Monday, November 13, 2023

Janusz Korczak i Jan Piotrowski - Antena i powojenne wspomnienia - "Samotność starości" - Kiedy zaczyna się starość, jej samotność? Pierwszy siwy włos, pierwszy wyrrwany ząb, który nie odrośnie, pierwsza, czy dwunasta mogiła mistrza, rówieśnika wspólnej pracy, głupstw i nadziei?

Janusz Korczak - Antena - "Samotność starości" - Kiedy zaczyna się starość, jej samotność? Pierwszy siwy włos, pierwszy wyrrwany ząb, który nie odrośnie, pierwsza, czy dwunasta mogiła mistrza, rówieśnika wspólnej pracy, głupstw i nadziei?
Antena, nr 17, 24 kwietnia 1938.

Antena, nr 14, 3 kwietnia 1938.


Antena, nr 15, 10 kwietnia 1938.








Janusz Korczak i Jan Piotrowski - Antena i powojenne wspomnienia - "Samotność starości" - Kiedy zaczyna się starość, jej samotność? Pierwszy siwy włos, pierwszy wyrrwany ząb, który nie odrośnie, pierwsza, czy dwunasta mogiła mistrza, rówieśnika wspólnej pracy, głupstw i nadziei?

Jan Piotrowski - przedwojenny dziennikarz pisma Antena napisał w 1946 roku książkę o Januszu Korczaku - Ojciec cudzych dzieci. Jest w niej oprócz osobistych wspomnien również przedruk tekstu z audycji radiowej Korczaka pod pseudonimem Stary Doktór zatytułowanej "Samotność starości". Korczak współpracował z Polskim Radiem w latach 1934-1936 Prowadził audycje dla dzieci, nazwane później Gadaninkami. Wiele z nich zachowało się dzięki temu że były drukowane w tygodniku radiowym Antena.


Piotrowski pisze w "Ojciec cudzych dzieci": W roku 1938 udało mi się wybłagać u Korczaka pozwolenie na umieszczenie w „Antenie” przepięknego tryptyku („S a m o t n o ś ć  d z i e c k a ” — „ S a m o t n o ś ć  m ł o d o ś c i ” — „ S a m o t n o ś ć  s t a r o­ ś c i.”). Ostatnią z tych pogadanek, w której „Stary Doktór” otworzył przed nami całą swoją arcy-ludzką duszę, przedrukowujemy w zakończeniu tych „Wspomnień”. W dopisku od redakcji uzupełniłem ją w „Antenie”. (Rok 1938, Nr. 17) następującym wezwaniem: „Na tym kończymy trzecią pogadankę „Starego Doktora“ na temat samotności. Kiedyż usłyszymy go znowu przed mikrofonem?“ Wezwanie to było zwrócone nie tyłka pod adresem prelegenta, ale również pod adresem ówczesnej naczelnej dyrekcji programowej Polskiego Radia, aby ją zachęcić do nie ulegania epistolarnym, a nawet i iksowym „sugestiom” gawiedzi oenerowskiej.

Samotność dziecka

857

Uuu, ostrożnie. Niełatwo. Zabłądzisz. W tylu różnych kierunkach rozwidlają się ścieżki, tyle śladów — tropów, tyle odcisków świeżych i zatartych, większych i drobnych — na śniegu, na piasku. Zmylisz drogę.

858

Nie ma samotności. Są różni, różnie samotni ludzie, są różnie samotne godziny. Nie ma samotności — pustki i milczenia? Czuwasz, czekasz, żegnasz się, zmagasz, szukasz — w zgiełku, w ciszy — bezdomny, osierocony. Zdawało się tylko, że wiesz i znasz. Nie — nie. Zdawało się tylko. Nie — nie. Samotność dobra — tak — łagodna i pogodna — i szorstka, i okrutna: jej ciepło, chłód to piołun czy miód?

859

Znów sam, dalej wciąż sam, czy też — nareszcie sam? Chatyna samotna, wieża, pałac, ruiny? Sam w tłumie, który obok albo w tobie. Samotność siwa, dojrzała jego lub jej (bo inna jej, inna jego). Zbuntowana samotność młodej tęsknoty i porywów. Nadąsana, niecierpliwa, kapryśna samotność na progu młodości — samotność pierwszych pytań: dlaczego, jak, którędy, dokąd, ku czemu?

