną”
bródkę‎ ‎w‎ ‎klin.‎ ‎I‎ ‎włosy‎ ‎miał‎ ‎tylko‎ ‎lekko,‎ ‎leciutko‎ ‎przyprószone‎ ‎siwizną.‎ 
‎Parę‎ ‎srebrnych‎ ‎nitek‎ ‎i‎ ‎już.‎ ‎A‎ ‎jednak‎ ‎nie‎ ‎wiedziałem, jak‎ ‎to‎ ‎się‎ ‎działo,‎ ‎że‎ ‎chociaż‎ ‎czupryna‎ ‎moja
była‎ ‎wówczas‎ ‎także‎ ‎„poivre‎ ‎et‎ ‎sel”,‎ ‎kiedy patrzyłem‎ ‎w‎ ‎duże,‎ ‎głębokie,‎ ‎rozumne‎ ‎oczy
„Starego‎ ‎Doktora”,‎ ‎doznawałem,‎ ‎przedziw nie‎ ‎wzruszającego‎ ‎wrażenia,‎ ‎że‎ ‎patrzę
w‎ ‎oczy‎ ‎mego‎ ‎Ojca. Bo‎ ‎istotnie‎ ‎coś‎ ‎ojcowskiego‎ ‎było‎ ‎w‎ ‎słowach‎ ‎i‎ ‎tonie‎ ‎głosu‎ ‎„Starego‎ ‎Doktora”,‎ ‎bez
względu‎ ‎na‎ ‎to‎ ‎z‎ ‎kim‎ ‎rozmawiał.‎ ‎Coś z‎ ‎ojcowskiej‎ ‎troskliwości‎ ‎i‎ ‎nawet‎ ‎ojcowskiego‎ ‎niepokoju.‎ ‎Kiedy‎ ‎mówił‎ ‎do‎ ‎dzieci, mówił‎ ‎do‎ ‎nich‎ ‎trochę,‎ ‎jakby‎ ‎do‎ ‎dorosłych, i‎ ‎nigdy‎ ‎nie‎ ‎ośmielał‎ ‎się‎ ‎lekceważyć‎ ‎ich
drobnych‎ ‎(a‎ ‎może‎ ‎właśnie‎ ‎bardzo‎ ‎wielkich i‎ ‎bardzo‎ ‎ważnych?)‎ ‎trosk‎ ‎i‎ ‎kłopotów.
A‎ ‎kiedy‎ ‎rozmawiał‎ ‎z‎ ‎dorosłymi,‎ ‎mówił‎ ‎do nich‎ ‎trochę,‎ ‎jakby‎ ‎do‎ ‎dzieci.

Opis mieszkania Korczaka.
Jan Piotrowski wspomina w książce "Ojciec cudzych dzieci" (1946):
"Kiedy po upływie paru tygodni objawiłem chęć odwiedzenia go w jego „tusculum”, celem przeprowadzenia wywiadu dla „Anteny”, nastroszył się zrazu dość nieufnie. Że niby poco, dlaczego, że to przecież dla nikogo nie ciekawe. Z trudem dał się ubłagać — i oto pewnego dnia znalazłem się w niewielkim pokoiku przy ul. Złotej, który zajmował jako sublokator. Skromny to był, a nawet, prawdę powiedziawszy, zupełnie ubogi pokoik. Jakaś wysłużona szafa, proste żelazne łóżko pod ścianą, nakryty arkuszami szarego papieru stolik, parę starych „wiedeńskich” krzesełek, ściany nagie, bez obrazów, upstrzone szablonowymi desenikami. Pokoik ten przypominał typową „stancję” uczniowską z przed lat kilkudziesięciu. W żadnym zaś wypadku nie mógł być „siedzibą”, w której mieszka się i żyje, ale już raczej „kątem” przejściowym, miejscem czasowych, krótkich spoczynków człowieka o życiu rozstrzelonym na zewnątrz tego pokoju — lub może właśnie tak doskonale skoncentrowanym wewnętrznie, że nie mieściły się w nim już zainteresowania tego rodzaju, jak wygoda i estetyka życia zewnętrznego. Pokój abnegata? 0, nie, z pewnością. Więc anachorety? Także nie. A może po prostu — pokój starego kawalera?".
Jan Piotrowski opisuje samego Korczaka w książce "Ojciec cudzych dzieci".

