Grzeją się na słońcu dwa dziady. Mam dzieci i wnuków. A wy? A pan, a kolega? – Ja mam dwieście. – Filut z waści. |
Grzeją się na słońcu dwa dziady.
– Powiedz, stary grzybie, jak to się stało, że żyjesz jeszcze.
– Ba, życie wiodłem solidne, rozważne, bez wstrząsów i nagłych zwrotów. Nie palę, nie piję, w karty nie gram, za dziewczętami nie biegałem. Nigdy głodny ani nazbyt zmęczony, ani pospiesznie, ani ryzykownie. Zawsze w porę i w miarę. Nie dręczyłem serca, nie forsowałem płuc, nie fatygowałem głowy. Umiar, spokój i rozwaga. Dlatego żyję jeszcze. A kolega?
– Ja nieco inaczej. Zawsze tam, gdzie łatwo o guzy i sińce. Szczenięciem byłem, gdy pierwsza rewolta i pukanina. Były noce bezsenne i tyle kozy, ile trzeba młodziakowi pokazać, by z gruba bodaj utemperować. – Potem wojna. Taka sobie. Trzeba jej było szukać daleko, za górą uralską, za morzem bajkalskim, poprzez Tatarów, Kirgizów, Buriatów aż do Chińczyków. O wieś mandżurską Taołajdżou oparłem się i znów rewolucja. Potem krótki niby spokój. Wódkę piłem, owszem, nieraz na kartę stawiałem życie, nie zmięty papierek. Tylko na dziewczęta nie miałem czasu, bo gdyby nie to, że juchy zachłanne i na noce łase, no i rodzą dzieci. Paskudny obyczaj. Raz mi się zdarzyło. Pozostał niesmak na całe życie. Dość mi tego było. I gróźb, i łez. Papierosy paliłem bez miary. I w dzień, i w dyskusji szukania, raz w raz, jak komin. I nie ma we mnie zdrowego kawałka. Zrosty, bóle, przepukliny, blizna, rozłażę się, skwierczę, pruję, żyję. I to jak jeszcze. Wiedzą coś o tym ci, co mi włażą w drogę. Kopniaki moje są wcale i owszem. Bywa i teraz, że cała banda chyłkiem przede mną. Mam zresztą stronników i przyjaciół.
– Ja też. Mam dzieci i wnuków. A wy? A pan, a kolega?
– Ja mam dwieście.
– Filut z waści.
Janusz Korczak, PAMIĘTNIK, Wiosna 1942 r.