Janusz Korczak – w ramach przygotowywania materiałów do cotygodniowej gazetki dla mieszkańców sierocińca na Siennej 16 – opisał jeden ze swoich snów i swoisty "wstyd" przyjmowania paczek których pierwotnych adresatów już nie ma w Getcie, prawdopodobnie którzy już nie żyją.
Poczta w Getcie Warszawskim stanowiła jeden z kanałów i importu i eksportu towarów. Z getta wysyłano na stronę aryjską pieniądze i towary przemysłowe. Jednocześnie żywność i inne surowce przysyłano ze strony aryjskiej. Listy z Getta warszawskiego były po cenzurze wysyłane do adresatów w wielu krajach jak również na obszarze Trzeciej Rzeszy. Znane są listy Korczaka i wychowanków wysyłane z getta.
Do getta przychodziła znaczna ilość paczek zagranicznych, pisze o tym Korczak w swoim Pamiętniku.
W "Dwa sny moje dziwne"*: opisuje sen o locie nad nieznanym krajem i o jedzeniu, sen o Indiach i spotkaniu z Rabindranathem Tagore. Z nieznanego kraju dobry człowiek chciał wysłać jego dzieciom żywnościową paczkę, w Indiach wielki pisarz dał mu książkę o poczcie dla swojej uczennicy - panny Esterki. Oba sny się sprawdziły: z Kopenhagi przyszła do sierocińca paczka z serem, kiełbasą i marmoladą, a panna Esterka wystawiła "Pocztę" na święto Pesach.
Paczki z krajów zachodnich pochodziły na ogół ze Szwecji, Holandii, Rumunii, Szwajcarii. Paczki z USA wysyłano do gett w okupowanej Polsce za pośrednictwem firm portugalskich. Paczki przychodziły na tzw. prywatne adresy od prywatnych nadawców.
Z wiadomych względów wiele paczek do getta nigdy nie docierało do swoich adresatów. Te własnie paczki oddawano z poczty getcie do internatów, m.in. do Domu Sierot Korczaka którego z jednej strony gnębi przyjmowanie takich paczek ale wie ze to jest tzw. zło konieczne.
Paczki do getta nadchodziły jeszcze przez kilka miesięcy po Wielkiej Akcji w 1942 roku podczas której zamordowano większość mieszkańców getta.
Korczak i Wilczyńska walczyli o przydziały żywności i opału. Ta walka to m.in. konflikty z Centosem Centos - Związek Towarzystw Opieki nad Dziećmi i Sierotami Żydowskimi) gdzie Korczak uważał że ta organizacja faworyzuje własne internaty i domy sierot. O konfliktach świadczy fragment zapisków Korczaka z lutego 1942, zaczynający się od słów: Pięć pospolitych sposobów unieruchomienia niedogodnych postaci.
W lutym 1941 r. pod opieką Centosu w Warszawie pozostawało ogółem 25.363 dzieci, w lipcu 1942 r. ok. 45.000 dzieci w ponad stu placówkach. Środki na tę pomoc pozyskiwał Centos z wielu źródeł: z Centralnego Wydziału Aprowizacyjnego, ŻSS KOM, z opłat za zupy w kuchniach Centos i pomoc od JOINTU.
„Poleżałem trochę i zasnąłem znów. – I znów jadę, płynę czy biegnę, czy na skrzydłach unoszę się… Tym razem dłużej trwa droga. Jestem w bardzo dalekim kraju gdzieś, zupełnie niepodobnym do tych krain, które znałem. Jestem na jakiejś szerokiej drodze. Widzę morze. Jest bardzo gorąco. Dziwnie ubrani ludzie idą i jadą na dwukonnych wozach i na słoniach. – Tak, na słoniach. Pytam się:
– Co to za kraj?
– Indie. – Tak, Indie. Kraj bardzo daleki, gorący, stary, dawny kraj. Jedni mówią, że dziki kraj, a drudzy, że wcale nie dziki, tylko zupełnie inny, więc wydaje się nam dziwny.
I oto zbliżył się do mnie piękny starzec z dużą, siwą brodą, dobrymi oczami i rozumnym czołem. – Zdało mi się, że go znam, że go widziałem. Ależ tak: to Rabindranath Tagore. Fotografię jego widziałem wiele razy w książkach wielkiego indyjskiego poety i myśliciela i w różnych pismach. I stało się to dziwne, co często zdarza się w snach. Rabindranath Tagore zaprosił mnie do szkoły.
– Pan też ma szkołę – powiedział. – W pana szkole nauczycielką jest także moja uczennica, panna Esterka. Prawda, że jest?
– Jest.
– To dobrze. Jeśli to pana bardzo nie utrudzi, dam dla niej niedużą książeczkę. Właśnie zbudowano w naszym mieście pocztę. To nowy i ładny budynek. Napisałem więc o poczcie dla moich chłopców, a jeżeli panna Esterka zechce, niech i wasi chłopcy to zagrają. A ja do was przyjdę na przedstawienie.
– To niemożliwe – powiedziałem.
Uśmiechnął się łagodnie i rzekł:
– Wy mnie nie zobaczycie, ale będę z wami. Zresztą zapytaj się pan jogów.
Znów obudziłem się. W kilka dni później przyszła z Kopenhagi paczka z serem, kiełbasą i marmoladą, a panna Esterka urządziła Pocztę [sztukę Tagorego – przyp. red.] podczas święta Pesach”.
