Tuesday, February 11, 2025

Wyprawki dla podrzuconych dzieci - Informacje o Podrzuconych (porzuconych) dzieciach w Warszawskim Getcie - Dom Opuszczonych Dzieci - Janusz Korczak na Dzielnej 39.

Informacje pod rubryką PODRZUCONE DZIECI w Gazecie Żydowskiej.

Dlaczego rodzice podrzucają swoje dzieci? Podrzucane dzieci są do dzisiaj realnym problemem. Wiadomo, przyczyny tego tragicznego zjawiska są różnorodne i niepowtarzalne.

W Warszawskim Getcie, w latach czterdziestych, podrzucane noworodki i dzieci były zostawiane w wielu w nieoczekiwanych i oczekiwanych miejscach. Typowe takowe to bramy ulic, wycieraczki przed wejściem do mieszkań w bogatszych domach i chodniki na ulicach.

Wiadomo było dlaczego w Getcie rodzice porzucają swoje dzieci! Brak jedzenia był głównym czynnikiem połączony ze skrajnym ubóstwem. W getcie nie było właściwie możliwości by oddać swoje dzieci do adopcji lub przekazać je innym członkom rodziny. Czytając Gazetę Żydowską w informacjach o znalezionych dzieciach pisze się zazwyczaj o podrzuconych a nie porzuconych dzieciach.


W opisach samych dzieci oprócz ich wyglądu jest dokładnie opisane ich ubranie a jezeli chodzi o noworodków to właściwie opis całej "wyprawki"!**
Sama rubryka PODRZUCONE DZIECI jest bardzo specjalna. Jaka jest róznica miedzy podrzucone a porzucone? Bardzo subtelna, ale jest!

                    PODRZUCONE DZIECI. 
Brucha Ekerman (Grzybowska 24) znalazła pod drzwiami swojego mieszkania dziecko płci żeńskiej w wieku około 9 miesięcy.
Rysopis i ubiór dziecka: szatynka, oczy piwne; niebieska czapeczka włóczkowa, pyjamka niebieska, 2 sweterki flanelowe, niebieska kołderka.
Dozorca domu, Grzybowska 29, znalazł w bramie podrzucone dziecko płci męskiej, mniej więcej 4 miesięczne, Jasno-blond, oczy piwne, ubrane w koszulkę biała, różowy kaftanik, barachnowa czapeczkę, chustkę wełniana, paletko, okryte kołderka. Przy dziecku znaleziono karteczkę. Imię chłopczyka: Aron. Oboje dzieci odesłano do Głównego Domu Schronienia (ul. Dzielna 39).

Herman Czerwiński przed wojną reporter Naszego Przeglądu napisał 1 kwietnia 1942 roku w Gazecie Żydowskiej o Dzielnej 39* - Domu opuszczonych dzieci:
 
Dzielna 39 - to Dom opuszczonych dzieci. Pół albo okrągłe sierotki. Bezpieczne. Bezdomne. Bezimienne. Bez....wiekowe. Znajdki. Podrzutki.
...
Nie wszystkie dzieci mają tu imiona i nazwiska. Dostarczane przez policję zamiast metryk mają protokuły. Niekiedy matka przyczepia do szmat dziecka karteczkę:
- Musiałam...., Nie mogłam...., Trudno..
Nazwisko nadaje Zakład. Oto o świcie zjawił się jakowyś podrzutek. Nazwano go po prostu Zjawicz. Imiona Izrael, Dawid, Sara i inne. Jak popadnie. Przez to tak zwane Dzieci NN. Niewiadomych Nazwisk. Bez ojców i matek.
- 560!

Herman Czerwiński opisuje tu równiez Korczaka jako obserwatora. Nie pisze jednak jak Dom opuszczonych dzieci na Dzielnej 39 wyglądał przed interwencją Korczaka który się tam przeniósł 11 lutego 1942 roku.

Do Głównego Domu Schronienia - tak się ta placówka oficjalnie nazywała, trafiały również bardzo małe dzieci i noworodki. Liczba wszystkich dzieci w tym zakładzie wynosiła w styczniu 1942 roku - 550 a w kwietniu 560.