Opis głosu Korczaka

Jak‎ ‎już‎ ‎wspomniałem,‎ ‎szeroka‎ ‎popularność‎ ‎Janusza‎ ‎Korczaka‎ ‎rozpoczęła‎ ‎się w‎ ‎Polsce‎ ‎od‎ ‎chwili,‎ ‎
w‎ ‎której‎ ‎jako‎ ‎„Stary Doktór”‎ ‎przemówił‎ ‎do‎ ‎paru‎ ‎milionów‎ polskich‎ ‎radiosłuchaczy.‎ ‎Śmiało‎ ‎można‎ ‎powiedzieć,‎ ‎że‎ ‎zdobył‎ ‎ich‎ ‎sobie‎ ‎szturmem.‎ Już‎ ‎po kilku‎ ‎pierwszych‎ ‎audycjach‎ ‎z‎ ‎zapartym‎ ‎oddechem‎ ‎słuchała‎ ‎go‎ ‎dosłownie‎ ‎cała‎ ‎Polska. Chociaż‎ ‎to‎ ‎co‎ ‎mówił,‎ ‎a‎ ‎zwłaszcza‎ ‎jak‎ ‎mówił, zrywało‎ ‎ze‎ ‎wszystkimi‎ ‎ustalonymi‎ ‎pojęciami‎ o‎ ‎stylu‎ ‎i‎ ‎sposobie‎ ‎przemawiania‎ ‎przed mikrofonem.

„Komuś‎ ‎nieuważnemu,‎ ‎ ‎niecierpliwemu —‎ ‎pisał‎ ‎o‎ ‎tym‎ ‎Jan‎ ‎Ulatowski‎ ‎—‎ ‎który pierwszy‎ ‎raz‎ ‎złapał‎ ‎falę‎ ‎warsza‎ws‎ką‎ ‎ze .Starym‎ ‎Doktorem”,‎ ‎zdarzyło‎ ‎się‎ ‎po‎ ‎kilku zdaniach‎ ‎dopaść‎ ‎telefonu‎ ‎i‎ ‎zaalarmować rozgłośnię,‎ ‎że‎ ‎prelegent‎ ‎jest...‎ ‎pijany.‎ ‎ Tak bardzo‎ ‎odbiega‎ ‎styl‎ ‎„Starego‎ ‎Doktora”‎ ‎od tego,‎ ‎do‎ ‎czegośmy‎ ‎w‎ ‎radio‎ ‎przywykli.‎ „Stary Doktór”‎ ‎nie‎ ‎deklamuje‎ ‎i‎ ‎nie‎ ‎śpieszy‎ ‎się. ..Stary‎ ‎Doktór”‎ ‎nie‎ ‎pokrywa‎ ‎frazeologią‎ ‎
ani swoich‎ ‎intencji,‎ ‎ani‎ ‎pustki‎ ‎wewnętrznej.