860

A jest — ho, ho — jest samotność dziecka. Jest. Chce ono mieć dla siebie i tylko dla siebie mamę, tatę, dla siebie świat i gwiazdę z nieba. I naiwnie zdziwione, boleśnie spłoszone dostrzega, że nie — że ten tu, ten tak, a ono samo musi szukać i odnajdywać — nie zastąpią, nie wyręczą. I poczyna budować w samotności skupionej, oby przyjaznej, nie obcej, nie wrogiej.

861

ŚmierćNarodziny, Poród, CiałoKiedy tak sobie myślę (bywa), że już dosyć — że kres niezadługo — i tylko kłopotliwe nieco (owo ostatnie tu i pierwsze tam) po drugiej stronie — uspokajam się, pocieszam, że nie mniej fatygujący i trudny moment jest poza mną — ten, w którym człowiek rodzi się: pierwszy oddech, pierwsze spojrzenie. Życie — przedziwny byt, co nieco przyhałaśliwy i skomplikowany: bo i ciało, i duch…

862

Ból matki. Ba! Ale i ono też — dziecko — gdy czaszka zbiega się w szwach — gdy obca siła — pierwszy krzyk. Powietrze jak sztylet w gardle. Pierś dusi, mrozem wypełnia wnętrzności. Nieradne[208], bezbronne, nagie i samotne. Drży. Pierwsza fala już własnej teraz krwi. Pierwsza kąpiel — nie znane, szorstkie, bolesne dotyki. Żywioły obce — powietrze i woda.

863

Umie. Oddycha. Żyje!

864

Pierwsza łagodna słodycz ciepłego mleka. Pierś. Umie. Ssie. Dziw, cud. Trzeba wargami, językiem, nosem, gardłem, przełykiem. Pierwszy trudny, niewprawny posiłek. I…

865

Błogosławiony sen.

866

Pierwsze zbłąkane spojrzenie. Wokoło błyski, cienie, chmury, odgłosy odległego świata. Dzieje się coś? Jego własna, samotna skarga, gdy zaboli.

867

Drgnęło, pręży się, mruży oczy. Poruszyło głową, ziewnęło, westchnęło, rumieniec, marszczy czoło, wygładza, sto grymasów twarzy, ruchy ust, rąk, nóg — leży, patrzy. Poznaje siebie!

868

Bo jeszcze wszystko to, co przy nim wokoło, nad nim i w nim — razem — jedno — nie zbadane, nieodgadnione. Poduszka i matka, blask lampy i tykanie zegara — jedno tajemnicze i wielkie — (tu w pokoju, tam za szybą) i ono — mętny bezwład, zagadka ważna, wielka.

869

Patrzy, czuwa. Płyną stulecia. (Czas dziecka nie zna kalendarzy).

870

Badasz. Próbujesz. Ćwiczysz, najmłodszy obywatelu. Chcesz poznać, wyłuskiwać z chaosu. Wygarniasz z siebie i chłoniesz życie — inne, nowe, niepokojące, niepojęte — genialnie już przeczuwane i pożądane.

871

Raz w raz na łaciaty sen niemowlęcego czuwania spływa czarny sen, gdy pozornie nie dzieje się nic. Pracowity sen, który układa, szereguje, segreguje, buduje — o, uśmiecha się — oo, zdziwione, ooo — lęk — protest — nie pozwala — godzi się — nie chce — żąda — i pogodna cisza.

872

Chwile — wieki historii jednego istnienia.

873

Już wie.

874

Są duchy dobre, zaklęciem krzyku można je przywołać — dziecko ucisza się, słysząc znajome kroki — zapowiedź, że nad samotnością jego pochyli się ciepła, znajoma chmura — i koi, daje, syci, żywi — miłosierna — kto? — matka.

875

Bada swój głos, własny udział w chórze dźwięków. Kto oni, skąd, odkąd oni, gdzie ja???

876

Bada własne ręce, zrazu też obce cienie — niekarne, nie rozumiane — częste — bliskie — znajome. Ukazują się — giną — błądzą — gubią się — nie ma — szuka wzrokiem, goni słowem, wzywa, prosi — ma, ssie — ogląda — mówi do nich: aba, abba, adia, atia, eggge.