Placówka przy ul. Dzielnej 39 uchodziła za ”umieralnię dzieci”. Prof. Ludwik Hirszfeld tak opisał sytuację w Głównym Domu Schronienia:
”Było to piekło na ziemi... Przy wejściu uderzał zapach kału i moczu. Niemowlęta leżały zanieczyszczone, pieluch nie było, zimą mocz zamarzał i na tym lodzie leżały zamrożone trupki. Dzieci nieco starsze siedziały po całych dniach na podłodze lub ławeczkach, kiwały się monotonnie, jak zwierzęta, żyły od posiłku do posiłku, oczekując marnej, zbyt marnej strawy. Szalał dur plamisty, czerwonka. Lekarze nie byli złymi ludźmi, ale nie potrafili opanować niesłychanego wprost złodziejstwa personelu żerującego na tej nędzy”. 

W 1942 roku, zanim Korczak zajął się placówką na Dzielnej 39,  pisał w liście do dr Anny Braude-Hellerowej, przewodniczącej Komisji Zdrowia Rady Żydowskiej datowanym 11 lutego, czyli w dniu objęcia nowego stanowiska:
”Zdecydowałem zamknąć się w obozie koncentracyjnym dla sierot okrzyczanego na całą dzielnicę Sierocińca Dzielna 39 (jeśli wierzyć alarmom, umiera tam parę dziesiątków dzieci dziennie). Karkołomne przedsięwzięcie, ale trzeba spróbować zaradzić temu. Nie bardzo wierzę w powodzenie, ale nie można poprzestawać na westchnieniach i okrzykach zgrozy”.

Wyprawki i opisy podrzucanych dzieci w Getcie Warszawskim kojarzą mnie się z dokumentem Korczaka "Dwie trumny" (na Smoczej i na Śliskiej). Korczak opisuje leżące na ulicy getta ciało małego dziecka. Ciało czule, starannie, troskliwie i dokładnie opakowane w papier i przewiązane sznurkiem. Tak, uwagę Korczaka przyciągają te małe szczegóły pokazujące miłość i rozpacz matki dziecka.

Druga trumna. Dziecko - małe dziecko - może trzyletnie! Widziałem tylko małe jego stopy, małe paluszki nóg. Leżało pod murkiem zawinięte w papier. Także na śniegu. Nie zauważyłem, nie pamiętam, czy papier ten był szary, czy czarny. Wiem tylko, że ten papier szary czy czarny był starannie, bardzo troskliwie, bardzo czule, bardzo dokładnie i równo - od dołu, z boków i z góry - przywiązany był sznurkiem. Tylko te palce małej stopy. Ktoś, zanim wyniósł i ułożył na śniegu – starannie przewiązywał mały tłumoczek, tę dziecinną paczuszkę. Rozumie się, że matka. Rozumie się, że nie miała w domu papieru ani sznurka. Wstąpiła do sklepu i kupiła. Tylko to wiem, nic więcej. To dlatego, że przechodzień w pośpiechu mógłby ten papier kopnąć, by sprawdzić czy twardy, czy może jest coś do zabrania. Dlatego tak zrobiła ze swoim zmarłym dzieckiem, ze swoim maleństwem. Bo przykro, gdy ktoś kopnie to, co ty kochasz. A ludzie teraz i niecierpliwi, i roztargnieni, i często mówią wcale nie to, co chcą, i robią wcale nie to, co chcą, a ot tak, co zdarzy się akurat.

Korczak pisze o Drugiej trumnie: 
Musieli widzieć tę trumnę wszyscy którzy szli do rodzin lewym chodnikiem naszej ulicy Śliskiej.

Korczak pisze "tę trumnę". Wiadomo jednak że żadnej trumny nie by
ło. "Szli do rodziny" tutaj chodzi prawdopodobnie o dzieci które miały rodzinę w Getcie i podobnie jak przed wojną, z Domu Sierot na Krochmalnej, chodziły w Szabat, w sobotę ją odwiedzić. "Lewym chodnikiem" to chodzi o chodnik po południowj stronie ulicy czyli nieparzystej. "Naszej ulicy Śliskiej" - to chodzi oczywiscie głównie o wejscie i bramę do Domu Sierot od ulicy Śliskiej nr. 9. Sposób pisania sugeruje że ten tekst miał być częścią Dziennika Domu Sierot odczytywanego w soboty.