„Stary‎ ‎Doktór”‎ ‎nie‎ ‎sili‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎dowcip:‎ ‎musi przyjść‎ ‎sam.‎ ‎„Stary‎ ‎Doktór”‎ ‎mówi‎ ‎do‎ ‎dzieci,‎ ‎a‎ ‎niema‎ ‎
w‎ ‎sobie‎ ‎nic‎ ‎z‎ ‎guwernantki. Dzieciom,‎ ‎o‎ ‎których‎ ‎mówi,‎ ‎nie‎ ‎daje‎ ‎imion. Brak‎ ‎mu‎ ‎drażniących‎ ‎arierpansów‎ ‎sadystycznych,‎ ‎jakie‎ ‎zdarzają‎ ‎się‎ ‎subtelniejszemu‎ ‎uchu‎ ‎wyłowić‎ ‎nawet‎ ‎w‎ ‎najsłodszych głosikach‎ ‎pań‎ ‎z‎ ‎audycji‎ ‎dziecięcych.‎ ‎Niema też‎ ‎czułostkowości,‎ ‎a‎ ‎co‎ ‎najważniejsze, dziecko‎ ‎nie‎ ‎bawi‎ ‎go!‎ ‎
Dziecko‎ ‎jest‎ ‎dla‎ ‎„Starego‎ ‎Doktora”‎ ‎kandydatem‎ ‎na‎ ‎dorosłego człowieka,‎ ‎a‎ ‎więc‎ ‎kimś,‎ ‎z‎ ‎kim‎ ‎już‎ ‎dziś‎ ‎
można‎ ‎przestawać‎ ‎na‎ ‎zasadach‎ ‎obowiązujących w‎ ‎życiu,‎ ‎które‎ ‎jest‎ ‎wielką‎ ‎grą‎ ‎o‎ ‎honor i‎ ‎niczym‎ ‎więcej.‎
 
‎„Stary‎ ‎Doktór”‎ ‎ma‎ ‎wspaniały‎ ‎i‎ ‎mądry‎ ‎krytycyzm‎ ‎i‎ ‎kontroluje‎ ‎nietylko‎ ‎bliźnich,‎ ‎ale‎ ‎i‎ ‎samego‎ ‎siebie,‎ nie‎ ‎ufa sobie‎ ‎bardziej,‎ ‎niż‎ ‎innym.‎ ‎A‎ ‎wreszcie‎ ‎„Stary‎ ‎Doktór”‎ ‎wie,‎ ‎że‎ ‎łączyć‎ ‎może‎ ‎człowieka ze‎ ‎światem‎ ‎tylko‎ ‎miłość.‎ ‎Więc‎ ‎nie‎ ‎odważa się‎ ‎na‎ ‎żaden‎ ‎sąd,‎ ‎póki‎ ‎nie‎ ‎jest‎ ‎pewny,‎ ‎że jego‎ ‎serce‎ ‎rozprawiło‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎przedmiotem, o‎ ‎którym‎ ‎chce‎ ‎mówić.‎ ‎„Stary‎ ‎Doktór”‎ ‎jest największym‎ ‎na‎ ‎polskich‎ ‎falach‎  ‎humanitarystą‎ ‎i‎ ‎intelektualistą.‎ ‎Każda‎ ‎audycja‎ ‎„Starego‎ ‎Doktora”‎ ‎pozostawia‎ ‎w‎ ‎duszach‎ ‎słuchaczy‎ ‎pogodę‎ ‎i‎ ‎uroczysty‎ ‎spokój‎ ‎tej‎ ‎chwili po‎ ‎zachodzie‎ ‎słońca,‎ ‎gdy‎ ‎sobie‎ ‎uprzytomnimy,‎ ‎że‎ ‎jutro‎ ‎też‎ ‎będzie‎ ‎dzień.‎ ‎A‎ ‎wreszcie styl‎ ‎„Starego‎ ‎Doktora”:‎ ‎obrazowy,‎ ‎mimo,‎ ‎że‎ ‎pozbawiony‎ ‎zupełnie‎ ‎sugestywnych‎ ‎słów, odsłaniający‎ ‎rzeczy‎ ‎skomplikowane,‎ ‎a‎ ‎niesłychanie‎ ‎prosty,‎ ‎prawie‎ ‎ubogi,‎ ‎daleki‎ ‎od retoryki.‎ 
‎Słowa‎ ‎„Starego‎ ‎Doktora”‎ ‎niosą rz‎ecz,‎ ‎podnoszą‎ ‎ją,‎ ‎odsłaniają,‎ ‎obnażają, ale‎ ‎co‎ ‎to‎ ‎musi‎ ‎być‎ ‎za‎ ‎rzecz,‎ ‎której‎ ‎nie‎ ‎po trzeba‎ ‎słowami‎ ‎przystrajać,‎ ‎okrywać,‎ ‎osłaniać!”