877

Nie wyręczy go nikt (nie zastąpi). Musi samo. — Pozna. Cudowne narzędzie, które trzyma, broni, przygarnia i odtrąca — pozwoli walczyć, władać. Wyciągnie je świadomie ku światu — paa, paa — poznać go — łaskawy — groźny.

878

Długie prowadzi rozmowy — śledzi — zadaje pytania. Myśli — myśli — myśli… Aż nadejdzie chwila uroczysta twórczego natchnienia, gdy niepewne zrazu, jaśniej, śmielej — i wie, już raz na zawsze wie: cień ręki, którą widzę (to jedyne posłuszne i moje) — to ja!

879

Praca, ZabawaO pokorę wzywam dla jego wysiłków o zwycięstwo. Nie bawi się astronom, przebiegając bezkresy. Nie bawi się bakteriolog, śledząc poruszenia życia pod drobnowidzem[209]. Nie bawi się podróżny, żłobiąc w skale drogę ku nieznanym szczytom. Nie bawi się niemowlę, badając nieznany świat swych rąk, odległe lądy nóg. Zasłuchane we własne gaworzenie, to inne dziwne ja, którego nie widzi, nie może ująć, a przecież ważne, by powiązać się z życiem, które bieży, działa, dąży poza nim, ma obce nakazy i zakazy, racje i przymusy.

880

Słowo? Nie łudź się. I ono zawodzi i zwodzi. Wyjaśni niejedno, ale i zmyli (batoży i rani).

881

Samotne słowo twoje, dziecino — tylko ty jedno je rozumiesz tak, jak wiesz i czujesz, jak chcesz. Nieczęsto trafi, gdzie należy, a często zawiśnie w próżni.

882

Patrz: dziecko siedzi, stoi, chodzi. Biegnie szalone radością, oderwane od cudzej mocy, która nosi, prowadzi, wspiera i niewoli: Ja sam, Ja sama!

883

I pada albo przystanie i patrzy w dół, i sprawdza, co to za dywan czarodziejski, co za skrzydła wyrosły — nogi, które niosą — jamoja władza.

884

Uderza się kijkiem po głowie i patrzy: co to, co nade mną, jakie tam nie zbadane bieguny? Znów ja — tyle tego — głowa — myśl, jeszcze trudniejsze niż mowa. A trzeba rozumieć, by uzgodnić siebie z życiem, światem, ze sobą. — Poznaj!

885

Zawsze: jeden paluszek, dwa paluszki, pięć, potem dziesięć. Już nie palce: sto, tysiąc, milion. „A” i „Zet” — tyle wyrazów, obrazów, symbolów[210]

886

Skaleczył się (nóż, szkło) — krew, co to? Słyszy: w piersi serce puka. Co to? W lustrze własne odbicie: „dzidzi, lala” — nie — Ja! Pierwszy raz dostrzegło siebie w matki źrenicach: ooo — i tu — i wszędzie — ja!

887

Goni motyla, sięga, już ma; nie — odfrunął i przysiadł opodal; znów kusi i łudzi — blisko, znów daleko. Tak będzie goniło każdą prawdę i każde kochanie.

888

Piesek, ptak, owad, brat, ojciec, piłka, cukierek, pajacyk, koralik, kropla, nić pajęcza — duże, małe. Pokrzywa ukąsiła — osa — woda parzy.

889

Nauka, PostępPyta się matka, czy można już pokazać litery, czy nie za wcześnie? Nie zna jego samotnej pracy, gdy gromadzi, zestawia, wybiera, zapomina i utrwala w pamięci, by wspiąć się, by zachować na jutro, na długo, na zawsze.

890

Uczysz, radzisz, tłumaczysz. Ale pod jego kontrolą i cenzurą. Ono samo przerabia, przyswaja i odrzuca. Czego w samotnym wysiłku swego czuwania i snu nie posiędzie i nie zdobędzie — to tylko duszy dźwięk, obcy twór, narzucony ciężar. Nie wzrośnie, nie skrzepi.

891

Dziecko, OrganizmTylko dałaś mu mleko, kleik, kaszkę. Ono to musi samo już dalej: przemiesza, przetrawi, przesączy w krew, ożywi tlenem oddechu — przedziwny chemik, magister aprowizacji — rozniesie, nakarmi miliardy komórek — zwiąże i zbuduje (przedziwny architekt!), wyrzeźbi (artysta!) swój wzrost, rozwój i myśl, uczucie, wolę.