W innym dokumencie Korczaka który ocalał dzięki Panu Miszy zatytułowanym "O projekcie "Dziecko i Policja" Korczak pisze że 10 kwietnia (1942) złozył projekt rozwiazania sprawy "dzieci ulicy". Ten kilkustronicowy dokument (226-228 w Pamiętnik i inne pisma z getta z r. 2012) opisuje dokładnie 10 kategorii dzieci i co z tymi znalezionymi dziećmi robić i kto za to dopowiada. Wymienia; Główny Dom Schronienia na Dzielnej, Centos, Komitety domowe, Dozorców, Policję żydowską (Słuzba porządkowa) i Policję polską.
O Dzielnej 39 i Korczaku - Gazeta Żydowska = Ywdiyšeʿ Sayytwng., R. 3, nr 39 (1 kwietnia 1942).

ul. Dzielna 39 - Zakład św. Stanisława Kostki, okres międzywojenny. Tu od lutego 1942 r pracował Janusz Korczak podczas okresu getta kiedy w budynku mieścił się Główny Dom Schronienia.

Dzieci w Getcie Warszawskim.


Słowo wyprawka pochodzi od słowa wyprawa, czyli podróż. Wyprawą niegdyś nazywano bieliznę, komplet pościeli, oraz różne akcesoria, które otrzymuje od rodziców córka wychodząca za mąż.