Niech‎ ‎mi‎ ‎wolno‎ ‎będzie‎ ‎też‎ ‎przytoczyć moją‎ ‎własną‎ ‎opinię,‎ ‎wypowiedzianą‎ ‎na‎ ‎łaniach‎ ‎„Anteny”‎ ‎po‎ ‎kilku‎ ‎pierwszych‎ ‎audycjach‎ ‎„Starego‎ ‎Doktora”:
„Wychodzą‎ ‎z‎ ‎głośnika‎ ‎jego‎ ‎słowa,‎ ‎przedzielone‎ ‎krótkimi‎ ‎przerwami,‎ ‎jakby‎ ‎mówiący‎ ‎przed‎ ‎każdym‎ ‎z‎ ‎nich‎ ‎się‎ ‎namyślał, zastanawiał,‎ ‎jakbby‎ ‎pilnie‎ ‎przebierał‎ ‎w‎ ‎gąszczu‎ ‎tysięcy‎ ‎słów,‎ ‎wyłuskując‎ ‎z‎ ‎niego‎ ‎najtrafniejsze,‎ ‎a‎ ‎zarazem‎ ‎najprostsze.‎ ‎Jedno‎ ‎po drugim‎ ‎stają‎ ‎te‎ ‎słowa‎ ‎przed‎ ‎tobą,‎ ‎a‎ ‎zrazu‎ ‎każde‎ ‎wydaje‎ ‎ci‎ ‎się‎ ‎odbite‎ ‎od‎ ‎innych,‎ ‎wyłączne, samotne.‎ ‎Aż‎ ‎nagle,‎ ‎gdy‎ ‎zbiorą‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎trójkę, czwórkę‎ ‎lub‎ ‎piątkę‎ ‎(rzadko‎ ‎kiedy‎ ‎w‎ ‎większej‎ liczbie),‎ ‎patrzysz‎ ‎zdumiony:‎ ‎oto‎ ‎jedno drugie‎ ‎podpiera,‎ ‎jedno‎ ‎drugie‎ ‎wyjaśnia albo‎ ‎uzupełnia‎ ‎—‎ ‎a‎ ‎wszystkie‎ ‎razem‎ ‎tworzą‎ ‎zwartą‎ ‎myśl,‎ ‎pulsują‎ ‎uczuciem,‎ ‎płoną prawdą‎ ‎wewnętrzną‎ ‎i‎ ‎najgłębszym,‎ ‎nieomylnym‎ ‎przekonaniem.‎ ‎Po‎ ‎słowie‎ ‎nieśmiałym, jak‎ ‎krok‎ ‎niewidomego,‎ ‎nadąża‎ ‎słowo‎ ‎bardziej‎ ‎odważne,‎ ‎a‎ ‎po‎ ‎nim‎ ‎już‎ ‎zupełnie‎ ‎zdecydowane‎ ‎—‎ ‎może‎ ‎dla‎ ‎tego‎ ‎dopiero‎ ‎teraz wymówione,‎ ‎chociaż‎ ‎mówiącemu‎ ‎od‎ ‎początku‎ ‎znane,‎ ‎że‎ ‎raptownie‎ ‎ciśnięte‎ ‎mogłoby‎ ‎urazić,‎ ‎a‎ ‎może‎ ‎nawet‎ ‎przestraszyć.