Autorka artykułu "Zakład Sierót Janusza Korczaka. Dzieło wielkiego przyjaciela dzieci" opisuje oprócz samego Domu Sierot również jak Korczak zdobywa prowiant dla dzieci:
Ten „Pan Doktor", to jak się rozumie — Janusz
Korczak. Znajdujemy go właśnie w prowizorycznej kan
celarii, składającej się z jednego stołu w pokoju służą
cym za izolatkę dla dzieci słabszych i chorych. Nie
przeszkadza mu to wcale, że w tym samym pokoju są
dzieci. Ten głoszony przez pedagogów dystans koniecz
ny dla zachowania własnego autorytetu, jest niekonie
czny. Czy już ktoś widział ojca myślącego o sposobach
zachowania autorytetu? Nie! ojciec myśli o czym zu
pełnie innym, tak jak to czyni p. Korczak, który siedzi
tutaj i „kombinuję" o... „kaszy, grochu" itp. Wszak
dzieci przede wszystkim, „muszą żyć!" A kto nie tylko
czyta te słowa z plakatu, kto je nie tylko głosi,
ale sam spełnia postulaty tego zdania, ten, jak Doktor
Korczak, siedzi ze zmarszczonym czołem i kombinuje...
i wystaje w urzędach, instytucjach, przed drzwiami
dyrektorów — bez względu na to, że nazwisko Korczak
ma również swoją wagę. Cóż imię? cóż honor? kiedy
dzieci, jego dzieci czekają... I siedząc w korytarzu
i czekając, myśli sobie p. Korczak, jakby to cudnie było,
żeby już wreszcie dostać te przyrzeczone 2000 zł z akcji
„Miesiąca Dziecka". Te dwa tysiące złotych ma już
zgodnie z orzeczeniami „prawie"0 w kieszeni, no, ale
co z tego, kiedy „prawie" to jeszcze nie faktycznie.
I proszę nie myśleć, że na tym kończy się działalność
p. Korczaka. Korczak to „jak prawdziwy ojciec" —
stwierdza jedno z dzieci w chwili jego nieobecności —
który stale o nas pamięta. Co tydzień je waży, mie
rzy i bada i nikt z nas nie pojmuje bólu tego człowieka,
gdy przeglądając linię wagi stwierdza, że się nie pod
nosi. Co z tego, że p. Korczak opowie dzieciom bajki,
że ich pogłaszcze, pocałuje i uśmiechnie się — co z te
go, że wywołuje śmiech ich, że oczy im się iskrzą z za
dowolenia — kiedy on sam wie i czuje braki w ich ma-
’łych organizmach i nic im poradzić nie może.
Korczak nie ustaje w pracy, nie wpada w rozpacz,
ale martwi się. I głębokie zmarszczki na jego wysokim
czole pogłębiają się.
Korczak. Znajdujemy go właśnie w prowizorycznej kan
celarii, składającej się z jednego stołu w pokoju służą
cym za izolatkę dla dzieci słabszych i chorych. Nie
przeszkadza mu to wcale, że w tym samym pokoju są
dzieci. Ten głoszony przez pedagogów dystans koniecz
ny dla zachowania własnego autorytetu, jest niekonie
czny. Czy już ktoś widział ojca myślącego o sposobach
zachowania autorytetu? Nie! ojciec myśli o czym zu
pełnie innym, tak jak to czyni p. Korczak, który siedzi
tutaj i „kombinuję" o... „kaszy, grochu" itp. Wszak
dzieci przede wszystkim, „muszą żyć!" A kto nie tylko
czyta te słowa z plakatu, kto je nie tylko głosi,
ale sam spełnia postulaty tego zdania, ten, jak Doktor
Korczak, siedzi ze zmarszczonym czołem i kombinuje...
i wystaje w urzędach, instytucjach, przed drzwiami
dyrektorów — bez względu na to, że nazwisko Korczak
ma również swoją wagę. Cóż imię? cóż honor? kiedy
dzieci, jego dzieci czekają... I siedząc w korytarzu
i czekając, myśli sobie p. Korczak, jakby to cudnie było,
żeby już wreszcie dostać te przyrzeczone 2000 zł z akcji
„Miesiąca Dziecka". Te dwa tysiące złotych ma już
zgodnie z orzeczeniami „prawie"0 w kieszeni, no, ale
co z tego, kiedy „prawie" to jeszcze nie faktycznie.
I proszę nie myśleć, że na tym kończy się działalność
p. Korczaka. Korczak to „jak prawdziwy ojciec" —
stwierdza jedno z dzieci w chwili jego nieobecności —
który stale o nas pamięta. Co tydzień je waży, mie
rzy i bada i nikt z nas nie pojmuje bólu tego człowieka,
gdy przeglądając linię wagi stwierdza, że się nie pod
nosi. Co z tego, że p. Korczak opowie dzieciom bajki,
że ich pogłaszcze, pocałuje i uśmiechnie się — co z te
go, że wywołuje śmiech ich, że oczy im się iskrzą z za
dowolenia — kiedy on sam wie i czuje braki w ich ma-
’łych organizmach i nic im poradzić nie może.
Korczak nie ustaje w pracy, nie wpada w rozpacz,
ale martwi się. I głębokie zmarszczki na jego wysokim
czole pogłębiają się.
* Gazeta Żydowska = Ywdiyšeʿ Sayytwng. R. 2, nr 127 (21 grudnia 1941)