Cały artykuł*
Dzielna‎ ‎39.‎
‎Adres‎ ‎godny‎ ‎wrycia‎ ‎sobie‎ ‎w‎ ‎pamięć.‎ ‎To
nie‎ ‎Cafe.‎ ‎Ani‎ ‎klub.‎ ‎Ani‎ ‎inny‎ ‎tego‎ ‎rodzaju‎ ‎Zakład.‎ ‎To
dom,‎ ‎który‎ ‎ma‎ ‎i‎ ‎mieć‎ ‎będzie‎ ‎swoją‎ ‎kartę.‎ ‎Swoją‎ ‎osobli
wą‎ ‎historię.‎ ‎Dzielna‎ ‎39‎ ‎—‎ ‎to‎ ‎Dom‎ ‎opuszczonych‎ ‎dzieci.
Pół‎ ‎albo‎ ‎okrągłe‎ ‎sierotki.‎ ‎Bezopieczne.‎ ‎Bezdomne.‎ ‎Bez-
mienne.‎ ‎Beznazwiskowe.‎ ‎Znajdki.‎ ‎Podrzutki.‎ ‎I‎ ‎„Dziel-
39“‎ ‎ma‎ ‎tym‎ ‎bezradnym‎ ‎isto.tom,‎ ‎nieszczęsnym‎ ‎zastąpić
dom‎ ‎rodzicielski.
Nie‎ ‎będę‎ ‎tu‎ ‎opisywać‎ ‎wyglądu‎ ‎tej‎ ‎kamienicy.‎ ‎Nie‎ ‎in
teresuje‎ ‎mnie‎ ‎taka‎ ‎czy‎ ‎inna‎ ‎jej‎ ‎architekura.‎ ‎Nie‎ ‎to‎ ‎jest
ważne,‎ ‎a‎ ‎ważne,‎ ‎iż‎ ‎w‎ ‎tej‎ ‎chwili‎ ‎w‎ ‎tym‎ ‎przytulisku
Dzieci‎ ‎Ulicy‎ ‎albo‎ ‎ulicznych‎ ‎jest‎ ‎ich‎ ‎ogółem‎ ‎560.
—‎ ‎560!
Czyż‎ ‎nie‎ ‎słyszycie‎ ‎chóralnego‎ ‎głosu‎ ‎bezdomnej‎ ‎dzie
ciarni?‎ ‎Czyż‎ ‎nie‎ ‎dochodzą‎ ‎Was‎ ‎oddźwięki‎ ‎nijakie?
A‎ ‎oto‎ ‎wyciągają‎ ‎do‎ ‎Was‎ ‎swe‎ ‎rączyny.‎ ‎A‎ ‎oto‎ ‎kierują
do‎ ‎Was‎ ‎swoje‎ ‎oczęta.‎ ‎Do‎ ‎Was,‎ ‎do‎ ‎Społeczeństwa!...
I‎ ‎wreszcie‎ ‎jesteśmy‎ ‎we‎ ‎wnętrzu.‎ ‎Wycieczka.‎ ‎Pierw-
szy‎ ‎krok.‎ ‎Kancelaria.‎ ‎Sprawozdania.‎ ‎Wykresy.‎ ‎Dane
statystyczne.
I‎ ‎zda‎ ‎mi‎ ‎się,‎ ‎iż‎ ‎widzę‎ ‎dzieci‎ ‎spoza‎ ‎kolumn‎ ‎cyfrowych.
I‎ ‎zda‎ ‎mi‎ ‎się,‎ ‎iż‎ ‎słyszę‎ ‎ony‎ ‎chóralny‎ ‎zew.
—‎ ‎560!
Oprowadzają‎ ‎nas‎ ‎po‎ ‎zakładzie‎ ‎kierownik‎ ‎p.‎ ‎dr‎ ‎Kirsz-
baum‎ ‎i‎ ‎p.‎ ‎dr‎ ‎M.‎ ‎Mayzner,‎ ‎ordynator‎ ‎Domu‎ ‎Opieki‎ ‎nad
opuszczonymi‎ ‎dziećmi.‎ ‎Jesteśmy‎ ‎syci‎ ‎wrażeń‎ ‎i‎ ‎informa
cji.‎ ‎A‎ ‎więc‎ ‎—‎ ‎posuwamy‎ ‎się‎ ‎naprzód.‎ ‎Sala-kwarantanna
dziecięca.‎ ‎Tu‎ ‎z‎ ‎ulic‎ ‎sprowadzany‎ ‎„żywy‎ ‎depozyt"‎ ‎zo-
staje‎ ‎ulokowany‎ ‎czasowo‎ ‎na‎ ‎obserwacji.‎ ‎Po‎ ‎wytrzyma
niu‎ ‎tej‎ ‎swego‎ ‎rodzaju‎ ‎ogniowej‎ ‎próby‎ ‎—‎ ‎dzieci‎ ‎zdrowe
kierowane‎ ‎są‎ ‎na‎ ‎piętra‎ ‎do‎ ‎sal.‎ ‎Ciasno‎ ‎bo‎ ‎ciasno.‎ ‎Ale
jest‎ ‎jasny‎ ‎promień.‎ ‎To‎ ‎sale‎ ‎zabaw.‎ ‎Tu‎ ‎—‎ ‎w‎ ‎mrocznię
przytułkową‎ ‎—‎ ‎wdziera‎ ‎się‎ ‎słońce.‎ ‎Słońce!
Na‎ ‎nasze‎ ‎przywitanie‎ ‎ozwie‎ ‎się‎ ‎gromko‎ ‎50‎ ‎dzieci.
—‎ ‎Dzień‎ ‎dobry!‎ ‎Dzień‎ ‎dobry!‎ ‎—‎ ‎I‎ ‎okrzyki‎ ‎na‎ ‎naszą
cześć.‎ ‎—‎ ‎Goście!‎ ‎Goście!
Poznajemy‎ ‎się.‎ ‎Z‎ ‎miejsca‎ ‎pakt‎ ‎przyjaźni.