892

Twórcza jego samotność i samodzielny trud, dążenie do poznania — radość i smutek, miłość, gniew — długa droga — samo zawsze i mimo wszystko — poszukiwania, pomyłki, poślizgnięcia — porażki i zwycięstwa — zmagania z sobą, z życiem.

893

Mały chłopiec mówi do swego konia (nie pamiętam, na biegunach czy na kółkach):

894

— Widzisz, koniku, ty nie masz mamusi, a ja mam. Ty nie masz tatusia, a ja mam. Ale i ja też jestem taki samiutenieczki na świecie…

Stary Doktór

895

Antena, nr 14, 3 kwietnia 1938.

Samotność młodości

896

Naprzód rozmowa z jej matką. Ja, że lepiej dać spokój, bo jeśli rodzona matka z rodzoną córką we własnym zakresie — więc cóż ja? Nieufne toto, zblazowane morałem. Taka „sroka” wie, a ja nie wiem: w tym jej wyższość. Tak cię przygwoździ, że języka w gębie zapomnisz albo gorzej — zaczniesz kręcić. Przyłapie i skarci — i wpadnie stary wyga sromotnie. Trzeźwe dziś toto, logiczne, harde, nie ubliżając — pyskate. (Już nie umiem z młodzieżą…) I lepiej nawet, jeśli się wyzwierzy, niż zwierzy. Spojrzy z wyrzutem — zamruga i łzy — i poprosi o skuteczną radę. — „Masz — mówi — doświadczenie, czekam, daj receptę…”

897

No i jeśli ma słuszność — nie całą, ale tak pół na pół — wtedy co, hm? — Już lepiej zakończyć rozmowę oficjalnie, na sucho — niż — spojrzy z wyrzutem i zapłacze. Bo co z tym fantem zrobić? Pocałować w czoło?

898

Ale Pani Matka uparła się, że ufa, że mogę szczerze, jeśli uznam, że wina rodziców, że trzeba coś, bo — owszem — rozumie córkę — różnie próbowała — więc straciła cierpliwość…

899

Rozmowa w cztery oczy (takeśmy uradzili). Więc pytam się: „Co? bardzo źle?” Ona: „Mama chyba mówiła: że nie wiem, czego chcę, brak mi piątej klepki i mam przewrócone w głowie. — A jeszcze co? — To mało? Przykro, że mama jest ze mnie niezadowolona”. (I westchnienie).

900

Wychowanie, Młodość— Więc wszystko już? Zarzuty nie są znów takie druzgocące. Charakterystyka, powiedziałbym, nawet sympatyczna i obiecująca. Chcesz — grunt, że chcesz, tylko nie wiesz czego. Nie wiedzieć to poniekąd zaleta. Niełatwo, gdy wiele do wyboru. Nawet kapelusz, też nie wiesz jaki — wahasz się, przymierzasz — im więcej, tym trudniej wybrać. A tu nie kapelusz ani nie sukienka, tylko droga życia. Dobrze, gdy kto wie, czego nie chce. Brak piątej klepki? Nie jestem bednarzem, ale cztery klepki — to kapitał nie do pogardzenia. Piątej brak? Będzie. Jesteś jak człowiek na dorobku. Masz czas. Będzie piąta klepka. Zresztą beczka liczy chyba jakieś dwadzieścia klepek. Może masz dziewiętnaście, brak ci tylko tej jednej: piątej? Nie wiem. I przewrócone w głowie? Też nie zarzut, raczej pochwała. Nie straciłaś głowy. Masz ją — w dzisiejszych czasach, gdy ludzi nawet odpowiedzialnych pomawiają o zupełny brak głowy. Ty ją pomyślnie masz, mama to przyznaje. A przewrócone? Doskonale! Więc nie pusta — coś w niej jest, skoro przewrócone. Bywają takie szafy, oszklone, a w nich książki, komplety oprawne, podług formatu. I nikt nie otworzy, nie zajrzy, nic nie przybywa. Ale porządek jest — poustawiane. A w twojej głowie coraz więcej, co dzień coś nowego. Gromadzisz — na razie byle jak. Zbierasz, dokładasz, przestawiasz — pośpiech, nieład i — przewrócone. Poustawiasz, uporządkujesz. Masz czas.