„Słowa‎ ‎dobre,‎ ‎życzliwe,‎ ‎przychylne,‎ ‎ojcowskie‎ ‎—‎ ‎słowa‎ ‎bystre,‎ ‎trafne,‎ ‎głęboko we‎ ‎własnej‎ ‎samotności‎ ‎przemyślane‎ ‎— słowa‎ ‎wskazujące,‎ ‎otwierające,‎ ‎przypominające,‎ ‎nawołujące‎ ‎—‎ ‎słowa,‎ ‎które‎ ‎pomagają rozplątać‎ ‎chaos‎ ‎wewnętrzny,‎ ‎które‎ ‎są‎ ‎jak płomyk‎ ‎latarni‎ ‎w‎ ‎ciemności.‎ ‎Słowa‎ ‎ostrzegawcze,‎ ‎naglące,‎ ‎napominające,‎ ‎ale‎ ‎nigdy nie‎ ‎karcące,‎ ‎nigdy‎ ‎nie‎ ‎potępiające,‎ ‎nigdy ostre‎ ‎i‎ ‎zbyteczne.‎ ‎Zawsze‎ ‎przedziwnie‎ ‎ludzkie,‎ ‎przekonywujące.‎ ‎Niczego‎ ‎nam,‎ ‎mądrą sokratesową‎ ‎metodą,‎ ‎przemawiający‎ ‎nie‎ ‎narzuca.‎ ‎Tylko‎ ‎dopomaga,‎ ‎abyśmy‎ ‎sami z‎ ‎własnych‎ ‎piersi‎ ‎wyjęli‎ ‎czysty‎ ‎kryształ zrozumienia.

"Laurka od Piotrowskiego"!
Od‎ ‎dnia,‎ ‎w‎ ‎którym‎ ‎„Stary‎ ‎Doktór”‎ ‎zaczął‎ ‎rozmawiać‎ ‎z‎ ‎radiosłuchaczami,‎ ‎zaprowadziłem‎ ‎w‎ ‎swym‎ ‎domu‎ ‎specjalny‎ ‎regulamin.‎ ‎Już‎ ‎na‎ ‎kilka‎ ‎minut‎ ‎przed‎ ‎jego‎ ‎audycją drzwi‎ ‎wejściowe‎ ‎przestawały‎ ‎istnieć.‎ ‎Jeżeli odzywał‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎przedpokoju‎ ‎telefon,‎ ‎odpowiadano,‎ ‎że‎ ‎wyszedłem,‎ ‎i‎ ‎że‎ ‎wrócę‎ ‎za‎ ‎pół godziny.‎ ‎Nawet‎ ‎w‎ ‎pokoju,‎ ‎przyległym‎ ‎do mego‎ ‎gabinetu,‎ ‎domownicy‎ ‎stąpali‎ ‎na‎ ‎palcach‎ ‎i‎ ‎porozumiewali‎ ‎się‎ ‎szeptem...
Nie‎ ‎byłem‎ ‎zresztą‎ ‎wyjątkiem.‎ ‎Z‎ ‎każdym dniem‎ ‎rosła‎ ‎liczba‎ ‎wiernych‎ ‎przyjaciół‎ ‎radiowych‎ ‎„Starego‎ ‎Doktora”,‎ ‎dla‎ ‎których słuchanie‎ ‎jego‎ ‎audycji‎ ‎stało‎ ‎się‎ ‎czymś‎ ‎tak nieodzownym,‎ ‎jak‎ ‎oddychanie.‎ ‎I‎ ‎w‎ ‎tym było‎ ‎jego‎ ‎podwójne‎ ‎zwycięstwo,‎ ‎że‎ ‎mówił do‎ ‎dzieci,‎ ‎a‎ ‎słuchali‎ ‎go‎ ‎przede‎ ‎wszystkim dorośli,‎ ‎jakby‎ ‎poddając‎ ‎się‎ ‎jego‎ ‎ojcowskie mu‎ ‎autorytetowi.