Wychowawczyni‎ ‎pokazuje‎ ‎nam‎ ‎robótki.‎ ‎Rysunki.‎ ‎Wy
cinanki.‎ ‎Malowanki.‎ ‎ltd.‎ ‎A‎ ‎oto‎ ‎samochodziki.‎ ‎Z‎ ‎dwóch
paczek‎ ‎zapałek.‎ ‎Wcale,‎ ‎wcale.
—‎ ‎To‎ ‎ja‎ ‎zrobiłem‎ ‎—‎ ‎przedstawią‎ ‎się‎ ‎konstruktor.‎ ‎—
Ja‎ ‎lubię‎ ‎auta.‎ ‎Jak‎ ‎będę‎ ‎starszy‎ ‎—‎ ‎to‎ ‎hoho‎ ‎pojadę‎ ‎tym
samochodem.
Nie‎ ‎wszystkie‎ ‎dzieci‎ ‎mają‎ ‎tu‎ ‎imiona‎ ‎i‎ ‎nazwiska.‎ ‎Do
starczane‎ ‎przez‎ ‎policję‎ ‎w‎ ‎zariiian‎ ‎metryk‎ ‎mają‎ ‎proto-
kuły.‎ ‎Niekiedy‎ ‎matka‎ ‎przyczepia‎ ‎do‎ ‎szmat‎ ‎dziecka‎ ‎kar
teczkę‎ ‎:
—‎ ‎Musiałam...‎ ‎Nie‎ ‎mogłam...‎ ‎Trudno...
Nazwisko‎ ‎nadaje‎ ‎Zakład.‎ ‎Oto‎ ‎pierwszy‎ ‎o‎ ‎świcie‎ ‎zja
wił‎ ‎się‎ ‎jakowyś‎ ‎podrzutek.‎ ‎Nazwano‎ ‎go‎ ‎po‎ ‎prostu‎ ‎Zja-
wicz.‎ ‎Imiona‎ ‎Izrael,‎ ‎Dawid,‎ ‎Sara‎ ‎i‎ ‎inne.‎ ‎Jak‎ ‎popadnie.
Przecz‎ ‎,to‎ ‎tak‎ ‎zwane‎ ‎Dzieci‎ ‎NN.‎ ‎Niewiadomych‎ ‎na
zwisk.‎ ‎Bez‎ ‎ojców‎ ‎i‎ ‎matek.
—‎ ‎560!
I‎ ‎radość‎ ‎dzieci‎ ‎dzieli‎ ‎z‎ ‎nami‎ ‎gospodyni.‎ ‎—‎ ‎Bo‎ ‎dziś,
proszę‎ ‎Państwa,‎ ‎dostaną‎ ‎dzieci‎ ‎klops.‎ ‎Świetny‎ ‎klops.‎ ‎—
Klops!‎ ‎Magnacki‎ ‎obiad!
Prawda,‎ ‎iż‎ ‎subwencjonują‎ ‎Zakład‎ ‎Rada‎ ‎Żydowska,
której‎ ‎Przewodniczący‎ ‎Inż.‎ ‎Adam‎ ‎Czerniaków‎ ‎otacza
tego‎ ‎rodzaju‎ ‎instytucje‎ ‎szczególną‎ ‎opieką,‎ ‎prawda,‎ ‎iż
subwencjonują‎ ‎J.‎ ‎H.‎ ‎T.,‎ ‎„Centos".‎ ‎Prawda,‎ ‎iż‎ ‎dr‎ ‎Ja
nusz‎ ‎Korczak,‎ ‎występujący‎ ‎na‎ ‎terenie‎ ‎Domu‎ ‎w‎ ‎roli‎ ‎ob
serwatora,‎ ‎wydatnie‎ ‎przyczynił‎ ‎się‎ ‎do‎ ‎usanowania‎ ‎Za
kładu.
Ale‎ ‎musi‎ ‎całe‎ ‎społeczeństwo‎ ‎pomóc.‎ ‎W‎ ‎naturze.
W‎ ‎gotówce.
Komitety‎ ‎Domowe‎ ‎winny‎ ‎podjąć‎ ‎akcję.‎ ‎Już.‎ ‎Zaraz.
—‎ ‎560!‎ ‎'‎ ‎-
Czyż‎ ‎nie‎ ‎słyszycie‎ ‎srebrzystych‎ ‎głosików‎ ‎dziecię
cych?...
Porzez‎ ‎okna‎ ‎zakładowe‎ ‎wdziera‎ ‎się‎ ‎jasny‎ ‎promień.
To‎ ‎słońce.‎ ‎Słońce‎ ‎wiary‎ ‎w‎ ‎poprawę‎ ‎bytu‎ ‎dzieci‎ ‎opu
szczonych.
Herman‎ ‎Czerwiński.

** Słowo wyprawka pochodzi od słowa wyprawa,  czyli podróż. Wyprawą niegdyś nazywano bieliznę, komplet pościeli, oraz różne akcesoria, które otrzymuje od rodziców córka wychodząca za mąż. Im bogatszy, bardziej zasobny posag, tym lepszych kawalerów skupiała wokół siebie taka panna. Posag (wyprawa) miał wielkie znaczenie.  Obecnie, największe emocje budzi wyprawka dla noworodka. Po raz pierwszy kupione śpioszki, body, pajacyki.