901

Spojrzała na mnie z urazą. (Źle!)

902

— Pan żartuje! Właśnie ja nie mam czasu!

903

Dusi się. Bo: pozory, kłamstwo, fałsz. Ona chce być pełnym człowiekiem (Ooo!). I znów: że obłuda, frazes, miły uśmiech, a za oczami plotka, niechęć i zdrada. Hm!

904

— Posprzeczałaś się z przyjaciółką?

905

Nie, wyrosła już z tego. Nie jest dzieckiem (wszyscy po trochu jesteśmy dziećmi…). Ale ona nie! Ostatnia w domu awantura o to, że nie chciała iść z mamą do ciotki (i nie pójdzie!). Ciotka buntuje mamę. Nienawidzi!

906

— Zaraz. Zaraz. Spokojniej. Nie tragizować. Ciotka…

907

Tu nie o ciotkę chodzi, tylko w ogóle. Te drobiazgi. Awantura o grzebień (no, zarzucił się, nie miała innego), awantura o film niedozwolony, o pantofle…

908

Nagle:

909

— Kto ma pancerniki, temu wszystko wolno!

910

— Chcesz mieć pancerniki?

911

Ona:

912

— Nie chcę.

913

Mruga oczami. (Źle!)

914

— Żeby ci było wszystko wolno?

915

— Nie jestem egoistką. Wiem, co się dzieje. Pan tego nie rozumie. Pan jest wulkan, który wygasł.

916

— Zlituj się, dziewczyno. Czego chcesz? Spójrz na mnie i zarumień się. Wygasły? Prawo geologiczne.

917

— Mężczyzna nie może zrozumieć, bo nie rodzi.

918

— Też prawo: nie może.

919

Spojrzała na mnie nieufnie i uczciwie przyznała:

920

— Przypuśćmy, że palnęłam głupstwo… (Chce, żeby była praca, żeby nie było głodu, chce inaczej. A kto nie chce?)

921

Cisza, pauza. Ja znów, pojednawczo:

922

— Powiedziałaś: wiecznie awantury. Wieczność — trudny wyraz, nie należy go nadużywać… (I nie wiem, co dalej…)

923

Ma słuszność. Trudno mi z dziewczyną — z chłopcem łatwiej. Rozmowa bardziej rzeczowa. Na przykład: „Powiedz, kawalerze, jaki giez cię ukąsił, kie licho cię ponosi? Wiem: młodość to niejako umysłowe niedomaganie. (Powiedział ktoś: wyrwałem się z młodości jak z domu wariatów). No tak, ale likwidować zatargi w pomyślniejszych okresach, żeby nie pozostawał osad. Burza? Nawet lepiej, bo po tym rozładowanie. Rodzice — oni też, my też mamy swoje troski, trudności, dziwactwa i kaprysy. Trzeba jakoś uzgodnić sprzeczności na wspólnym terenie rodziny”.

924

Ba, to z chłopcem. Ale co z nią?

925

Pytam ostrożnie:

926

— Jak nauka? Kto uczy? Pani czy pan?

927

— Myli się pan — ofuknęła. — Myśli pan, że jestem zakochana?! (Z miłości też wyrosła raz na zawsze).

928

Podrapałem się ołówkiem w łysinę. A ona:

929

— Nie jestem sentymentalna. Dobrze zdaję sobie sprawę. Wiem: mama dobra, oni dobrzy, chcą dobra, życzą dobrze. Ale…

930

Zamąciły się bezradnie ślepięta:

931

— Mówią, radzą dobrze — a mimo to — samotna.

932

Taak. I nie ma na to sposobu. Nikt cię nie zastąpi (nie wyręczy). Ani wywiniesz się, ani wysuniesz. Zechcesz uciec, dogoni. Schowasz się — znajdzie. Trzeba się z nią zmierzyć. Ty ją czy ona ciebie za kudły. Potrzebna decyzja. I odważnie — i naprzód — i pogodnie. Nie udało się? A ty swoje. Zabolało? Zagoi się. Samotność można roztrwonić, sponiewierać, zaflejtuszyć. Ale można ją też ujarzmić, sprzymierzyć się z nią. Oswojona, posłuszna, wysoko niesie, daje hart i siłę. Litery samotności, potem płynnie już czytasz. Nuty: nudne wprawki, potem — niespodzianki i wtajemniczenia.

