Friday, December 5, 2014

Nowe arabeski na starym świeczniku - czyli o polskim antysemityzmie w okresie miedzywojennym (?)



Nowe arabeski na starym świeczniku. niewinny tytu
ł, niby Chanukowy! 

Najpierw opis "starych czasów i pogromów, okres zanim Polska uzyska
ła na nowo niepodległość.

Nast
ępnie okres współczesny, tamtejszy, czyli międzywojenny.

Ale czuć jak "powojenny" również!

************************************


I
Reb Jankiel chce uzmysłowić
sobie, jak Moniek będzie kiedyś
wspominał jego obraz. Lisia
czapka, łysiejąca broda i zmarszczki.
Sieć zmarszczek, poplą­tanych w
misterne arabeski świecznika. 

Może wspomni tę menorę. 
Reb Jankiel pamięta doskonale,
jak królowała ona na
świątecznym stole. Obrus był
wtedy biały, jak ośnieżone grudniem
pole, później, podczas tej
strasznej nocy pogromu.

Ojciec był arendarzem gdzieś
w Mohylewskiej gubernji. Było
to już z pięćdziesiąt, sześćdziesiąt
lat temu. Chodziły wtedy głu-
che pogłoski o jakimś pogromie
w okolicy. Biją żydów. Podobno
tu i tam rozbijały się bandy, czar
ne sotnie, mordując i rabując.
Podobno...

Karczma już była zamknięta.
Ojciec w czarnej mycce na głowie
zapalał oliwę w dzbanuszkach
menory, Dziewiąty trysnął
właśnie czerwonym pionowym
stożkiem ognia. Przy stole siedział
młody Jankiel, matka, dwie
siostry. Piętnaście i osiemnaście lat.
Sara i Rachel.

Na dole zatupotały czyjeś kroki.
Jakieś głosy,
Głośny krzyk: żydzie otwieraj!



Rysunek Haliny z ulicy Prostej. Żydowski świecznik chanukowy z polskim orłem
Reb Jankielowi nerwowo drżą
wysuszone, jak pergamin ręce.
Po raz drugi przeżywa tę noc.
Straszną noc. Noc pogromu.

************************
II
...Heniek wraca z wykładu na
„Politbudzie". Spieszy się. Dziś
Chanuka. Trzeba jeszcze kupić
świeczki. W kieszeni brzęczą
dwa dreidełe. Dla Szlamka i Surci.
śliczne, nowiutkie.

W ogrodzie leży biały śnieg.
Sypki grudniowy śnieg pokrywa
gałązki drzew i krzewów,
śnieg skrzypi pod butami. W
kieszeni pobrzękują dreidełe.

Dlaczego te ulice są takie
ciemne. Aż niemiło przechodzić
przez nie o zmroku. Jak dobrze,
że jeszcze dwie przecznice, pięć
minut w mydłami i będę w domu.

Szlamek i Surcia już pewnie
czekają.

Szlamek chodzi do piątego od ­
dział szkoły powszechnej. Jest
pierwszym uczniem. No pewnie
— mój brat. A Surcia pójdzie do
szkoły dopiero na przyszłą jesień.

Właściwie powinna chodzić
do szkoły już w tym roku, ale
nie było miejsca. Za to na przyszły
rok pójdzie odrazu do drugiego

oddziału. Już on ją przygotuje..
Myśli ścielą się dziwnie miękko
— Szlamek — Surcia...

Słowo pada, jak obelga: żydzie!

Przez ułamek sekundy widzi
ich. Cała zgraja, dzięsięciu mo­że,
w studenckich czapkach,
masywne lagi w dłoniach.

Cios kastetu trzasnął o czaszkę i
ogłuszył. Runął. Buty deformują
żebra. Ostre stalowe żyletki, o-
sadzone umiejętnie na końcach
lasek, rozcinają miękkie kleiste
ciało, masakrują twarz o nazbyt
żydowskim wyglądzie.

Cynowe bączki wysunęły się z
kieszeni. Czyjś ciężki but wtło-
czył je w grząski śnieg.

************************
III
Napisanoby zato może o innej
matce dwóch synów. Jeden —
inżynier elektrotechniki, drugi
absolwent W S. H.; obaj dyplo-
mowani, rokujący świetne na-
dzieje młodzi ludzie nie mogli
znalezc pracy.  I jeden musiał 
za
psie pieniądze naprawiać zepsute
dzwonki u sąsiadów, drugi
zaś ździerał zelówki, szlifując
„kocie łby" warszawskich bruków w 
poszukiwaniu pracy. Obaj jej nie
znaleźli. Nie dlatego, że nie by
ło
jej wogóle.

Często bywali już „prawie an ­
gażowani". Lecz gdy trzeba było
złożyć papiery, okazywało się, że
mają „nieczyste metryki". Bo
matka miała na imię Fajga, a ojciec
— Icek. I wtedy pan szef
oświadczał czemprędzej:

Bardzo mi przykro, lecz dane
miejsce zostało już obsadzone.
Znów rozpoczyna się mozolna
wędrówka.

Cóż z tego, gdy w papierach
nie mają... aryjskiej babki.