933

(Miło mówić w takich dwoje nieruchomych oczu, które chcę[214] zrozumieć. Ale czuj duch: jeden niefortunny wyraz — i spudłowałeś).

934

— Samotności ani zagadasz, ani przekrzyczysz — mówię. — Nie lubisz frazesów, ale równie zła i przykra jest poza.

935

A ona:

936

— Tak. Mama też nazywa mnie: „komediantką”.

937

— To nieważne. Trzeciorzędne, kosmetyka współżycia. Powiedz: czy jeśli spóźnisz się na obiad, czy mniej głodnych będzie na świecie? Jeśli zamiast drzwi cicho zamknąć, trzaśniesz — czy więcej będzie pracy? Jeśli nie odłożysz do szafy, tylko szmyrgniesz…

938

Ona:

939

— „Szmyrgniesz” — miłe słówko.

940

— Słusznie. Dajmy spokój. Trzeba te drobne sprawy (z drobiazgów składa się dzień powszedni) rozważać pod kątem: czy nie mogłoby być gorzej, czy będzie w niebie dziura. Nie melodramatycznie…

941

Znów cisza. A potem ona:

942

— Nie rozumiem siebie.

943

— Byłoby nudno inaczej.

944

Aż padło słowo: szczęście.

945

— Iiii. Szczęście? Tyle tylko? Może i sława też? Nie łaska trochę mniej? Ot, czego się faflęciu zachciało.

946

(Wymknęło mi się. Ona wnet podchwyciła. Widocznie się spodobało).

947

— Faflęcie? Skąd pan to wziął? Nie ma takiego słowa!

948

— Mogę cofnąć.

949

— Nie. Dlaczego? Zobaczę w słowniku. Pierwszy przypadek chyba: faflę jak: pisklę. Hi, hi, hi.

950

Śmieje się. I znów poważnieje:

951

— Więc nie ma szczęścia ani sławy?

952

— Owszem, są.

953

— To dobrze… Niech mi pan wierzy: ja mamusię rozumiem i różnie już próbowałam. Ale mama jest niepoprawna i często tracę cierpliwość.

954

— No i co? — pyta się potem mama.

955

— Nic ważnego. Ale niech pani unika takich wyrazów jak: fanaberie, szmyrgniesz, komediantka. Drażnią. Młodzież ma swoje jakieś niezbadane leksykologiczne sympatie i wstręty. I nie za często powtarzać — oni lubią odmianę. Przyznała, że rozmowa ze mną była nawet możliwsza niż inne…

956

— Tak panu powiedziała? Ach, bezczelna! I co pan jej na to?

957

— Nic. Byłem zadowolony, poniekąd dumny. Przyznała pani też słuszność. Powiedziała: że pomyśli, że panią rozumie.

958

— Ona — mnie?! Teeż… No, wie pan… Może naprawdę byłoby w ogóle lepiej bez tej rozmowy…

Stary Doktór

959

„Antena” 1938, nr 15 z 10 IV

Samotność starości

960

Lato. Park (zaniedbany). Rzeka. Bliski młody las sosen i drugi las daleki, w którym „straszy”. (Tak). Ktoś tam kogoś kochał, ktoś kogoś — powiadają — zabił — i tam właśnie ta bardzo stara lipa, którą trzeba koniecznie zobaczyć. Trzysta lat, pięćset — a najmłodsi obliczyli, że ma dwa tysiące lat. „My pana zaprowadzimy!”

961

Hi — jeśli oni muszą pokazać, a ja muszę zobaczyć — bo tysiąc lat — i straszy — i nie tak znów daleko — i nie będę żałował (szczerze chcą uraczyć!) — więc dobrze. Idziemy. Gorąco (lato, południe). — „O widzi pan, tam, już blisko — już zaraz — ooo, już widać. — Prawda, wcale nie zmęczyliśmy pana?”

962

Nareszcie jest las i lipa.

963

Podziwiam (trzeba przecież). — „Cienista — rozłożysta…” Tak. — „I śliczna?” — Śliczna. — „I taka prastara”. — Uhm. — „Imponująca”. — Ba! — „Sędziwa i czcigodna”. — No…

964

Już biorą się za ręce (obowiązkowy rytuał) — okrążają drzewo — ooo!

965

Usiadłem. A oni biegają, śmieją się, ćwierkają, nawołują, szukają, myszkują. „No, dzieciarnia, wracać, bo spóźnimy się i będzie bura!” Wracamy…

966

DrzewoA drugim razem, powoli, wieczorkiem, już sam w odwiedziny, już na dłużej do czcigodnej, sędziwej — już teraz sam. — Jesteś? Chcesz pogawędzić? Przyszedłem. Oglądam.

967

Pień. Są blizny na korze — liczne — doświadczenia jej wieków i przygody. Znaki (hieroglify przeszłości). Zaleczone. Fałdy. Zmarszczki, guzy i narośle. Ktoś kiedyś ułamał, odrąbał.

968

StarośćPatrzę w górę. Tłum zieleni. Cienista. Ale wysoko (widzę) — jeden wielki konar suchy, zwisa bezwładnie — czarny — gałęzie jego martwe. (Nie zauważyli młodzi szczerby w koronie drzewa).

969

A w dole, gdzie wychyla się z korzeniami — co to? Przysypane ziemią i zarosłe trawą? Zaczynam laską kopać — dłubię (jak w chorym zębie dentysta). Otwór — sięga w dół — dziupla — zapach wilgoci. No, tak…

970

Liści też mniej i mniejsze — i zieleń ich jakby pod szronem (tyle gołym okiem widzę). Co tam i jak — pod ziemią? Jak krążą soki w zwapniałych naczyniach? Łamią kości przed deszczem? Jaki jest twój kaszel?

971

Kwitnie? Ale pozna pszczoła, że słodycz jej kwiatów — cóż dziwnego? — jest znużona.

972

Wśród czupurnej zieleni drzew, niedawno żyjących młódek, krzewin — chłystków, zielonego drobiazgu — to — ona jedna — zamyślona i samotna.

973

Nie powiem, o czym my tam gwarzyliśmy — ale gdy odchodzę — (trzeba umieć żegnać się) — odchodzę niechętnie. Położyłem rękę na jej ramieniu, skinąłem głową. — „Prawda, że mało ważne jedno pokolenie — (jego wybryki i psoty)? Bywaj! Trzymaj się, siostro!”

974

Kiedy zaczyna się starość, jej samotność? Pierwszy siwy włos, pierwszy wyrwany ząb, który nie odrośnie, pierwsza czy dwunasta mogiła mistrza, rówieśnika wspólnej pracy, głupstw i nadziei? Czy córka, syn, który dorasta, czy dopiero wnuk? Jak to było? Pierwsze ze starością spotkanie? Zbliża się, z wolna osnuwa — czy też zaczai się i nagle ciężko zwali się na barki? A ty? Bronisz się czy ulegasz?

975

Czy już brak sił (a są jeszcze liczne obowiązki), czy stajesz się już mniej potrzebny i mniej pożądany, odsuwany, tolerowany, opuszczony, odepchnięty? Zawadzasz?

976

Czy skarga: moja wina, ich wina? Czy nie ma niczyjej winy? (Pomyłki, błędy. Taki porządek rzeczy). Nie nadążasz? Biedzisz się wśród nowych ludzi i zdarzeń.

977

Trzeba mieć ostry wzrok, słuch, węch, sprężyste mięśnie. A ty? Inwalida.

978

Samotność pośród bliskich (a dalekich) i nawet życzliwych (ale zajętych własnymi młodymi sprawami); czy samotność wśród obojętnych, niechętnych? (Rezydent dokuczliwy). A oni jutrem silni, bogaci, pewni siebie. (Brzydka i nieprzytulna jest starość obrażona).

979

Samotność niemocy — zawodu — ucieczki — urazy — utraty — porażki?

980

Samotność może być bezludna, głucha, niewidoma — albo wypełniona ludźmi, gwarem, wiarą.

981

Ponura samotność nie ziszczonych ambicyj[216], poziomego[217] pożądania, samolubna — zaduch pustki, nudy i przesytu. Nie dzieje się już nic i nic nie wzrusza — nie poszukujesz rozwiązań, nie zadajesz pytań — czekasz, by z zewnątrz rzucono jałmużnę wzruszeń, myśli, woli. Zimna, oschła samotność — czcza, zazdrosna, mściwa — nadęta, zacięta — natrętna, despotyczna. Kąsa, toczy, rozkłada…

982

PamięćKtoś ty? Pielgrzym, wędrowiec, rozbitek, dezerter, bankrut, wykolejeniec, banita? A może nie znalazłeś, nie znałeś młodości? Czy, ile, co i kogo kochałeś i kochasz?

983

Pytałeś się: gdzie ona, wybrana (gdzie on), co teraz robi, czy myśli, pamięta o mnie, czy napisze do mnie, czy rychło zapomni?

984

Nie niszcz listów! Mało zajmują miejsca. Poblakła fotografia, pokruszony kwiatek, różowa wstążeczka, listek zasuszony. Zaduma, pamiątka, wspomnienie. Różne wspomnienia: kojące, bolesne — czy i plugawe, które jak topielice wypływają z przeszłości?

985

Żyłeś? Ile przeorałeś? Ile wypiekłeś chlebów dla ludzi? Ile zasiałeś? Zasadziłeś drzew? Ile ułożyłeś cegieł pod budowę, zanim odejdziesz? Ile przyszyłeś guzików, łatałeś, cerowałeś, ile lepiej-gorzej wyprałeś zbrukanej bielizny? Komu i ile ciepła? Jaka była twoja służba? Jakie nagłówki rozdziałów twej drogi?

986

Życie? On bardzo je poplątał, czy samo splątało się jakoś — rozlało się, nie wiesz nawet jak. Nie dostrzegłeś go w porę, czy ono przeoczyło Ciebie? Nie zawołało, może nie dosłyszałeś — przesłyszałeś się, nie zrozumiałeś, nie zdążyłeś w porę? Biegłeś na zew, czy człapałeś gnuśnie?

987

Lekkomyślnie, czy ci je (naiwny!) wyłudzili, czy (nieopatrzny!) oszwabili, wycyganili, czy rozkradli? Przegrałeś, przepiłeś? Czyś przeszachrował, niechlujnie przełajdaczył? Przegrał własne — czy i tych, co zawierzyli — zawiódł? Jak ulokowałeś kapitał wysiłków i serc, którym ślubowałeś? Chciałeś słowa dotrzymać, czy całując gotowałeś zdradę? Ile wycisnąłeś łez, ile otarłeś? Dawniej — dawno — najdawniej.

988

Żył, czy przyglądał się ospale, jak życie płynie obok? Sterował — czy niosło — ot — tak — i już? (Nie wierzycie? Znałem takiego — nawet nie żeby hulał — postawny, bogato uposażony — i nic. Pasztecik, kawiorek, zalety towarzyskie. Przejadł — i już — i nic więcej).

989

Rozdałeś, rozdzieliłeś, rozdarowałeś swe życie? Ileś[218] bronił, o co walczył?

990

Samotność starości — pamiętnik — i spowiedź — i bilans — i testament. Troska, by przekazać — co i komu? Sztandar! Poniesie go w życie uczeń-jedynak?

991

Nieważne, czy neony rzęsiście oświetlone, czy przy lampce naftowej. Kogo wsparł, gdy chwiał się, kogo uczył, drogę wskazał? Nie spekulując na pokaz i wdzięczność, nie żądając zapłaty?

992

Prawda, stara lipo w lesie, gdzie straszy (bo może tam nie umiano kochać?). Prawda, że dobra wiele więcej na świecie — ciche, skromne, nieśmiałe — nie przeczuwa potęgi swej?

993

Prawda, stara lipo, że nie tak znów ważne jedno pokolenie — i że nie ma dzieci, młodzieży, starców ani samotności — są tylko różni różnie samotni ludzie, drzewa, zwierzęta, rośliny i kamienie?

994

A silna, ta stara lipa — jak milczenie jej, gdy tak oko w oko z całym życiem — z przeszłością i przyszłością — i sam na sam z Bogiem.

Stary Doktór

995

„Antena” 1938, nr 17 z 24 IV


967


Stary Doktór

995

Antena, nr 17, 24 kwietnia 1938.